sobota, 27 kwietnia 2013

Rozdział XIII





Zbiegowisko powoli się rozchodziło, tylko szef lokalu wygrażał uczestnikom walki, że swoim zachowaniem płoszą mu klientów. Podbiegłam do nich i najpierw podziękowałam mężczyźnie za przerwanie bójki, ten uśmiechnął się do mnie i niby to żartem, powiedział:
- Pilnuj tych byków, bo gotowi są się pozabijać.
Adam rzucił mi pogardliwe spojrzenie i udając słanianie się na nogach, poszedł z powrotem do baru, do swojej blondynki. Trzasnął drzwiami, a ja zostałam przy Fredzie.
- Gdzie pan mieszka? Odprowadzę pana – zaproponowałam.
- Już pytasz mnie o adres? – próbował nie tracić poczucia humoru.
- Ależ pan dowcipny, to poważna sprawa, a jeżeli ma pan jakieś złamanie? – pomogłam usiąść mu na trawie.
- Nic mi nie jest, tylko ten łuk brwiowy, bardzo krwawi? – skierował twarz w moją stronę i podniósł podbródek.
- To trzeba opatrzyć. Do mnie jest za daleko, musimy iść do pana – przykucnęłam obok niego.
- Dobrze – zgodził się niechętnie – mieszkam kilka domów stąd. Dobrze bije się ten młody, trenował coś?
- Nie, z resztą nie wiem i już mnie to nie obchodzi. Odprowadzę pana, opatrzymy rany i znikam i tak ma pan przeze mnie wystarczająco dużo kłopotów – ogarnęło mnie palące poczucie winy.
- Nie przejmuj się tym, sam go zaczepiłem, ale jest coś, co możesz dla mnie zrobić – był tak pokiereszowany, że nawet delikatny uśmiech sprawiał mu ból – będziesz mówiła do mnie na ty.
- Dobrze… Fred – wstaliśmy. – Znowu zanosi się na deszcz – spojrzałam w szarzejące niebo.
- To bogowie będą płakać nad szczęśliwym losem ludzi. Oni nie lubią, kiedy nam dobrze się wiedzie.
- Mi nie wiedzie się dobrze – podtrzymywałam go w pół.
Widział, że chce coś powiedzieć, ale zrezygnował. Próbował przerzucać ciężar ciała na prawą nogę, widocznie lewa bardziej ucierpiała. Z każdym krokiem szliśmy coraz wolniej, a niebo przybierało coraz ciemniejsze barwy. Ne lubiłam deszczu, ale tylko on mógł zmyć krew z moich dłoni. Wiedziałam, że źle robię idąc z nim do jego domu, że za bardzo się z nim spoufalam. Był ode mnie dużo starszy, pewnie mógłby być moim ojcem, ale miał w sobie coś pociągającego, coś co sprawiało, że chciałam na niego patrzeć i słuchać jego głosu.
Znaleźliśmy się przed drzwiami, kiedy pierwsze krople deszczu zaczęły pojawiać się na naszych twarzach. Jego dom był podobny do wszystkich innych znajdujących się w tej okolicy – starych i trochę zaniedbanych, ale mimo to całkiem ładny. Weszliśmy do środka i od razu przeszliśmy do kuchni, żeby zająć się obmywaniem ran.
- Chyba nie jesteś stąd, nie widziałem cię jeszcze – pozwolił mi na pomoc przy zdjęciu płaszcza, a potem szarego swetra. Oprócz obrażeń na twarzy miał jeszcze zadrapania na dłoniach i liczne siniaki. Znalazłam wodę utlenioną.
- Niedawno się tutaj wprowadziłam. Szkoła zajmuje mi większość czasu.
- Jesteś głodna? W barze nie zdążyłaś zjeść naleśników – zmienił temat. – Po co pytam, na pewno jesteś głodna, zaraz zrobię jakiś obiad.
- Nie, ja powinnam już iść, będą się o mnie niepokoić – bandażowałam jego prawą dłoń.
- Kto? Ten facet? – spojrzał na mnie zaskoczony.
- Może ma pan rację, nie jestem gotowa, żeby tam wrócić – usiadałam na krześle.
- Mieszkasz z nim, a nie z rodzicami?
- Tak, z nim i jego… kuzynami, razem jest nas pięcioro – zawahałam się na chwilę. – Ja nie mam rodziców.
- Wyrazy współczucia.
- Nie potrzebnie, już się do tego przyzwyczaiłam, ale ja już powinnam iść. Pańska żona się panem zajmie – wstałam.
- Ależ ja nie mam żony – pomachał mi przed oczami dłońmi pozbawionymi jakiejkolwiek ozdoby. – A po drugie nie wypuszczę cię bez obiadu i to w taką pogodę. Jeżeli bardzo chcesz to potem odwiozę cię do domu.
- Dobrze, ale ja zrobię coś do jedzenia, a pan odpocznie – zaproponowałam, chociaż moje zdolności kulinarne pozostawiały wiele do życzenia. – Nie potrzebie się pan z nim bił.
- Znowu mówisz do mnie na pan, jestem Fred albo Freddie. Nie będziesz gotowała, zamówimy pizzę. Owoce morza czy peperonii?
- Peperonii.
Kiedy wyszedł na korytarz miałam okazję rozejrzeć się po jego kuchni, panował w niej nienaganny porządek wynik albo częstego sprzątania, albo w ogóle nie używania tego pomieszczenia. Nie było tu żadnych śladów ewentualnych domowników czy lokatorów. Blado-pomarańczowe ściany idealnie współgrały z jasnymi meblami, przez marmurowe płytki było mi zimno w stopy, ktoś nie szczędził na dekorowaniu tego domu. Fred wreszcie pojawił się w drzwiach.
- Podoba ci się? – oparł się o framugę.
- Tak – opowiedziałam lekko zmieszana. – Mogę zapytać czym pan się zajmuje?
- Aktualnie mam wakacje, ale przejdźmy do salonu, nie wypada przyjmować gości w kuchni.
- Naturalnie.
