wtorek, 24 lipca 2012

Rozdział VII





Adam otworzył przede mną drzwi swojego idealnie czystego samochodu. Wsiadłam z nieukrywaną niechęcią – przestałam mu wierzyć. Wczoraj rano powiedział, że zobaczę się z Alexem, a tu nici z jego obietnicy. Godziny czekania... Alex się nie pojawił i nic nie wskazywało na to, że się zjawi. Wszystkim udzielała się atmosfera niepewności i zniecierpliwiona. Wiedziałam, że demony coś przede mną ukrywają. Adam wiedział dokąd pojechał Alex, ale nie miał zamiaru mi o tym powiedzieć.
Wieczorami najbardziej doskwierała mi nieobecność chłopaka, patrzyłam wtedy na moją piękną sukienką, którą miałam no sobie podczas ostatniej kolacji. Próbowałam zapomnieć, ale nie... to było zbyt trudne. Słowa Alexa wciąż kołatały się w mojej głowie, targały duszą i nie pozwalały mi żyć tak jak wcześniej.
- Naprawdę nie muszę cię odprowadzać?
Zaprzeczyłam ruchem głowy.
- Może jednak?
Stał nade mną i nie chciał oddać mi mojego plecaka.
- Kpisz czy sam wierzysz w to, co mówisz? Nic mi nie będzie.
- DJ już cię nie zaczepia?
- Odczep się! – wyrwałam mu plecak i nie zważając na jego słowa poszłam w stronę szkoły.
Skręciłam, kiedy tylko zobaczyłam idącego w moją stronę chłopaka.
- Hej. Chyba nie w humorze? – zastawił mi drogę.
- Hej – odpowiedziałam chłodno. – Miło, że zauważyłeś.
- Debil by zauważył, od tygodnia chodzisz bez życia.
Zakrztusiłam się, kiedy usłyszałam jego słowa. Ból w klatce piersiowej powrócił. Upadłam na kolana, krew popłynęła z niewidzialnej rany. Przerażony DJ podniósł mnie z ziemi i w poszukiwaniu pomocy wbiegł ze mną do budynku. Moja gorąca krew kontrastowała z jego bladą skórą. Biegł coraz wolniej. Uczniowie na szkolnym korytarzu z ciekawością spoglądali w naszą stronę, ale żaden z nich nie miał zamiaru pośpieszyć nam z pomocą. Nauczycielka zaniepokojona naszym widokiem podbiegła do nas i zaczęła wypytywać o to, co się stało. DJ odpowiadał jej urywkami słów, sam nie wiedział, co się ze mną dzieje.
- Nie wiem, upadała i ta krew – to wszystko, co zdołał powiedzieć.
Moja krew przestała wzbudzać we mnie jakiekolwiek obrzydzenie czy przyprawiać mnie o mdłości, stąd moje zdziwienie nieuzasadnioną paniką DJ’a.
Potem sprawy potoczyły się błyskawicznie – karetka na sygnale, wzrastająca panika otoczenia tylko, że nikt nie pomyślał o mnie. W między czasie przestałam krwawić, ból zniknął, ale nikt nie dał dojść mi do słowa.
- Już mi lepiej – próbowałam przekrzyczeć sanitariuszy wnoszących mnie do wnętrza białej karetki.
Kilka minut później znalazłam się w szpitalu. To wszystko działo się za szybko, stanowczo za szybko. Czekałam tylko na to, żeby gwar wokół mnie się nieco uspokoił, żebym mogła spokojnie odpocząć. Niestety nie była mi dana chwili wytchnienia, bo zaraz po badaniach w progu sali zjawił się Justin.
Usiadł obok mnie i milcząc przyglądał mi się przez dłuższą chwilę. Patrzył na mnie jak na trędowatą, jak na osobę, która zabiła kogoś bardzo mu bliskiego. Czułam, że w jego oczach jestem potępioną grzesznicą przed, którą na zawsze zamknęły się wrota prowadzące do szczęścia.
Wyszedł.
Krótko przed dziesiątą DJ targany wyrzutami sumienia zapukał do drzwi. Na sali leżałam sama, więc pewna, że to ktoś do mnie, nie odpowiedziałam. I tak wszedł.
- Jak się czujesz? – zaczął od progu.
- Świetnie, tylko nie wiem dlaczego mam leżeć w tym przeklętym szpitalu?
- Bałem się o ciebie.
- Mógłbyś chociaż przez chwilę nie udawać, że mnie lubisz? Doskonale wiem, że Adam cię zna i nie chcesz mu się narażać. Przestań kłamać.
