środa, 20 listopada 2013

Rozdział XI




Kilka godzin przed planowanym wyjazdem dostałam od Juli wiadomość, która jednocześnie mnie ucieszyła i zmartwiła do tego stopnia, że przed kilka minut tępo wpatrywałam się w ciemny wyświetlacz telefonu. dopiero kiedy Adam nieśmiało zapukał do drzwi mojej sypialni ocknęłam się, żeby móc spojrzeć w jego stronę.
- April, coś nie tak? Nie możemy jechać? – zmartwił się. – Kochanie, nie możemy tego przełożyć.
- Muszę jechać do szpitala – upuściłam telefon na podłogę.
- Masz rację, nie wyglądasz najlepiej, jesteś strasznie blada – podszedł do mnie, chwycił mnie za nadgarstek, a drugą rękę przyłożył mi do czoła.
- Nie… Kelly się wybudziła… właśnie Julia dzwoniła – specjalnie pominęłam drugą informację.
- Ubierz się i zaraz cię do niej zawiozę – przejął się i od razu wyszedł z pokoju.
Schyliłam się po telefon, na szczęście nic mu się nie stało. Za to ja byłam w totalnej rozsypce. Z jednej strony to nie była moja wina, że Bastian uwiódł moją przyjaciółkę, ale z drugiej strony ja nie zrobiłam nic, żeby temu zapobiec. Nie powinnam do tego dopuścić. Założyłam sweter i wyszłam na korytarz, gdzie czekał już na mnie Adam z moim płaszczem. Pomógł mi go założyć.
- Powinnaś się cieszyć – zauważył.
- Tak, bo przecież i Kelly, i dziecko są zdrowi – tłumaczyłam bardziej sobie niż jemu. – Wiesz Louis też się obudził, co będzie jak wniesie oskarżenie? Ja nie chcę cię stracić i widywać się z tobą raz w tygodniu.
- Kochanie, ja jestem bezpieczny, nawet nie dotknąłem tego kretyna, ale jeżeli dowiem się, że jakimś cudem zgubiłaś się i trafiłaś do jego sali, to bardzo się zdenerwuję – mówił dobitnie i bardzo wyraźnie przesadnie akcentując każde słowo. – I nie wiem kto bardziej ucierpi: on, ty czy ja. Chodźmy już, bo robi się późno. Przynajmniej dobrze, że wróciłaś wcześniej ze szkoły.
Nieczęsto mówił do mnie w ten sposób, ale zawsze przyprawiało mnie to o niepokojące dreszcze, tak też było w tej chwili. Nawet przez myśl mi nie przeszło, że chciałabym iść do niego, dopiero kiedy mój mąż powiedział to na głos, zaczęłam się nad tym zastanawiać, a kiedy wchodziliśmy na teren szpitala byłam w stanie to zrobić. Adam uznał, że jego odwiedziny będą zbędne, więc wolał zostać na korytarzu, a mi dodał otuchy szybkim buziakiem w policzek. W pierwszej chwili nie zauważyłam zmiany w sali, do której ostatni rzadko zaglądałam – wciąż pachniało tak samo, a bezwładne ciało dziewczyny było połączone kilkoma kabelkami z urządzeniami, których nazw nawet nie było sensu się domyślać. Poprawiłam szeleszczący fartuch i usiadłam na niewygodnym krześle obok jej łóżka.
- Moi rodzice… już poszli…? – usłyszałam jej bardzo słaby głos.
- Nie wiem, nie widziałam ich na korytarzu – powiedziałam prawdę.
- To dobrze… jesteś sama? – przełknęła ślinę, a ja pokiwałam głową, chociaż nie byłam pewna czy jej zmęczone oczy to zauważyły. – Chcę… chcę, żebyś wiedziała, że to nie przez ciebie… Ja sama do tego… doprowadziłam… Pozwoliłam mu na to…
- Kochanie, nie myśl o tym. Musisz odpoczywać – przerwałam jej. – Teraz najważniejsze jest twoje dziecko. Wiesz, że wszystko z nim w porządku? – uśmiechnęłam się nie pozwalając łzom spłynąć po moich policzkach. – Niedługo wrócisz do domu.
- April… ty nie rozumiesz… moje dziecko… malutkie dziecko nie będzie miało ojca…
- Nie myśl o tym, myśl o tym, że to cud, że przeżyło – wzięłam jej dłoń i delikatnie ścisnęłam – tylko to jest teraz ważne.
- Zawołaj moją mamę… proszę… – szepnęła zanim zamknęła oczy.
Wróciłam na korytarz. Adam od razu znalazł się obok mnie wpatrując się we mnie pytająco.
- Proszę cię, znajdź jej mamę i ją tutaj przyprowadź – załamana osunęłam się na krzesło. Nie wiedziałam, że taka krótka wizyta tak bardzo mnie zmęczy. – Ja zostanę.