Salon był jeszcze piękniejszy niż kuchnia. Ogromna kanapa na środku zachęcała do odpoczynku, kominek przyciągał wzrok, tylko okna od podłogi do sufitu wychodzące na mały ogródek przypominały o wciąż padającym deszczu. Usiedliśmy na skurzanej sofie i w krępującym milczeniu czekaliśmy na dostawce pizzy. Chciałam zadać mu mnóstwo pytań, ale nie mogłam zdobyć się na odwagę, żeby wypowiedzieć je na głos, jeszcze więcej pytań miałam do Adama.
Znajdowałam się w domu zupełnie obcego mężczyzny, mężczyzny, który wierząc w swoją siłę chciał pobić Adama. Nie, moje myśli za często krążyły wokół jego osoby.
- Dlaczego mężczyźni kłamią? – spojrzałam na niego ze łzami w oczach.
- Trudne pytanie – przysunął się do mnie – nie wiem czy znam odpowiedź. Nie mówią prawdy, bo to wygodniejsze, nie muszą się tłumaczyć, narażać na kłótnie, przynajmniej na razie. Potem przychodzi dzień, w którym i tak wy się o wszystkim dowiadujecie i jest jeszcze gorzej. Dla wygody, żeby zrobić wam przyjemność, z przyzwyczajenia. Na przykład kiedy swoim słodkim głosem pytasz co liczy się bardziej wygląd czy wnętrze bez wahania odpowiadają, że wnętrze, chociaż zastanawiają się jak wyglądasz bez bluzki. Ale ja oczywiście taki nie jestem – uśmiechnął się do mnie figlarnie, mogłabym przysiąść, że właśnie o tym myślał. – My nie kłamiemy, my mówimy to, co chcecie usłyszeć. Nie nasza wina, że chcecie słuchać takich głupot.
- Bardzo zabawne – westchnęłam. – Wczoraj poprosił mnie o rękę, a dzisiaj spotkał się z jakąś pustą blondynką – płacząc spontanicznie wtuliłam się w jego obolałe ramiona. – Przepraszam, nie powinnam, muszę już iść – momentalnie się odsunęłam.
- Cała przyjemność po mojej stronie. April nie wypuszczę cię dopóki nie zjemy.
Ktoś zapukał do drzwi.
- Nasz obiad – puścił mi oko i wyszedł, żeby zaraz wrócić z pudełkiem w rękach.
Zjedliśmy szybko stygnącą pizzę i długo jeszcze rozmawialiśmy o wszystkim i o niczym, przechodząc od śmiechu do płaczu. Chciałam, żeby ta chwila trwała wiecznie, ale po kilku godzinach rozmowy oczy zaczęły mi się kleić.
- Napijesz się czegoś mocniejszego? – zaproponował.
- Nie, ja nie piję alkoholu, ale jeżeli pan chce, to proszę bardzo – kiedy sobie nalewał ja zaczęłam mówić o sobie – miałam kilku chłopców przed nim, ale z żadnym z nich nie łączyło mnie coś tak specyficznego, nawet nie wiem jak mam to określić – przyciągnęłam kolana na brody – czasem miałam wrażenie, że mnie kocha potem, że nienawidzi, już sama nie wiem.
- Poprosił cię o rękę – znowu usiadł obok mnie.
- Bo myślał, że jestem w ciąży… – szepnęłam tak cicho, że ledwie mnie usłyszał.
- Jesteś zmęczona, za dużo wrażeń jak na jeden dzień.
Nawet nie wiedział jak wiele prawdy było w tym stwierdzeniu. Na zewnątrz rozpętała się burza, co kilka minut słychać było grzmoty, a do salonu wdzierał się niepokojące błyski.
- Niebo się gniewa, więc może nie denerwujmy go bardziej i niech pan odwiezie mnie do domu – wstałam.
- Nie ma mowy. Sama mówiłaś, że nie masz po co tam wracać.
- Ale jutro szkoła – kogo ja oszukiwałam, nauka nie była żadnym wytłumaczeniem.
- Nic się nie stanie jeżeli nie pójdziesz do szkoły. Rano cię odwiozę, ty ochłoniesz i on też. Przepraszam, nie mogę mówić o nim tak bezosobowo, jak on ma na imię?
- Adam.
- Dobrze bije się ten Adam – powiedział jakby do siebie. – Łazienka, drzwi ostatnie po prawej. Zaraz przyniosę ci jakiś ręcznik i może jaką piżamę.

sobota, 20 kwietnia 2013

Rozdział XII





Obudziłam się sama w pokoju, kiedy to miałam tak wielką ochotę wreszcie z nim porozmawiać. Zostawiłam nieposłane łóżko przesiąknięte naszym zapachem i poszłam do swojej sypialni. Założyłam czarną spódniczkę, czarną bluzkę i kardigan w takim samym kolorze, czym skierowałam się do kuchni, gdzie znalazłam tylko Bastiana kończącego późne śniadanie.
- Dokąd poszła reszta? – odgarnęłam włosy z policzków.
Chodzi ci o kogoś konkretnego czy pytasz ogólnie? Chociaż… lepiej nie pytaj, bo i tak nie wiem, mi się nie spowiadają. Chcesz kanapkę? – podsunął mi talerz z nadgryzioną bułką z szynką.
- Nie, dziękuję. Pójdę się przejść – odwróciłam się.
- Załóż coś na siebie, bo robi się chłodno – rzucił, po czym usłyszałam brzdęk tłuczonej porcelany.
- Niezdara! – zaśmiałam się i założywszy czarny płaszcz wyszłam z domu.