- Trudno było mi kłamać, kiedy krwawiłaś mi na rękach, myślałem, że to moja wina.
- Nie twoja, nie obwiniaj się. Nie powinieneś zrywać się z lekcji.
- Kilka godzin w tą czy w tą, co to za różnica.
- Co mówią w szkole?
- Wiesz, same plotki. Nie powinny cię obchodzić, teraz musisz wypocząć.
- Proszę nie denerwuj mnie. Co słyszałeś?
- Nic specjalnego – wykręcał się od odpowiedzi jak tylko mógł. – Adam był w szkole, pytał o ciebie.
Zdziwiła mnie ta informacja, bo w szpitalu się nie pojawił, chociaż to na jego odwiedziny liczyłam najbardziej. Chciałam, żeby mi to wszystko wytłumaczył. Miałam tylko nadzieję, że nie zniknie, tak jak Alex. Chociaż nie byłam pewna uczuć do niego, zaczęłam za nim tęsknić.
Zmarszczyłam brwi.
- O czym myślisz?
- Myślę, że oni chcą cię zabić – szepnęłam nie wiedząc, co mówię.
- Jesteś zmęczona – zaśmiał się nerwowo – prześpij się i o nic się nie martw.
Zagryzłam wargi. Zabliźniona rana, którą zadał mi kiedyś Alex, pękła, delikatna stróżka krwi spłynęła mi po brodzie. Szybko wytarłam ją wierzchem dłoni, żeby jeszcze bardziej nie niepokoić DJ’a.
- Masz rację. Muszę odpocząć – szepnęłam odwracając się twarzą do ściany.
Wyszedł. Nie zostałam sama na długo, po upływie niespełna godziny zobaczyłam Adama.
- Dość się już wyleżałaś, wstawaj! – optymizm wypełniał jego zwykle sarkastyczny głos.
Nie poruszyłam się.
- Nie udawaj, że mnie nie słyszysz – ściągnął ze mnie kołdrę.
Poczułam przejmujący chłód.
- Daj mi spokój, źle się czuję – podkuliłam nogi.
- A mówią, że kobiety są silne, a ja trafiłam na największą beksę świata.
- Przestań się ze mnie nabijać. Chcę umrzeć.
- Właśnie widać, ale niestety to nie jest takie proste.
- Tak trudno mnie zabić? Weź jakiś nóż, sznur czy nawet jakąś poduszkę i mnie uduś. Takie skąplikowane? – podniosłam się z łóżka. – Weź ją! – rzuciłam w niego białą poduszką, na której leżała moja głowa.
- April, nie denerwuj się, nie zmuszaj mnie do tego.
- Idioto, zrób to!
Bijąc się z myślami obracał puchową poduszkę w dłoniach, mocno zaciskając na niej swoje długie palce. Zbliżył się do mnie.
Dotarło do mnie to, że jest gotowy mnie zabić, chociaż do końca miałam nadzieję, że jednak wątpliwości wezmą górę i w ostatniej chwili upuści poduszkę na podłogę, pomyliłam się.
Biel stawała się coraz ciemniejsza, aż w końcu stała się kompletną ciemnością, która miała ukrócić moją niekończącą się mękę.
Nabrałam ostatni haust powietrza, które momentalnie wypełniło moje obolałe płuca.


Podmuchy porywistego wiatru nie były w stanie zatrzymać rozpędzonego samochodu mknącego poprzez pustą drogę. Licznik wskazywał coraz to większe prędkości, ale nawet perspektywa rychłego wypadku nie skłoniła demona do ostrożnej jazdy. Alex wygodnie rozsiadł się w miękkim, skórzanym fotelu i rozkoszując się niebezpieczną gra o własne życie, uciekał przed lodowatym oddechem śmierci, która nie miała szansy, by go dogonić. W końcu demona nie jest tak łatwo zabić, nawet jeżeli ten demon jest w jednej ósmej człowiekiem. I nikt nie potrafił odgadnąć tego, co stanie się, kiedy jego niezdolne do jakichkolwiek wyższych uczuć serce przestanie bić. Czy będzie wtedy martwy, a jego ciało obróci się w nic nieznaczący pył?
Alex nie chciał o tym myśleć. Nie chciał myśleć o niczym, co było związane z ludźmi – każde wspomnienie nieobecnej przy nim April, jak niewidzialne pejcze wbijały się w jego skórę powodując ból i strach, strach, który stokroć silniejszy było od bólu. Problemem Alexa był brak jakiejkolwiek wiedzy na temat leku, który niepokoił jego duszę, oszukiwał się mówiąc, że nie kochał tej dziewczyny, a jednak coś go do niej przyciągało. Dzięki niej zaczął fascynować go świat ludzi, świat żywych istot potrafiących kochać. Patrząc na April powoli zgłębiał tajniki tego pięknego acz niebezpiecznego uczucia.