Mój mąż odszedł bez słowa, żeby zniknąć w poszukiwaniu kobiety. Miałam tylko nadzieję, że nie natknie się na jej ojca – z tego na pewno wynikłaby kłótnia. Na widzenie się z Louisem nie miałam szansy, ani tym bardziej siły, a wiedząc, do czego zdolny jest Adam, nie chciałam ryzykować. Czekając usłyszałam dźwięk przychodzącego smsa. Na wyświetlaczu widniała koperta z podpisem „Bastian”. Chcąc nie chcąc, kliknęłam – „To prawda?”. Nie zastanawiając się odpisałam – „Jeśli chodzi ci o Kelly, to tak. Co ty jej zrobiłeś? Ona uważa, że to jej wina.” Nie doczekałam się odpowiedzi, a dzwonienie tylko pogorszyłoby sprawę. W końcu usłyszałam kroki – to Adam i rodzice Kelly. Oniemiałam na ich widok. Nie zauważyłam śladów krwi, poszarpanych ubrań czy roztrzepanych włosów, jednym słowem wyglądali normalnie. Przywitałam się z nimi delikatnym skinięciem głowy. Widząc w jakim jestem stanie nie próbowali zacząć rozmowy, tylko od razu weszli do sali. Adam nachylił się nade mną.
- Chcesz porozmawiać?
- Nie, chcę, żebyś mnie pocałował… wracajmy do samochodu – wstałam zanim spełnił moją prośbę. Bez słowa otwierał mi każde kolejne drzwi, nawet te do samochodu. Widząc, że nie mam zamiaru założyć płaszcza, włączył klimatyzację, żebym nie zmarzła.
- Adam, proszę cię, jedźmy jak najszybciej do domu, czeka nas długa podróż – powiedziałam, widząc, że ten otwiera usta.
Mimo, że nasz dom od szpitala dzieliło zaledwie trzydzieści minut jazdy, próbowałam zasnąć, niestety bezskutecznie. Bastian w ogóle nie poczuwał się do odpowiedzialności, za to Kelly brała całą winę na siebie. Nie pasowała do naszego świata, była za słaba psychicznie, żeby udźwignąć takie życie, ale odkąd dowiedziała się, że jest w ciąży została jego częścią. Nie wyobrażałam sobie nawet jak potoczą się jej losy po porodzie, na pewno Justin nie pozwoli jej na samodzielne wychowanie dziecka, ale czy Bastian będzie się w to mieszał? Przestałam o tym myśleć kiedy Adam wjechał na podwórze. Przede mną wyskoczył z auta, żeby móc otworzyć mi drzwi. Byłam trochę otępiała emocjami i zapachem unoszącym się w szpitalu, więc pozwoliłam się odprowadzić.
- Miałem ci o tym powiedzieć wcześniej, ale chyba nie będziesz miała nic przeciwko temu, żebyśmy zjedli wczesną kolację z moim znajomym? – zapytał pomagając mi zdjąć płaszcz.
- Nie – odpowiedziałam bez zastanowienia, bo to była jedna z tych nielicznych okazji, w których mogłam poznać jego kolegów. – Mam jednak nadzieję, że nie będziemy tam za długo.
- Też mam taką nadzieję – powiedział jakby do siebie. – Jesteś już spakowana? – kiwnęłam głową. – Więc wyjeżdżamy za dwadzieścia minut.
Nie miałam pojęcia z kim mieliśmy się spotkać, dopiero kiedy Adam zręcznie zaparkował samochód na najdroższym osiedlu przed jednym z najbardziej okazałych budynków pomyślałam, że jest to typowo biznesowa wizyta po godzinach, w której między kęsami dań o wartości tygodniowej pensji przeciętnego pracownika omawiane są ważniejsze kwestie dotyczące firmy. Kiedy Adam obwieścił nasze przybycie za pomocą dzwonka do drzwi, ja poprawiłam kwiecisty szalik, żeby jak najlepiej prezentować się przed jego znajomym. Otworzyła nam starsza pani w wieku około pięćdziesięciu lat. Uśmiechnęła się delikatnie słysząc nasze nazwisko, wzięła od nas nasze płaszcze, po czym poprowadziła nas do salonu. Dom gospodarza był zupełnie inny niż ten, w którym mieszkałam. Trochę za dużo kontrastu, mieszały się tutaj drogie antyki i kiczowate ozdóbki, ale sam dom bardzo mi się podobał, a najbardziej okna zajmujące całe ściany. W końcu pojawili się znajomi mojego męża – dosyć gruby mężczyzna i jego partnerka. Zadbana kobieta na oko młodsza od niego o co najmniej dziesięć lat przywitała mnie serdecznym uściskiem i zwyczajem, którego osobiście nie lubiłam, przyłożyła swój policzek do mojego. Potem wręcz rzuciła się na mojego męża. Poczułam to okropne ukucie zazdrości gdzieś w okolicach serca widząc jak ona go obejmuje. Niestety Adamowi nie przeszkadzała je wylewność.
- Nazywam się Tonny, a to moja żona Amber – przedstawił się siebie i długonogą, farbowaną blondynkę. – Byłby mi miło gdybyśmy zwracali się do siebie po imieniu, dobrze April? – zdziwiłam się tym, że zna moje imię, ale skinęłam głową. – W takim razie zapraszam do stołu.