Musiałam bardzo długo spacerować, ale nie czułam zmęczenia, raczej zimno, o którym wspominał Bastian. Szłam wzdłuż drogi, żeby nie mieć potem problemu z powrotem. Doszłam do miasteczka, w którym była moja szkoła, nigdy wcześniej nie widziałam go z tej perspektywy. Pożałowałam, że nie zjadłam śniadania w domu, na szczęście moim oczom ukazał się stary szyld nad barem. Nieśmiało weszłam do środka, gdzie nie było tłumu, więc mogłam sama zająć stolik. Natychmiast pojawiła się przy mnie kelnerka w poplamionym fartuchu, ale nienagannie zaczesanymi włosami. Zamówiłam naleśniki i gorące Cappuccino. Kątem oka dostrzegłam, że znad gazety przygląda mi się jakiś mężczyzna. Był szczupły, ale widać było, że miał do czynienia z siłownią, miał około trzydziestu kilku lat, ciemne włosy i delikatny dołeczek w brodzie jak John Travolta. Spuściłam wzrok. Po kilku minutach na moim stoliku pojawiło się śniadanie. Przez czas oczekiwania próbowałam nie patrzeć w jego stronę, ale w końcu nie wytrzymałam i zobaczyłam jego uśmiech. Kiwnął do mnie głową i odłożył gazetę. Czułam, że się rumienię. Mężczyzna wstał i zabierając filiżankę zaczął iść w moją stronę. Wyraźnie słyszałam jego kroki, a potem dojrzały głos.
- Mogę się przysiąść?
- Proszę… – wykrztusiłam.
- Chyba już panią gdzieś widziałem – zaczął. – Mam pamięć do twarzy – oparł się łokciem o stół i zaczął mi się otwarcie przyglądać.
- Nie sądzę, rzadko wychodzę – usłyszałam czyiś śmiech, instynktownie odwróciłam się w tamtą stronę. Jakaś blondynka śmiała się energicznie potrząsając głową. Mężczyzna spojrzał w tym samym kierunku.
- Przepraszam, ale ja tak naprawdę, nie wiem czego pan ode mnie oczekuje.
- Na przykład numeru telefonu – jak na dojrzałego mężczyznę, jego propozycja została wypowiedziana ze słodką figlarnością w głosie. Zdałam sobie sprawę z tego, że nawet nie mam własnego telefonu.
- Przepraszam, ale ja nie rozmawiam z obcymi – ten śmiech coraz bardziej mnie drażnił, wolałam słuchać jego głosu.
- Niech mi pani wybaczy, nazywam się Fred… – wstał.
- Jak Fred Flintstone? – nie mogłam się powstrzymać.
- Nie – na chwilę wybiłam go z pantałyku – nie jestem aż taki stary. To od Freddie'go Mercury’ego, moja matka się w nim kochała.
- Nie to chciałam powiedzieć – zawstydziłam się i od razu dodałam – nie jest pan taki stary i nie ma żony – czułam, że jeszcze bardziej się pogrążam. – Byli razem? Znaczy pańska matka i ten facet?
- No tak, to nie te pokolenie, wy nie słuchacie już takiej muzyki.
- Bardzo się wygłupiłam – mogłam się domyślić, uśmiechnęłam się, żeby zetrzeć złe wrażenie. – Teraz to ja się nie przedstawiłam, mam na imię April – podałam mu rękę.
- Masz jeszcze bardziej niespotykane imię niż ja – usiadł.
- Nawet nie wiem dlaczego właśnie takie – upiłam łyk gorącego napoju.
Jest piękne, tak jak ty – przeszedł do prawienia mi niezbyt wyszukanych komplementów. Znowu dobiegł mnie śmiech. Odwróciłam się, ale oprócz dziewczyny zobaczyłam autora żartów, które tak ją rozśmieszały, myślałam, że kolejny kęs stanie mi w gardle.
- Coś nie tak? – Fred natychmiast znalazł się tuż za mną gotowy do ewentualnej pomocy.
- Nie – próbowałam się uspokoić, jednak oddech nie chciał się ustabilizować.
- Może chcesz wyjść na zewnątrz? – zapytał z troską w głosie.
- Czy pan chce mnie stąd wybawić i porwać w nadziei na wysoki okup? – próbowałam obrócić to w żart.
- Proszę mnie już nie straszyć – westchnąwszy wrócił na swoje miejsce.
Chciałam zapaść się pod ziemię, zniknąć. Przestałam słuchać Freda, wystarczyło, że wciąż docierał do mnie jego głęboki głos pomieszany z irytującym śmiechem nieznajomej. Nie mogłam się powstrzymać, jeszcze raz spojrzałam w tamtą stronę – Adam patrzył jej w oczy bawiąc się jej dłonią. W każdej chwili mógł mnie zobaczyć, więc drżącymi rękoma wyjęłam z kieszeni drobne i ku zaskoczeniu mojego rozmówcy zostawiłam je na stoliku. Złapał mnie za ramię, niby delikatnie, ale na tyle mocno, żeby nie pozwolić mi na ucieczkę.
Co się stało? – spojrzał mi prosto w oczy.  
Nie odpowiedziałam od razu.
- Właśnie dowiedziałam się, że mój chłopak mnie zdradza – wyrecytowałam jednym tchem.
- Mam mu przyłożyć? – spojrzał na Adama odwróconego do nas plecami.
- Nie, lepiej nie, nich pan się nie wygłupia – nieudolnie próbowałam się uśmiechnąć.
- Nie postarzaj mnie – jego uśmiech w przeciwieństwie do mojego był autentyczny. – Na twoje szczęście nie często słucham kobiet.
Wciąż myślałam, że mówi o różnicy wieku, ale zanim zdążyłam się zorientować szedł już między stolikami do Adam. Blondynka pierwsza go zobaczyła i uśmiechnęła się do niego tylko, tak jak uśmiecha się do nieznajomego, który zwrócił na siebie uwagę. Schowałam się za słup stojący na środku lokalu, żeby nie mogli mnie zobaczyć i patrzyłam na nich trochę przerażona, trochę szczęśliwa, że ktoś stanął w mojej obronie. Dopiero po kilku sekundach uświadomiłam sobie, że nieważne jak silnym człowiekiem był Fred, to nadal był tylko człowiekiem nie mającym szans w starciu z Adamem. Nie słyszałam o czym rozmawiali, ale widziałam rozognione oczy Adama lustrujące wszystkich gości w poszukiwaniu mojej twarzy. Podwinął rękawy i skinięciem głowy zgodził się na wyjście na zewnątrz. Przeszli metr ode mnie – najpierw Fred, potem Adam. Przekonana, że mnie nie zobaczył oparłam głowę o słup i zamknęłam oczy. Usłyszałam dźwięk zamykanych drzwi, następnie ponowne ich otwarcie, poczułam czyiś dotyk na ramieniu i nagłe szarpnięcie.