- Wrócę – szepnął do siebie, ale wiatr porywając wypowiedziane słowo pokrzyżował jego plany.


Nagle uświadomiłam sobie, że mimo iż nie oddycham od kilkunastu sekund nadal żyję, nadal czuje leniwie bijące serce. Biło tak jakby w każdej chwili mogło przestać, jakby już nie chciało, jakby było już zmęczone. Nie musiałam nabierać kolejnych haustów powietrza, ale wciąż mogłam oddychać.
Adam odsunął poduszkę. Przerażona wpatrywałam się w jego rozbiegane oczy.
- Nie rozumiem, dlaczego?
- Mickiewicz miał rację, kiedy mówił, że „pierwsza mowa szatana do rodu ludzkiego zaczęła się od najskromniejszego słowa: dlaczego?”. Teraz wszyscy bez względu na okoliczność i nader często go używają,często nie mając do tego racjonalnych powodów.
- Ok, przyjmijmy, że wiem o co ci chodzi, ale kim jest ten Mickiewicz i dlaczego ja jeszcze żyję? – zapytałam zmieszana. Nie widziałam sensu w wypowiedzianych przez niego słowach.
- Kim był.
- Dobrze: kim był?
- Pisarzem. Swoją drogą już powinnaś go znać. A kim był Dostojewski wiesz?
- Także pisarzem? – zaczęłam zgadywać.
- Brawo, młoda damo. Ale chyba nie czytałaś niczego, co wyszło spod jego pióra?
- Hmm.. czytałam „Romeo i Julia”.
- Tylko, że tego nie napisał Dostojewski, tylko Szekspir.
- Oj tam, ale byłam blisko.
Adam usiadł obok mnie. Czułam na sobie jego nieobecny wzrok, wzrok pełen współczucia i zrozumienia.
- Powinnaś więcej czytać – podsumował moją skromną i niepełna wiedzę na temat literatury.
- Nie powiesz mi dlaczego? – zmieniłam wątek.
- Dowiesz się w swoim czasie – westchnął ciężko.
Nagle oczami wyobraźni zobaczyłam zakrwawiony kalendarz z dzisiejszą datą, potem wszystko się zamazało i pojawił się obraz ledwo oddychającego DJ’a. Krew spływała po jego wyblakłej już skórze zostawiając na niej szkarłatne smugi. Obok niego znajdował się nóż z misternie wyrzeźbiona rączką, wbity do połowy stalowego ostrza w przesiąkniętą krwiąziemie.
Zamknęłam oczy, ale omam nie zniknął. Wręcz przeciwnie, wydawało mi się, że słyszę szmer jego oddechu. Srebrna rękojeśćwciąż przyciągała mój nieobecny wzrok.
- DJ… Widziałam go… – zasłoniłam twarz dłońmi, ale nie stanowiły one wystarczające zapory dla lodowatych łez rozpaczy – Przecież on tu przed chwilą był, to nie możliwe.
Adam odgarnął mi z czoła mokre od potu kosmyki włosów i składając na nim niby ojcowskie pocałunki, próbował mnie uspokoić.
- April, nic się nie stało, to tylko jakaś mara, nic nieznaczący sen.
- I nic mu nie jest? – zapytałam głosem małej, naiwnej dziewczynki.
- Nie, jest cały. Spokojnie, nie myśl o tym.
Oparłam głowę o jego gorące piersi.
- Wróćmy do domu… – szepnęłam cicho.
- Jak sobie życzysz, ale jesteś już gotowa na spotkanie z chłopakami?
- Jeszcze przed chwilą sam proponowałeś mi powrót, mało tego chciałeś mnie do niego zmusić, a nagle teraz ogarnęły cięwątpliwości?
- April, musisz odpoczywać, a wiesz jacy oni są.Jeszcze Bastian wyskoczy z jakimś niestosownym tekstem.
- Chcesz mnie chronić? Rozumiem, ale chcę wrócić i to jak najszybciej.
Poderwałam się z łóżka, osłupiały Adam nie nawet nie próbował zareagować. Położył się na szpitalnej pryczy i czekał, aż skończę sięubierać. Nie wiem dlaczego nie krępowała mnie jego obecność, kiedy wcześniej wstydziłam się nawet przebierać w szatni przed zajęciami w-fu, chociaż wtedy widziały mnie tylko dziewczyny.