Adam odsunął mi krzesło, ale wciąż nie przestawał wpatrywać się to w Tonny’ego, to w Amber. Byłam zbyt zdenerwowana, żeby zwrócić uwagę na to co jem i jak wyśmienitym winem to popijam. Równie dobrze mogły być to zwykłe naleśniki, a nie mini roladki faszerowane kawiorem. Mężczyźni zachowywali wszystkie zasady salonowej kurtuazji i zaczęli rozmowę po skończeniu przystawki. W oczekiwaniu na danie główne poruszyli temat jakiegoś arcyważnego meczu. Nie przypominałam sobie, żeby Adam oglądał coś takiego w domu, ale doskonale znał wynik spotkania, nazwiska piłkarzy i trenerów. Zwróciłam się w stronę Amber. Z bliska nie wyglądała już tak zachwycająco – widać było ślady botoksu i dużej ilości makijażu.
- Macie piękny dom – zastosowałam się do prośby Tonny’ego.
- Sama dobierałam dodatki – widać, że była dumna ze swojej pracy. Nie skomentowałam tandetnych bibelotów, tylko przeszłam do kolejnego tematu. Okazało się, że para ma pięcioletnią córkę imieniem Ana i dwunastoletniego Jamesa z poprzedniego małżeństwa. Zdziwiłam się bezpośredniością i otwartością tej prawie obcej mi kobiety, ale prawdziwy szok przeżyłam kiedy zapytała mnie czy planujemy dzieci, bo ona może polecić mi świetnego ginekologa.
W międzyczasie zdjęliśmy wyborne polędwiczki w sosie, którego smaku nie byłam w stanie zidentyfikować, po czym zaprosił Tonny zaprosił Adama do swojego gabinetu, a ja zostałam sama z Amber. Kiedy kobieta ubrana w dopasowany czerwony kostium oprowadzała mnie po parterze ich ogromnego domu, a ja zmuszona byłam się uśmiechać, Adam siedział w ciemnobrązowym, skurzanym fotelu w klimatycznej bibliotece, którą wypełniał zapach starych książek, zapewne bezcennych białych kruków. Gospodarz poczęstował go cygarem i bez ogródek przeszedł do sedna sprawy.
- Zastanowiłeś się nad moją propozycją? Zauważyłam, że ta ślicznotka, którą przyprowadziłeś miała obrączkę na palcu. To naprawdę twoja żona? – pochylił się nad nim, żeby móc spojrzeć mu w oczy. Nie usiadł jednak, bowiem uważał, że stojąc ma przewagę nad rozmówcą. – Trochę młoda jest, czyżby coś zmusiło was do ślubu? – zaśmiał się.
- Zgadzam się – pominął wzmiankę o przyczynie swojego ślubu – ale jeszcze nie teraz. Musisz dać mi trochę czasu. Teraz wyjeżdżamy i muszę zwolnić się z pracy.
- Rozumiem, najważniejsze, że się zgadzasz. Masz swoją broń?
- Mam.
- Jest legalna?
- Jedna jest, a druga nie – patrzył na niego bystrym wzrokiem.
- Coraz bardziej mi się podobasz – chwycił go za kark i przyciągnął do siebie. – Taki młody, a tak dobrze zna życie. A właśnie skąd znasz mój prywatny numer?
- Mam swoje sposoby – uśmiechnął się uradowany niewypowiedzianą na głos pochwałą.
- Pewnie nasze kobiety świetnie się bawią, ale przejdźmy do salonu – zaproponował mocno ściskając jego dłoń. – Mam nadzieję, że to będzie bardzo udana współpraca.
Po kilku minutach przestałam uważnie słuchać Amber, ale z grzeczności nie przerywałam jej namiętnego monologu o nieinteresujących mnie wazonikach i innych ozdóbkach. Dopiero kiedy usłyszałam dźwięk otwieranych drzwi, z ulgą zwróciłam się w stronę mężczyzn:
- Myślałam, że już do nas nie wrócicie – na szczęście nie zabrzmiało to jako pretensja, czego trochę się obawiałam.
- Nie moglibyśmy zostawić takich pięknych kobiet – zaśmiał się mój mąż całując mnie w policzek. Wyraźnie czułam zapach niedawno wypalonego tytoniu. – Niestety musimy już podziękować za gościnę, długa droga nas jeszcze dzisiaj czeka.
Pożegnaliśmy się i jakieś piętnaście minut później zapinałam już pasy. Dopiero później zaczęłam żałować, że od razu nie usiadłam z tyłu, wtedy mogłabym się przespać, ale nie chcąc denerwować Adam zmrużyłam oczy próbując nie słuchać piosenek, które właśnie leciały w radiu. Chciałam jak najszybciej znaleźć się w pokoju hotelowym, a dopiero rano znaleźć Josha. Dotknęłam dłonią kieszeni spodni, żeby upewnić się, że tam wciąż jest świstek papieru, na którym Gabriele zapisał mi jego adres.