- Ty też idziesz z nami – syknął Adam.
Jego towarzyszka została w środku, a mnie siłą wypchnął za drzwi, żebym mogła byś świadkiem sceny pokonania człowieka przez demona. Wszyscy patrzyli w naszą stronę z rosnącym zainteresowaniem, kilka osób wyszło za nami w poszukiwaniu sensacji i niecodziennych wrażeń związanych z bójką. Oprócz nas i gapiów nie było nikogo. Ze strachem czekałam na chwilę, w której obaj mężczyźni złączą się w żelaznym uścisku zakończonym upadkiem Freda. Jakiś facet stojący za mną dogadywał się ze swoim kolegą co do wysokości zakładu, inny gwizdem zachęcał ich do wyprowadzenia pierwszego ciosu. Brakowało tu tylko policji.
Ta gówniara nasłała pana na mnie czy stawanie w imieniu dzieci to pański obywatelski obowiązek? – obchodzili się dookoła jak dwa wilki gotowe go skoku w każdej chwili czekając jedynie na ruch przeciwnika.
Przestańcie gadać – krzyknął inny facet.
Jako straszy możesz uderzyć pierwszy – nagle Adam stał się śmiertelnie poważny.
Już chciałam krzyknąć, że to nieprawda, ale w ostatniej chwili się powstrzymałam. W napięciu czekałam na koniec czegoś, co jeszcze się nie zaczęło. Fred wymierzył mu prawy sierpowy, ten tylko zakołysał się lekko, ale nadal twardo stał na ziemi. Rozwścieczony wytarł krwawiącą wargę i przeszedł do kontrataku. Odwróciłam głowę, już nikt nie stał za mną – chłopaki przeszli do przodu, żeby lepiej widzieć całe zajście. Wzmogły się krzyki i gwizdy, każdy dopingował swojego faworyta, a ja stałam z założonymi rękami nie mogąc pomóc żadnemu z nich. Po chwili obydwoje leżeli już na ziemi okładając się pięściami i obelgami. Zastanawiało mnie to dlaczego Adam mimo swojej miażdżącej przewagi nie wykorzystał jej i przedłużał bójkę. Nie mógł się zdradzić. Jakiś straszy mężczyzna, pewnie właściciel baru i trzech innym zaczęło odciągać ich od siebie, wreszcie ktoś zareagował. Jakaś kobieta chciała wezwać policje, ale otrzepujący się z kurzu Fred stanowczo jej tego odradził. Obydwóch przytrzymywali obcy mężczyźni w obawie przed ponownym rozpoczęciem bójki, nie chcieli ich puścić. Obaj byli cali zakrwawiony, ledwo trzymał się na nogach i ciężko dyszeli zmęczeni tym wysiłkiem. Na ułamek sekundy zdołałam spojrzeć Adamowi w oczy – udawał. Udawał ten cały ból, udawał lekkie ciosy, tylko wyzwiska był prawdziwe.

sobota, 13 kwietnia 2013

Rozdział XI






- Gdzie jest ta mała dziwka?! – z łóżka wywabił mnie krzyk wydzierający się z potężnego męskiego gardła.
W domu jakby zawrzało, demony zerwały się ze swoich łóżek, słyszałam jak bose stopy w pośpiechu biegają po korytarzu, na ich tle wyróżniały się jednak zrównoważone kroki Justina. Ktoś otworzył drzwi. Przeszedł mnie dreszcz, ale nie odważyłam się wyjść z pokoju. Mimo dzielących nas metrów i solidnych drzwi doskonale słyszałam rozmowę i ciągle powtarzane moje imię.
- Uciekła od ciebie po jednym dniu? – Adam udawał, że się śmieje, ale znając go tak długo wiedziałam, że nie jest szczery.
- Ona ma wrócić do mnie! – wrzasnął.
- Dobrowolnie tu przyjechała i tu zostanie tak długo jak będzie chciała – stanowczy głos Justina.
- Tak? Zejdź mi z drogi.
- Pokonałeś Adama, bo miałeś strzelbę, a teraz jesteś uzbrojony w gołe pięści i nadal sądzisz, że tak łatwo wygrasz? – wtrącił się Bastian. Męska solidarność.
- Przyjechałem po nią i czy tego chcecie czy nie, zabiorę ją.
- Może mnie o to spytajcie – przypomnienie widoku nieprzytomnego Adama kazało wyjść mi z sypialni i stanąć twarzą w twarz z Aresem. Jednak nie potrafiłam spojrzeć mu prosto w oczy, schowałam się za umięśnione adamowe ramię.
- Pojawiła się moja zguba – wyciągnął do mnie ręce. – Jak zawsze idealna – zawiesił wzrok na poszarpanej, brudnej sukience i rozmazanym makijażu.
- April, chcesz z nim iść? – zwrócił się do mnie Justin.
- Nie – oparłam czoło o ramię wysokiego bruneta.
- Jeżeli chcesz – nieproszony gość rzucił niedbale i już się odwracał, żeby ponownie spojrzeć za siebie zatrzymując wzrok na mojej żywej tarczy i dodać:
- Kochasz ją, tak?
Czekałam, aż skinie głową, ale nawet  nie drgnął.
- Tak myślałem. Gdyby ona cię kochała nie przespałaby się ze mną – zasłonił twarz kołnierzem granatowego płaszcza i wyszedł nie czekając na jakąkolwiek odpowiedź z jego czy mojej strony. Gdybym miała serce właśnie teraz by zabolało.
- On tu jeszcze wróci – powiedział Jake po czym wolnym krokiem skierował się do swojego pokoju.
- To był ciężki dzień, wszyscy wracajmy do łóżek – zarządził Justin.
Próbowałam dostrzec wyraz twarzy Adama, ale ten odwrócił się ode mnie i pierwszy opuścił korytarz. Bastian rzucił mi pełne pogardy spojrzenie i ruchem głowy kazał mi iść za nim. Kiedy chłopak zatrzymał się przed drzwiami do jego sypialni, odważyłam się szepnąć:
- Bo ja… boję się sama…
- Wiem, boisz się sama spać – przerwał mi, ale nadal na mnie nie patrzył. – Ty wiecznie najpierw coś robisz, a potem się boisz – nawet nie podnosił głosu.