- Jaki szatan musi byś inteligentny – mruknęłam pod nosem przypominając sobie cytowaną przez Adama sentencję dotyczącą stawianych przeze mnie pytań, na które i tak nie uzyskałam odpowiedzi.
– Dlaczego…? –powtórzyłam nieco głośniej.
- Zadajesz dużo zbędnych pytań – uciął Adam.
Wiedziałam już, że od niego nie dowiem się niczego konkretnego. Justin był moim ratunkiem i jednocześnie moja zgubą. Byłam bezsilna..
- Poczekaj na mnie na korytarzu – ociężale podniósłsię z łóżka.
- A dokąd idziesz, oczywiście jeśli możesz udzielić mi takiej informacji?
- Dla ciebie wszystko – posłał mi uwodzicielskie spojrzenie. – Idę poderwać jakąś młodą i ładna pielęgniareczkę, dawno nikogo nie zabiłem.
Przyzwyczaiłam się do jego ironicznych żartów, pozwalały mi chociaż na chwilę zapomnieć o Alexie, o ty, że go wciąż jest obecny w moim przesiąkniętym lękiem życiu.
- Czy ja kiedyś umrę? – zapytałam, kiedy Adam stanął w progu.
Odwrócił się na pięcie i przyglądając mi się z nieodgadnionym grymasem na twarzy zastanawiał się jakiej odpowiedzi mi udzielić. Nie ponaglałam go. Nie chciałam, ażeby zbył mnie kolejnym aforyzmem na temat redundantnych pytań na temat istoty mojego życia lub zupełnym jej braku.
- Jesteś taka młoda a już myślisz o śmierci –westchnął zwolna.
Zaczął nerwowo łamać palce, co dawało pogłos kruszonego lodu. Dźwięk niegdyś mi obojętny dziś wzbudzał we mnie negatywne emocję wgryzając się w moją i tak już poszarpaną, przebitą sztyletem duszę.
- Często przyczyną śmierci jest strach przed śmiercią…– zaczął flegmatycznie.
- Znowu ten Mickiewicz? – zmarszczyłam brwi. – Nie rozumiem.
- Nie staraj się zrozumieć wszystkiego, bo wszystko stanie się niezrozumiałe.
- Kiedy w końcu przestaniesz? – zrównałam się z nim.
- Pytałaś, to odpowiedziałem – wzruszył muskularnymi ramionami.
- Bardzo wymijające te twoje odpowiedzi. Mógłbyśjaśniej?
- Na każdego przyjdzie w końcu czas, tylko Bóg zna datę i godzinę – zakończył sentymentalnie.
- A myślałam, że jesteś ateistą. Może mi jeszcze powiesz, że do kościoła chodzisz?
- Żeby odrzucić naukę, najpierw trzeba poznać jej tajniki.
- To wiele wyjaśnia – szepnęłam bezwiednie i zaprzestałam dalszych pytań.
W milczeniu wracaliśmy do domu. Dopiero po zaparkowaniu samochodu odważyłam się ponownie zapytać.
- Czy wy nie popełniacie błędu trzymając mnie tutaj? –wyraźnie słyszałam drżenie mojego głosu.
- Dopóki ludzie istnieć będą, będą i błędy –odpowiedział powściągliwie.
- Mógłbyś przemawiać do mnie własnymi słowami, a nie cytatami na tyle znanych pisarzy i filozofów, o których nie mam bladego pojęcia?
- Wyjdziesz sama czy mam ci pomóc? – nachylił się nade mną i otworzył drzwi co miało zmusić mnie do opuszczenia auta.
- A ty boisz się śmierci? – spytałam oschle.
Adam na dźwięk mojego głosu o mało co, nie zakrztusiłby się wdychanym powietrzem.
- Czy ja boję się mojego końca… – zamyślił sięwpatrując w moje szklane odbicie.
- Tak, dobrze zrozumiałeś.
- A właściwie, dlaczego pytasz? – zmienił temat.
- Kto nie lęka się utraty życia, zdolny jest odjąć je drugiemu.
Demon tylko się zaśmiał.
- A mówiłaś, że nie lubisz jak ktoś ciągle używa cytatów.
- Ciągle? Nie wyolbrzymiaj.
- Chodź do domu, na pewno na ciebie czekają.
Oby tak było, chociaż już czułam na sobie ich obcy, nieprzystępny wzrok, te szydercze spojrzenia i kpiny.