poniedziałek, 14 października 2013

Rozdział X




Barek okazał się raczej kawiarnią gdzie oprócz wypicia kawy można było zjeść zawsze świeże kanapki i ciastka. Zamówiłam jeden z pięknie wyglądających mini serniczków i Cappuccino. Wbiłam dwu-ząbkowy srebrny widelczyk w malutkie arcydzieło, ale jakaś kula w gardle nie pozwoliła mi spokojnie przełknąć pierwszego kęsa. Jakaś wewnętrza obawa, a raczej intuicja podpowiadała mi, że ktoś mi się przygląda. Nie śmiałam się odwrócić. Za moimi plecami stał tylko jeden, krągły stolik, ale kiedy wchodziłam do lokalu nikt przy nim nie siedział, więc sądziłam, że wybrałam miejsce względnie bezpieczne. Teoretycznie nie miałam kogo się obawiać, ale zawsze istniało jakieś małe prawdopodobieństwo, że na swojej drodze spotkam demona albo niebywale przystojnego mężczyznę, na przykład jak ten w za ciasnym kaszmirowym sweterku.
Domyślałam się, że demony, a szczególnie Bastian, mają do mnie ukryte pretensje o to, że nie wykonuję należycie moich obowiązków, tylko żyję jakbym była ponad to. Systematycznie stłamszany głos mówiący mi o potencjalnych ofiarach, przestał być tak irytujący jak na początku. Zamiast go słuchać, uczyłam się, martwiłam to o Kelly, to o Louisa, kłóciłam się z Adamem. To było moje życie i tak jak w pracy Adama nie było miejsca dla mnie, w nim nie było miejsca na wymierzanie sprawiedliwości. Nie ja powinnam to robić, są sądy, prokuratorzy, oskarżyciele.
Upiłam łyk stygnącego Cappuccino. Spojrzałam na zegar wiszący po mojej lewej – mój mąż powinien lada chwila się tutaj pojawić. Lokal swoim wyglądem w ogóle nie pasował korporacyjnej surowości tego miejsca, tutaj było przytulnie i ciepło. Filcowe podkładki, kolorowe krzesła i ciągle unoszący się zapach świeżej kawy podkreślały ten nastrój. Specjalnie usiadłam tak, żeby móc widzieć prawie cały lokal, więc Adam nie zdołał zaskoczyć mnie swoim przybyciem. Usiadł obok mnie i skinął na kobietę obsługującą klientów.
- Nie wychodzimy? – spojrzałam na niego pytającym wzrokiem, a on uśmiechnął się tylko i zamówił kawę.
- Nie zjadłaś sernika, dokończ spokojnie, a ja się napiję – prawie natychmiast otrzymał swoje zamówienie. – Zostawiłaś telefon.
- Dobrze – spuściłam wzrok. Milczeliśmy przez chwilę, dopóki nie zadałam najważniejszego dla mnie w tym momencie pytania. – Kochanie, może…
- Lubię jak tak do mnie mówisz – przerwał mi na chwilę, żeby ująć moją dłoń i pocałować jej wierzch.
- Chodzi mi o to, że cały czas spędzamy w domu, chciałby gdzieś wyjechać.
Adam uśmiechnął się i jeszcze mocniej ścisnął moją dłoń. Tak obrót spraw, ze względu na kłopoty, w jakie wpakował się razem z Bastianem, okazał się dla niego korzystny. Od razu zaproponował cel podróży.
- Włochy, Hiszpania może Egipt? – w jego oczach widziałam szczerą ekscytację.
- Nie, myślałam o czymś bliżej, może Londyn? – spojrzałam na niego z ukosa.
- Stolica? – był wyraźnie zdziwiony. – Dobrze, ale następnym razem to ja wybieram dokąd jedziemy. Kiedy chciałbyś jechać? Muszę wziąć urlop, a pracuję tutaj od niedawna, nie wiem czy będzie to takie proste – pominął fakt, że już rano rozmawiał o tym ze swoją szefową i już uzyskał wstępną zgodę. Nie chciał, żebym pomyślała, że on też wpadł na pomysł wspólnego wyjazdu.
- Taki wzorowy pracownik jak ty bez problemu dostanie kilka dni wolnego, a jeśli nie to pogadam z Emilly. Na pewno się zgodzi – dodałam.
- Nie trzeba, jeszcze się zaprzyjaźnicie – uśmiechnął się i wziął do ręki białą filiżankę.
Mimo tego, że Adam intensywnie się we mnie wpatrywał, spuściłam wzrok i szybko dokończyłam słodki deser.
- Kochanie, może teraz do niej pójdziesz? – na chwilę przerwałam jedzenie.
- Dla tego słowa zrobię wszystko – położył dłoń na mojej dłoni – ale nie używaj go za często, bo się przyzwyczaję – uśmiechnął się do mnie figlarnie, właśnie w takim uśmiechu się zakochałam.
Pół godziny później siedzieliśmy już w jego samochodzie słuchając jakiejś melancholijnej melodii. Głos mało znanej piosenkarki denerwował mnie coraz bardziej, ale nie zmieniłam stacji. Kątem oka patrzyłam na Adama, który uśmiechał się jakby sam do siebie. Bez trudu uzyskał zgodę na krótki, bo tylko dwudniowy urlop, ale tak mieliśmy się z czego cieszyć, nie każdy dostałby wolne w tak szybkim czasie. Mieliśmy wyjechać w środę wieczorem. Zostało mi jeszcze nakłonienie Adama do odwiedzin sławnego Josha, którego nie miałam jeszcze przyjemności poznać osobiście.