- Nie mogę z tobą spać?
- Możesz spać obok mnie – objął mnie ramieniem i otworzył drzwi do pokoju. Miał na sobie tylko atramentowe bokserki i białą, spraną koszulkę, a ja miałam tylko spać obok niego, kiedy bałam się tak bardzo, że jedyne o czym marzyłam, w co wierzyłam resztką naiwnej części nieruchomego serca, był właśnie on.
Położył się na łóżku, żeby obserwować jak zagubiona stoję na środku nie wiedząc co zrobić.
- Zdejmij wreszcie tą sukienkę i weź sobie jakąś bluzkę z mojej szafy, przecież nie będziesz spała nago – naciągnął kołdrę na twarz.
Z trudem zdjęłam ubranie, ale musiałam przyznać, że od razu mi ulżyło. Założyłam koszulkę podobną do tej, którą miał na sobie i położyłam się obok niego.
- Jesteś na mnie zły – coraz ciężej przychodziło mi powstrzymywanie się przed przytuleniem się do niego.
- Nie, raczej zawiedziony – opowiedział po chwili. Jego głos przytłumiony był czymś na kształt wewnętrznej rozpaczy. Wolałbym, żeby był wściekły, żeby w furii wyrzucił mnie z pokoju, niż żeby mówił do mnie takim tonem.
- To prawda, co powiedział Ares? – w jego głosie obok rozpaczy pojawiła się nuta wyrzutu.
Chciałam kiwnąć głową, ale mięśnie odmawiały posłuszeństwa.
- Tak – wyrwało się z moich drżących strachem ust.
- Nawet na kilka godzin nie można spuścić z ciebie wzroku, bo już rozbierasz się przed jakimiś obcymi facetami. O mnie pewnie nawet nie pomyślałaś, ja mogłem leżeć w mokrych liściach z kulą w krzyżu, a ty wylegiwałaś się po hotelach, a może jednak zabrał cię do swojej kawalerki? – gdyby powiedział to w każdej innej sytuacji pokładałbym się ze śmiechu, ale teraz nie byłam nawet w stanie zaprzeczyć. – Zabiera tam wszystkie dziewczyny, ale ty jesteś za próżna, żeby spędzić tam chociaż jedną noc, przeliczył się. Już wiem dlaczego tak łatwo zgodził się, żebyś została ze mną.
Zdziwiło mnie to dlaczego powiedział „ze mną”, a nie „z nami”, skąd wiedział to wszystko i najważniejsze dlaczego zrobił pierwszy krok w kierunku wybaczenia mi, chociaż może w ogóle nie miał zamiaru tego zrobić, może wystarczyło, że sobie ze mnie poszydzi.
- Alex mi nie wybaczył, a ty chcesz to zrobić? – zadałam to pytanie na głos mimo, że nie byłam gotowa na odpowiedź.
- A kto ci powiedział, że chcę to zrobić? A Alex nie zdążył tego zrobić, nie pozwoliłaś mu na to. Jeżeli chcesz mnie zabić, zrób to teraz, bo nie wiem do jakich wniosków dojdę jutro.
Nie zrozumiałam tego, czego nie potrafił powiedzieć mi wprost, na co nie pozwalała jego męska duma.
- Nie odpowiedziałeś na pytanie Aresa – zmieniłam temat.
- Gdybym zamiast spać wolał słuchać natrętnych pytań, włączyłbym sobie radio.
- Nie odpowiesz?
- Wystarczy, że ty jesteś szczera.
- Ale Adam... – nie dał mi skończyć.
- April, nie ma żadnego ale. Śpij, jeżeli nie chcesz jeszcze bardziej mnie zdenerwować – jego wściekłe oczy błyszczały w ciemności.
- Nie, nie chcę – odparłam bezsilnie i odwróciłam się, żeby nie patrzeć na jego zmrużone złością powieki.
Bardzo rzadko mówił do mnie po imieniu, tylko w wyjątkowych sytuacjach, kiedy groził albo prosił, teraz było tak samo – niby prosił, a w  rzeczywistości żądał, a moje położenie było takie, że nie sposób było odmówić. Chciałam jak najszybciej zasnąć, ale upragniony sen nie chciał nadejść. Wciąż przed oczami miałam na przemian to jego leżącego na pół martwego w lesie, to wyraz jego twarzy, kiedy ponownie widział Aresa. Nie wiem, co było bardziej bolesne.
Zasnęłam wsłuchując się w strzępy melodii, którą nucił Adam. Umierałam z tęsknoty za nim. Budziłam się jeszcze w nocy, żeby sprawdzić czy na pewno jest obok mnie i chwilowo uspokojona z powrotem kładłam głowę na poduszkę. Cóż „o czym nie da się mówić, o tym trzeba milczeć”, bowiem żadne z nas nie potrafiło rozmawiać o tym, co nas łączyło właśnie w tej chwili, bo ja nie byłam jeszcze gotowa na usłyszenie tych słów, on nie był jeszcze gotowy, żeby je wypowiedzieć. Niepewność, chociaż pożerająca mnie od środka, była lepsza niż prawda.


___________________________

Przepraszam, że tak późno, ale niestety dzisiejsze wydarzenia nie pozwoliły na wcześniejsze opublikowanie tego rozdziału. Na szczęście jest jeszcze sobota. :)
Ściskam Was wszystkich. :*

sobota, 6 kwietnia 2013

Rozdział X






Było mi zimno, dreszcze co kilka sekund przechodziły przez moje ciało, ale ja tylko uparcie spoglądałam na dołeczki kreślące się na jego policzkach przy każdym uśmiechu. Był zadowolony, kiedy ja nie czułam nic oprócz obojętności. Wyrwał mnie stamtąd, z tego labiryntu bez wyjścia, gdzie rolę Minotaura grał Adam. On dbał o mnie, a ja odejściem pozwoliłam go pokonać. Nie wiedziałam czy będzie tęsknił, nigdy nie tęsknił. Nadal leżał obejmując ziemię jakby była jego matką.
Mimo wczesnej pory, jazda samochodem znużyła mnie do tego stopnia, że oczy same zamknęły się pod naporem zmęczenia. Usłyszałam tylko jak przyciszał radio, żeby nie przeszkadzał mi piskliwy głos lichej piosenkarki. Wtuliłam głowę w ramiona i przestałam o tym wszystkim myśleć. Nie bałam się go, chociaż nie znając go wiedziałam, że jest tak samo nieobliczalny jak Adam.
- Jesteś głodna? – usłyszałam jego głos, a potem poczułam ostry zapach hot-dogów.
- Tak – wzięłam jednego. Nie jadłam od jakiś pięciu godzin, więc porządna dawka węglowodanów była mi potrzebna.
- Za pół godziny będziemy u mnie. Będziesz mogła odpocząć od tej dziczy – zwinął serwetki po czym rzucił je na tylne siedzenie, widocznie nie dbał o samochód.
- Ale ja nie wzięłam ze sobą żadnych ciuchów – jęknęłam.
- Pójdziesz na zakupy – odparł i ruszyliśmy w dalsza podróż. Kiedy zacznę tęsknić za Adamem, Justinem, Bastianem i nawet Jakem? Zamknęłam oczy. Po kilku minutach udawany sen przestał być tylko udawany.
Godzinę później siedziałam na szerokiej kanapie w jego ciasnej kawalerce. Nie wiedziałam na co się godzę, w ogóle nie przemyślałam tej decyzji. Ja po prostu chciałam się stamtąd wynieść, nie zastanawiałam się dokąd i z kim. Ares nie podzielał moich obaw. Zrobił to, o co go prosiłam, powinnam być mu wdzięczna.
Usiał obok mnie. Pachniał tak samo jak wtedy w samochodzie, kiedy rozmawialiśmy o Adamie. Pokój obejmowała cisza, mnie obejmowało jego muskularne ramię.
- Tam musiałem dbać o reputację, tu nie muszę.
 Odwrócił moją twarz ku swojej i zaczął całować moje usta rozchylone zdziwieniem niebędące w stanie słowem powstrzymać jego zapalczywości. Adam jak zwykle miał rację – nie zależało mu na mnie jako na wyjątkowej dziewczynie, ale jako kolejnej. W pewnym sensie czułam się jednak wyjątkowo i nie przeszkadzały mi jego prawdziwe pobudki, ważne, że razem zatapialiśmy się w miękkość kanapy. Zdjął ze mnie bluzę, koszulkę i już zaczął dobierać się do spodni, kiedy gwałtownie odepchnęłam go na odległość wyprostowanych ramion. Patrzył na mnie jakby pijany.
- Ja zrobiłem coś dla ciebie, teraz czas spłacić dług – powiedział tonem nieznoszącym sprzeciwu. Udałam, że nie zrozumiałam rozkazu i odpowiedziałam lekko próbując się uśmiechnąć.
- To może przelewem?
- Ja ci mogę najwyżej przylać – powiedział łagodnie gładząc mnie po policzku.
Przestraszyłam się. Zapomniałam, że jestem tak silna jak on. Przed oczami znowu stanęła mi sylwetka Adam leżącego na ziemi – to samo w każdej chwili mógł zrobić ze mną. Byłby pierwszym mężczyzną, który mnie uderzył.
Odsunęłam się od niego na kilka centymetrów, bowiem tylko na tyle pozwalał mi jego uścisk. Nawet to zauważył i wymierzył mi raz w policzek. Natychmiast zaczął go całować i szeptać ciche przeprosiny. Uniósł się, ale słowa były jedyną forma przeprosin na jaką było go teraz stać, nie przepraszał pocałunkami, dążył nimi do celu. Przechylił mnie do tyłu tak, żeby móc znaleźć się nade mną.
- Zasłoń okna – poprosiłam, kiedy zdjął już koszulę.
- Taka z ciebie cnotka? – zaśmiał się, ale poszedł do okna i spełnił moją prośbę. Miałam chwilę, żeby uspokoić oddech i po błyskawicznym namyśle, porzucić myśl o ucieczce. Znalazłby mnie bez problemu i do tego skrzywdziłby tych, którzy odważyliby się mnie chronić. – To na czym skończyłem? – wrócił do całowania, ale nie całował lepiej niż Adam.
Pozwoliłam mu być blisko, nie to on sam sobie na to pozwolił.
Dławiło mnie poczucie wstydu pomieszane z rozkosznym podnieceniem. Dopiero, kiedy skończyliśmy uzmysłowiłam sobie kim się stałam i nikt nie powinien się o tym dowiedzieć… tylko, że oni już wiedzieli. Alex chciał mnie obronić przed tym całym złym światem, ale nie obronił nawet siebie samego przede mną.
- Jesteś taka śliczna, a oni zamknęli cię w tej cholernej dziczy jakbyś była zwierzęciem – zadowolony, w samej bieliźnie, wyszedł do łazienki. Mimo tego, że mogłam wyjść, nie zrobiłam tego. Leżałam nieruchomo w oczekiwaniu, aż wróci i powie mi, co będzie dalej. Zdaniem demonów byłam dla niego dziewczyną tylko na jeden raz, więc wspólne mieszkanie zupełnie nie wchodziło w grę.
- Gdzie będę spała? – okryłam się kocem.
- Jak to gdzie? Ze mną na kanapie – nadal chodził po mieszkaniu jedynie w bokserkach. Uśmiechnęłam się do swoich myśli.
- Przecież możesz być bogaty, dlaczego mieszkasz właśnie tutaj? – zaciekawiłam się.
- A kto ci powiedział, że nie jestem bogaty? Wiem, co chcesz powiedzieć, nie jesteś przyzwyczajona do takich małych przestrzeni, za niskie progi dla ciebie – w międzyczasie zaczął robić sobie kawę.
- Nie – zawstydził mnie tym stwierdzeniem – tu jest nawet przyjemnie.