Ku mojemu zdziwieniu mój mąż zamiast pojechać jeszcze kilkanaście metrów prosto, nagle skręcił w prawo i zanim się obejrzałam znaleźliśmy się w środku przysypanego śniegiem lasu. Nie wiem jak wytrzymał to jego samochód, ale warstwa śniegu była tak duża, że ocierała się o podwozie. Zatrzymaliśmy się, a on nerwowo rozejrzał się dookoła, by w końcu oprzeć ramię o mój fotel. Przez głowę przemknęły mi setki myśli, ale żadna nie była w stanie mnie uspokoić. Widząc mój niepokój zaczął mówić.
- Nie bój się, nie przywiozłem cię tutaj, żeby cię wykorzystać, to mogę zrobić w domu – szybko mnie pocałował – odepnij pasy, będzie ci wygodniej.
Zapadła cisza. Trochę niezręczna i krępująca cisza przerywana naszymi oddechami i skrzypiącym na drzewach śniegiem.
- Muszę ci coś powiedzieć… – bił się z myślami, którą wersję rozmowę wybrać. – Chodzi o to, że ja nigdy ci się nie oświadczyłem. Tak naprawdę jak na filmach.
- Ależ Adam, to nieważne, chociaż masz rację twoje oświadczyny były dosyć nietypowe, ale ja i tak cię kocham – spojrzałam głęboko w jego wręcz czarne tęczówki.
- Nie. Wyjdź z samochodu – bardziej rozkazał niż poprosił.
Nie zwracając uwagi na to, że mam na nogach szpilki a nie zimowe kozaki, otworzyłam drzwi. Od razu zapadłam się w śniegu po kostki. Momentalnie znalazł się przy mnie Adam i bez słowa wziął mnie na ręce, po czym posadził na masce samochodu. Nigdy nie pozwalał mi jej dotykać, a co dopiero na niej siadać. Odrzuciłam włosy do tyłu. Mężczyzna wyjął z kieszeni płaszcza telefon i białe słuchawki, niestety poplątane. Widziałam jak drżały mu ręce, więc z pomogłam mu je rozplątać. Podłączył je do telefonu, jedną słuchawkę włożył sobie do ucha, a drugą podał mi. Objęłam go zanim usłyszałam pierwsze słowa piosenki. Dobrze ją znałam – „I was born to love you”. Rozkoszowałam się każdą linijką tekstu. Po kilkunastu sekundach mężczyzna odsunął się ode mnie na odległość na jaką pozwoliły kabel. Uklęknął w śniegu i dopiero wtedy zauważyłam czarne pudełeczko topiące się w jego dłoniach. Otworzył je nie spuszczając ze mnie wzroku – nie mógł przegapić mojej reakcji.
- Ja wiem, że nie jestem zbyt romantyczny. Tutaj powinien grać kwartet smyczkowy, a nie piosenka z telefonu, powinienem zrobić to już dawno, ale kochanie… czy wyjdziesz za mnie…? – zawiesił głos, a w jego oczach zauważyłam coś na kształt łez.
- Nie – odpowiedziałam stanowczo. – Wyszłam za ciebie już dawno i teraz nie kocham cię bardziej niż wtedy. Co mi po romantycznych oświadczynach? Nasze życie nigdy nie będzie przypominało komedii romantycznej, raczej horror, ale ja za bardzo cię kocham, żeby móc się nienawidzić – szeptałam trzymając jego lodowatą twarz w dłoniach. – Ja nigdy nie marzyłam o kimś takim jak ty, jeszcze kilka miesięcy temu nie uwierzyłabym w to, że znajdę się w takim miejscu, z kimś takim jak ty… kimś tak podłym, mściwym, pozbawionym jakichkolwiek zasad moralnych.
- April, żebyś nie powiedziała o kilka słów za dużo – ostrzegł mnie instynktownie mocniej ściskając moją dłoń.
- I do tego jesteś niecierpliwy i brutalny, ale mimo to kocham cię i chcę cię kochać – złożyłam namiętny pocałunek na jego napiętych zdenerwowaniem ustach.
- Już nigdy cię nie skrzywdzę, obiecuję – przycisnął moją twarz do piersi i dodał, tak cicho, że było to wprost niemożliwe, żebym go usłyszała – już cię nie zdradzę – i pocałował mnie we włosy.
Objął mnie jeszcze ciaśniej, ale zdołałam rozpiąć guziki moje płaszcza i skierować pod niego jego dłonie. Nie chodziło mi o seks, chciałam poczuć te przenikające zimno jakim emanował. Właśnie takiego go kochałam – skutego lodem drania.



--------------------------------------------------------------------------------------------------------------------------

Miałam nie zawieszać bloga, ale z powodu spraw osobistych nie byłam w stanie dokończyć rozdziału - w rezultacie notatka jest krótka. Jednakże mam nadzieję, że się spodoba i nie zostawicie jej bez komentarzy. Następny rozdział ukaże się w normalnym terminie, czyli w sobotę.
Pozdrawiam i ściskam.


sobota, 14 września 2013

Rozdział IX





Gabinet Adama był całkiem duży, ale nie przytłaczał swoim rozmiarem, wręcz przeciwnie wydawał się przytulny z nutą nieuchronnej surowości jako konsekwencji jego stanowiska. Młoda blondynka nieśmiało zapukała do niedawno wymienionych drzwi, ponieważ nowy asystent wiceprezesa finansów nie życzył sobie przeszklonych, które prowadziły do innych biur. Kobieta powitała go najczulszym uśmiechem na jaki było ją stać, ale nie był on wymuszony. Wolnym krokiem podeszła do jego biurka znajdującego się na samym środku pokoju.
- To są te dokumenty, o które pan prosił.
Zamiast położyć je na blacie czekała, aż on weźmie je od niej. Adam niczego takiego nie zrobił, nawet nie wstał z fotela. Obrócił się tylko zmuszając ją wzrokiem do tego, żeby obeszła burko i stanęła tuż obok niego. Miała na sobie  brązową koszulę wpuszczoną w brunatną, skórzaną spódnicę ozdobioną cienkim paskiem jeszcze bardziej podkreślającym wąską talię.
- Jakieś uwagi co do tych umów? – tak naprawdę Adama nie interesowały dokumenty, bo już wcześniej postarał się o ich kopie opatrzone komentarzami, zapoznał się z nimi i wprowadził zalecane poprawki.
- Tak, tutaj zbyt ogólne sformułowane są warunki zerwania umowy i co za tym idzie odszkodowania…
Mężczyzna w błękitnej koszuli przestał słuchać jej już po pierwszych słowach. Blondynka wpatrywała się w kartki, więc on odsunął się bezszelestnie, żeby przechylić głowę i przez chwilę wpatrywać się w jej pośladki. Nie widział ani drukowanych umów, ani pisemnych wstawek – pochłaniał widok jej stóp obleczonych w czarne, wysokie szpilki, napiętych łydek i tylko fragmentów jej mlecznobiałych ud nieschowanych pod spódnicą. Zauważył, że mimo zimy nie miała na sobie rajstop czy pończoch. Zdejmowała je zaraz po przyjściu do pracy i chowała głęboko do szuflady, żeby znowu założyć je tuż przed wyjściem. Widziała w tym nadzieję na szybki awans, wierzyła, że wizyta nawet u Oritza stosunkowo niedawno zatrudnionego pracownika, który od razu dochrapał się stanowisko asystenta wiceprezesa, który do tego była kobietą, co zaowocowało w liczne plotki i spekulacje na temat ich domniemanego romansu, może pomóc jej w przeskoczeniu na wyższy szczebel w hierarchii firmy. Pomimo młodego wyglądu, Adam miał zapisane w dowodzie trzydzieści jeden lat, a sukcesów w jego CV mógłby pozazdrość mu niejeden wyżej postanowiony kolega z pracy i to właśnie dlatego, mimo krótkiego stażu pracy w tej firmie, od razu dostał stanowisko asystenta i właśnie między innymi w nim kobieta widział swoją szansę.
Adam pozwolił sobie dotknąć jej uda od tyłu. Kobieta zaskoczona tym gestem zamilkła na chwilę i znieruchomiała. Dopiero kiedy gorąca dłoń przesunęła się nieco wyżej odwróciła się do niego i oparła kolano o skórzany fotel. Nie miała zamiaru mu się sprzeciwiać, bez słowa rozpięła dwa pierwsze guzki swojej koszuli odsłaniając beżowy stanik. Asystent opuszkami palców dotknął jej delikatnych majteczek i jednym, zdecydowanym ruchem ściągnął je z niej do kostek. Rozpiął spodnie i jedocześnie sięgając po prezerwatywę rozpinał kolejne guzki jej bluzki. Dziewczyna z trudem zdjęła stanik i całując jego rozgrzane usta podwinęła spódnicę, żeby mógł zobaczyć jej zaokrąglone uda. Usiadła mu na kolanach pozwalając by ten zachłannie całował jej falujące w szybkim oddechu piersi. Najpierw jej drobne ciało wygięło się w łuk, potem on odczuł zaspokojenie jakie dało mu to zbliżenie z sekretarką, której imienia nawet nie znał. Kochali się krótko, prawie bezgłośnie, żeby hałasem nie zwrócić na siebie niczyjej uwagi, biuro nie było miejscem skłaniającym do długich pieszczot, ale szybkich, niezobowiązujących numerków.
Kiedy blondynka doprowadzała bluzkę do porządku, Adam zawinął zużytą prezerwatywę w chusteczkę, nie mógł wyrzucić jej do kosza w swoim gabinecie, bo to mogłoby spowodować lawinę niepotrzebnych domysłów, nawet jeżeli natknęłaby się na nią sprzątaczka. Dyskretne wyrzucenie jej do kosza na korytarzu czy w toalecie odsunęłoby wszelkie oskarżenia.