- Dobrze, jak chcesz to dzisiejszą noc spędzimy w hotelu, a potem o tym pomyślę, moja ty bogini – pocałował mnie w czoło ustami pachnącymi świeżą kawą. – Po drodze kupimy ci jakieś ciuchy.
Wczesna kolacja, szybkie zakupy i jeszcze szybszy meldunek w jednym z najdroższych hoteli w mieście i w końcu mogłam rzucić się na łóżko osnute atłasową pościelą. Apartament z widokiem na tętniące życiem miasto – tylko tego było mi potrzeba.
Hotel był prawie pusty, po hallu snuło się tylko kilka osób, znużony portier ożywił się na nasz widok i dwuznacznym uśmiechem powitał mojego towarzysza. Musieli znać się już wcześniej. Ares wyglądał równie elegancko jak na wczorajszym przyjęciu, ja dzięki czarnej sukience z tradycyjnym już gorsetem idealnie do niego pasowałam. Jakiś mężczyzna rzucił mi przelotne spojrzenie zakończone krótkim uśmiechem. Ares objął mnie w pół i przysunął do siebie jakby w obawie, ze ów obcy mężczyzna mógłby stanąć między nami. On nie bał się wtrącić między mnie a Adama, ale bał się, że ktoś przedwcześnie wydrze mu nową brankę z rąk.
Pierwszy raz miałam spędzić noc w takim ekskluzywnym hotelu, chłonęłam wszystko jak dziecko w sklepie z zabawkami, wyłapywałam każdy dźwięk, zapach, cieszyłam oczy widokiem marmurów, złota, atłasowych kotar.
Moje obcasy stukały o posadzkę dopóki nie zniknęliśmy za drzwiami, na których klamce Ares zostawił tabliczkę z napisem „Proszę nie przeszkadzać”.
- Lepiej? – od razu podszedł do barku, żeby zrobić sobie drinka.
- O tak – westchnęłam zdejmując nowe buty.
- Lecisz na kasę – stwierdził i podał mi swoją szklankę. – Ja będę musiał jeszcze dzisiaj kierować – uprzedził moje pytanie.
- Ale ja nie piję.
- Wypij, będziesz łatwiejsza – wcisnąwszy mi do ręki szkło, położył się na łóżku. Chciałam odstawić ją na stolik, ale wzrokiem zmusił mnie do wypicia jej zawartości.
Nawet jego niewybredny komentarz nie był w stanie wyprowadzić mnie z równowagi. Leżeliśmy tak w ciszy wpatrując się w bogato zdobiony sufit.
- Pocałujesz mnie wreszcie? – odwróciłam się do niego.
- Nie, jest już późno, a ja muszę iść. Chcesz to idź na zakupy albo na kolację, tu masz pieniądze.
Zostawił mi pieniądze, które spokojnie wystarczyłyby na tygodniowe życie czteroosobowej rodziny, a nie tylko na kilka godzin oczekiwania w opłaconym hotelu.
Trzasnął drzwiami i w pokoju zrobiło się zupełnie cicho tak, jakby nigdy nie było tutaj nikogo oprócz mnie. Zostawiając mnie samą dowiódł prawdy znajdującej się w każdym słowie Adama. Wykorzystał i zostawił jak gdyby nigdy nic, a ja miałam pokornie zostać w hotelu i czekać na niego niczym utęskniona żona.
Odczekałam kilkanaście minut, żeby być pewną, że opuścił hotel i sama wyszłam z pokoju. Miałam ochotę na jakiś bardzo słodki i jeszcze bardziej kaloryczny deser.


Mimo późnej pory w hotelowej restauracji nadal było dużo gości. Zajęłam miejsce przy barze – stamtąd miałam doskonały widok na ogromne okno odsłaniające tajniki znużonej ulicy. Zamówiłam czekoladową muffinę z bitą śmietaną i Cappuccino z podwójną pianką. Ciastko jadłam  powoli rozkoszując się każdym kęsem, jakbym ostatni raz jadła te brązowe złoto. Patrzyłam na ludzi przechadzających się po ulicy zasłaniających się parasolami przed natarczywym deszczem.
- Pani zakochana? – zwróciła się do mnie młoda kelnerka.
Czułam, że się rumienię.
- Nie, skądże – odparłam spuszczając wzrok.
- Nie musi pani udawać, tu i tak nikt nikogo nie zna – wróciła do wycierania kieliszków.
Nie chciałam z nią rozmawiać, nie chciałam z nikim rozmawiać o moich uczuciach. Odwróciłam głowę w stronę szyby, jakiś mężczyzna przebiegł właśnie przez ulicę cudem unikając śmierci pod kołami przejeżdżającego samochodu. Miałam wrażenie, że na moment spotkały się nasze spojrzenia. Przed oczami błysnęła mi twarz Alexa, to musiał być on. Był tak samo ubrany…
Zapłaciwszy, wybiegłam na ulicę. Stanęłam dokładnie w tym samym miejscu, w którym widziałam owego mężczyznę i ze łzami w oczach rozglądałam się dookoła. W kilka sekund przemokłam do suchej nitki. Straciłam resztki sił, osunęłam się na kolana i upadłabym, gdyby nie powstrzymały mnie silne ramiona starca.
- Pani się dobrze czuje? Zadzwonić po pogotowie? – wciąż mnie podtrzymywał.
- Nie, ale może mógłby pan zadzwonić po taksówkę? – z zimna szczękałam zębami.
- Oczywiście.
Jakaś starsza pani zainteresowana moim stanem podała mi chusteczkę i zaczęła wypytywać o przyczynę, ale nie potrafiłam jej odpowiedzieć. Bełkotałam coś na tyle niezrozumiale, że kobieta zrezygnowała z ciągnięcia tej rozmowy.
Kilka minut później siedziałam już w żółtym samochodzie podając kierowcy adres. Nie był zachwycony perspektywą tak dalekiej podróży, ale widząc napiwek, który byłam w stanie mu dać, zgodził się i kazał zapiąć pasy.