- Był pan cudowny – dziewczyna nadal stała bardzo blisko niego, ale tym razem poprawiał już cieniutki paseczek. Adam wstał, gdyby nie szpilki byłby wyższy od niej o głowę, pochylił się nad nią zmuszając ją, żeby oparła się o blat i całując wsunął jej język do ust. Jeden raz mu nie wystarczył, ale ponowne figle na biurku mogłyby okazać się zbyt ryzykowne. Blondynka oplotła jego biodra nogami czekając, aż ten ponownie będzie chciał pozbawić jej bielizny, ale przeliczyła się. Adam ją puścił.
- Sądzę, że powinnaś już iść – niechętnie wstała, lecz spełniła jego delikatną prośbę, tym bardziej, że odprowadził ją do drzwi i za nim je otworzył klepnął ją w pupę i pocałował, żeby mogła zapamiętać smak tytoniu osiadłego na jego ustach.
Kobieta wyszła, a on cofnął się do gabinetu. Uchylił jedno z okien i opierając się o ścianę wyciągnął srebrną papierośnicę i zapalił kolejnego już tego dnia papierosa popijając go ostygłą kawą. Zaciągnął się głęboko, jednak głośne rozmowy na korytarzu nie pozwalały mu w pełni rozkoszować się swoim nałogiem.
Wąski korytarz wydał się jeszcze węższy, ponieważ zebrała się w nim większa część pracowników i o dziwo byli to sami mężczyźni. Adam dopiero po kilki sekundach zdołał zauważyć długie ciemne włosy i ich właścicielkę. 

Mimo dokładnego planu, który przedstawiła mi Emilly miałam problem ze znalezieniem biura mojego męża, więc zamiast gubić się w labiryncie drzwi, wolałam zapytać kogoś o drogę. Tym kimś okazał się blondyn z gładko zaczesanymi włosami i okularami na nosie trzymający zielony segregator pod pachą.
- Przepraszam, gdzie tutaj mogę znaleźć Adama Ortiza?
- Przepraszam, ale kim pani jest? – spojrzał na mnie znad szkieł. – Kto panią tu wpuścił?
Mężczyzna miał koło czterdziestki, a blond włosy okazały się bardziej siwe niż blond i mimo początkowej nieufności zdobyłam się na dowcip.
- Przekupiłam ochroniarza – powiedziałam przyciszonym głosem   a potem wjechałam tutaj windą, tam na pewno jest mnóstwo moich odcisków, muszę je szybko zetrzeć – nie musiałam długo czekać na jego reakcję, zaczął się serdecznie śmiać czym sprowadził na korytarz swoich kolegów. Zanim przyszli zdążyłam się przedstawić czym wywołałam jeszcze szerszy uśmiech na jego twarzy.
- Słuchajcie, to jest żona naszego Adama – mężczyźni otoczyli mnie w kółku. Każdy z nich miał na sobie garnitur albo elegancki sweter i każdy z nich właśnie teraz zrobił sobie przerwę w pracy.
- Nie chciałam robić takiego zamieszania – trochę się speszyłam – chciałam tylko przynieść prezent.
- Prezent? – niepotrzebnie wyjawiłam im cel mojej wizyty. – Co to jest?
Nie mogłam się nie ugiąć i pokazałam im ramkę, a w niej moje zdjęcie. Po rozmowie z Emilly właśnie to nie dawało mi spokoju, a mianowicie to, że w pracy Adama nie ma dla mnie miejsca. Mój portret w metalicznej oprawce był idealny, żeby postawić go na biurku obok tuzina teczek.
Kiedy zdjęcie krążyło z rąk do rąk, w naszym gronie pojawiła się młoda blondynka w brunatnej spódnicy sięgającej przed kolano. Nie zauważyłam skąd do nas przyszła, ale byłam przekonana, że jest zwykłą sekretarką a nie wysoko postawioną panią prezes. W jej oczach była jakby ciągła niepewność przeplatana z chęcią walki.
- Może ja zaprowadzę panią do męża? – uśmiechnęła się do mnie oferując pomoc.
- Irene, momencik, to niepowtarzalna okazja – zaczął jeden z nich.
- Zobaczymy co powie szef kiedy zobaczy jak pilnie pracujecie.
- Szef? Myślałam, że Emilly Dave jest szefową – byłam zdziwiona.
- Emilly to wiceprezes, a pan Dave – wyjaśniał blondyn w okularach – czyli jej ojciec jest głównym dowodzącym.
Rozmawialiśmy jeszcze chwilę, nie wiedziałam, że mój mąż ma takich sympatycznych współpracowników. W ogóle Adam bardzo mało mówił mi o swojej pracy, to był dla nas swoisty rodzaj tabu, tak jak polowania, a raczej morderstwa i bijatyki podjudzane duża ilością dobrego alkoholu.
- Kochanie, co ty tutaj robisz? – najpierw usłyszałam głos, a potem zobaczyłam zmarszczone czoło Adama.
- Chciałam zrobić ci małą niespodziankę i chyba mi się udało – wspięłam się na palce, żeby pocałować go w policzek. – To dla ciebie – podałam mu prezent.