Po kilometrach drogi wreszcie znaleźliśmy się na miejscu. Zapłaciłam taksówkarzowi z dużą nadwyżką i zaczęłam wolno iść w stronę domu. Nie chciałam, żeby dźwięk silnika kogoś obudził. Zdążyłam wyschnąć w czasie drogi, ale tutejszy deszcz zmoczył mnie jeszcze bardziej. Kilka razy potknęłam się na kamienistej dróżce, łzy mąciły mi obraz. Sądziłam, że to ja byłam nierozsądna, ale co było bardziej nierozsądne niż zostawianie otwartych drzwi na noc.
Nie zastanawiałam się nad tym jak zostanę przyjęta, nie myślałam o tym co o mnie pomyślą. Nie byłam w stanie uświadomić sobie jak duże niebezpieczeństwo ściągnęłam na ten dom z chwilą przekroczenia progu. Do głowy mi nie przyszło, że Ares będzie szukał swojej zguby, a pierwszym i słusznym miejscem, do którego się uda w jej poszukiwaniu będzie właśnie ten dom.
Jak najciszej weszłam do środka, przeszłam korytarz, ale nie od razu skręciłam tam, gdzie powinnam iść.
- Myślisz, że kiedy próbujesz się skradać, to cię nie słyszę?
- Miałam taka nadzieję, ale jak zwykle mnie zawiodłeś – zaskoczył mnie.
- Wiesz, że zawsze możesz na mnie liczyć – dopiero wtedy odwrócił się w moją stronę. Jego wzrok spoczął na brzegach poszarpanej sukienki. – Mówiłem ci, żebyś do niego nie szła. Dlaczego ty mnie nigdy nie słuchasz? – zerwał się z kanapy. – Do diabła ile ty masz lat? Dziesięć? Myślałem, że doskonale wiesz jak mogą skończyć się wizyty u Aresa.
- Ale to nie on… ja nie wiem. Ja go widziałam… – bełkotałam połykając łzy.
- I jeszcze kłamiesz – dawno nie widziałam go aż tak zdenerwowanego, był na cienkiej granicy między furią a obłędem. – Nie rozumiesz, że jeżeli nie będziesz mówiła mi prawdy, to nie będę w stanie ci pomóc? Nawet nie dajesz mi szansy! – krzyczał obchodząc mnie naokoło.
- Nie potrzebuję opiekuna! – wrzasnęłam jeszcze głośniej niż on – nie chciałam mówić ci tego w ten sposób, ale ja już chyba mam dla kogo żyć.
- Jesteś w ciąży? – widziałam jak przez jego białą koszulkę przebijają się napięte mięśnie – przecież to niemożliwe.
Zaniemówiłam. Ledwie widziałam jego nieruchomą od gniewu twarz, zamglone oczy. Ciężko osunął się na kolana, objął mnie delikatnie i jeszcze delikatniej oparł głowę o moje ciało. Ten gest sprawił, że Adam stał się dla mnie kimś więcej niż tylko mężczyzną, który nieziemsko całował, który krzyczał na mnie kiedy robiłam coś nie po jego myśli, który wykorzystywał i dawał się wykorzystywać.
- Kto jest ojcem? Z Aresem? Nie to za krótko… Alex… – nigdy nie widziałam go w takim stanie. Był taki ludzki.
- Nie, Adam ty nie rozumiesz… – przerwał mi.
- Wyjdź za mnie.
Byłam jeszcze bardziej zaskoczona niż on. Nie sądziła, że ktoś taki jak Adam jest zdolny do składania takich deklaracji. Do tego momentu byłam pewna, że mnie nie kocha, ale ta sytuacja przedstawiła mi jego sylwetkę w zupełnie innym świetle, ale dla mnie to było za dużo.
- Nie jestem w ciąży – odchyliłam jego głowę tak, żeby mógł spojrzeć mi w oczy.
- Nie? – poderwał się z podłogi.
- Nie, ja widziałam Alexa.
- Nie mogłaś go widzieć – z pozoru spokojny usiadł na kanapie.
- Nie chciałam po ciebie dzwonić, nie chciałam z tobą jechać – czułam, że już powiedziałam o kilka słów za dużo tylko, że Adam nawet nie drgnął. Nie wiedziałam czy mam mówić dalej. – To na pewno był on, miał na sobie ten sam płaszcz – próbowałam go przekonać, ale miałam wrażenie jakbym mówiła do marmurowego posągu.
- Wyjdź stąd – syknął przez zaciśnięte zęby.
Teraz to ja stałam nieruchomo. Słyszałam tylko świst wydychanego przez niego powietrza i stukot kropli za oknem.
- Nie słyszałaś? Wynoś się! – siła wypchnął mnie za drzwi.
Od prośby o rękę do wyrzucenia za drzwi – tylko Adam był do tego zdolny. Przez chwilę myślałam, że mnie kocha i tego się przestraszyłam. On nie może mnie kochać, wystarczyło, że Alex wszystko przeze mnie stracił. Adam mógł kochać dziecko, ale nie mnie.
Czułam, że ani Justin, ani Jake, ani tym bardziej Bastian jeszcze nie śpią i wszyscy wiedzą o czym rozmawiałam, a raczej o co kłóciłam się z Adamem. Nie zważając na to czy mnie słyszą, pobiegłam do mojego byłego pokoju i z hukiem zamknęłam za sobą drzwi. Nie mogłam oddychać, jakby objętość moich płuc zmniejszała się pod naporem ściskanych gorsetem żeber. W ubraniu rzuciłam się na jasną pościel nie myśląc o tym, że rozmazany tusz na pewno zostawi po sobie ciemne smugi. Zemdlone od płaczu powieki zamknęły się powoli.
Obudził mnie jakiś dźwięk, cichy szmer. Rozejrzałam się po otchłani ciemnego  pokoju, ale nie byłam w stanie niczego dostrzec. Zamknęłam oczy, niestety uciążliwy dźwięk nie dawał mi spokoju.
- Baz paniki – uspokajałam samą siebie, mój głos zdawał się zlewać z otaczającą mnie niedoskonałą ciszą.
Jakiś ledwie dostrzegalny cień przesuwał się od drzwi w stronę łóżka. To na pewno Adam chciał mnie przestraszyć w odwecie za naszą kłótnię. Nie, gdyby chciał mnie zabić na pewno nie zrobiłby tego podczas snu, chciałby, żebym czuła, że konam.