Uśmiechał się, ale wiedziałam, że jest to wymuszony sztuczny uśmiech na, który zdecydował się tylko ze względu na to, że wciąż byliśmy w towarzystwie jego znajomych z pracy. Nie sądziłam, że aż tak nie będzie podobała mu się moja niezapowiedziana wizyta, do ostatniej chwili miałam nadzieję, że jednak się ucieszy i znowu się pomyliłam. Bardziej ucieszyłby go test ciążowy z pozytywnym wynikiem.
- Twoja żona jest tak młoda, że można byłoby posądzić cię o pedofilię – zaśmiał się byczek, który chyba celowo założył sweter o rozmiar za mały. Wyglądem przypominał raczej aktora z Hollywoodzkich produkcji, a nie zwykłego pracownika w jednej z wielu korporacji. Kątem oka zauważyłam brak obrączki na jego palcu, mimowolnie się uśmiechnęłam.
- Kochanie, może przejdziemy do mojego gabinetu – objął mnie ramieniem jakby chciał pokazać, że jestem jego własnością i nikt nie ma prawa się do mnie zbliżyć. Mimo to, uśmiechał się nadal i dodał: – Jeszcze nauczysz się tutaj takich słów, które mogłabyś użyć przeciwko mnie – czym wywołał nową fale śmiechu.
Pożartowaliśmy jeszcze przez chwilę, po czym osobiście pożegnałam się z każdym z siedmiorga kolegów mojego męża oraz ucałowałam Irene w policzek. Kiedy tylko Adam zamknął za sobą drzwi do biura, od razu zrzucił maskę sztucznej sympatii i zacisnął wargi. Udałam, że tego nie widzę i wygodnie rozsiadłam się na karmelowej kanapie stojącej po prawej stronie. Zsunęłam ze stup szpilki i pozwoliłam im nierówno upaść na dywan. Adam usiadł na obitym czarną skórą fotelu.
- Nie musiałaś tutaj przychodzić, właśnie jak ty się tutaj dostałaś?
- Uśmiechnęłam się do Gabriele’a – wsunęłam dłonie pod kark i patrzyłam jak unosi się i opada moja klatka piersiowa obleczona w turkusowy sweter.
- Mam nadzieję, że tylko się uśmiechnęłaś – mruknął do siebie, po czym mówił na głos – Nie powinnaś być teraz w szkole, z tego co wiem nie skończyłaś jeszcze lekcji.
- Oni chyba mają rację, czasem wydaje mi się, że jesteś za stary na mojego męża – westchnęłam.
- Przemilczałem to, że grzebałaś w moich rzeczach, że rozmawiałaś o nas z moją szefową, ale nigdy więcej nie przychodź do mnie do pracy – powiedział spokojnie, ale bardzo stanowczo.
- Dobrze Adam, nie wiedziałam, że tego nie lubisz – powiedziałam z prawdziwą skruchą w głosie. Podniosłam się z kanapy i podeszłam do niego.
- Trudno, przyszłaś. Kończę dopiero za pół godziny, szkoda, że nie powiedziałaś wcześniej, mógłbym zapytać czy mogę wyjść wcześniej – odwrócił się ode mnie.
- Wtedy nie byłoby niespodzianki – zrobiło mi się przykro, ale po ułamku sekundy poczułam gniew przenikający każdą komórkę mojego organizmu. – Wiesz, ludzie robią sobie niespodziani, zaskakują się, a ty co? Odkąd jesteś moim mężem co chwilę pijesz z chłopakami albo… – chciałam powiedzieć „chodzisz na dziwki”, ale się powstrzymałam. – Ludzie się po prostu kochają, a ty jesteś po prostu beznadziejny.
Zapadło głuche milczenie. Wróciłam na moje miejsce na kanapie, położyłam się, ale tym razem odwrotnie tak, żebym nie mogła go widzieć. Skupiłam się na moim oddechu. Jak to możliwe, że on tak świetnie udawał? Co jeśli to wszystko było jednym, wielkim kłamstwem? Adam powinien zostać aktorem a nie moim mężem. Najpiękniejsze i najgorsze chwile w moim życiu spotkały mnie właśnie z nim i nie byłam w stanie z niego zrezygnować. Szukałam dowodów na jego zdradę, bo sama czułam się winna, a nie dlatego, że byłam zazdrosną żoną. Gdybym wtedy nie poznała Freda, gdybym piła wtedy tyle wina, do niczego by nie doszło… Właśnie, Fred. Z czasem przestałam obarczać siebie winą za to co się stało – on wykorzystał pijaną dziewczynę.
Wyjęłam z torebki telefon, znalazłam numer dawnego kochanka z zamiarem napisania do niego wiadomości. Wysłałam tylko adres kawiarni, datę i godzinę. Potem napisałam do Julii pytając czy nie ma nowych wieści w sprawie nadal nieprzytomnej Kelly, wiadomo było tylko, że dziecko cudem przeżyło, a organizm dziewczyny nadal jest bardzo słaby.
Nie słyszałam, że Adam do mnie podszedł. Zauważyłam go dopiero, gdy wyrwał mi z rąk moją komórkę i nie dając mi czasu na reakcję zaczął mnie całować. Kanapa była wąska nawet dla jednej osoby, a co dopiero kiedy on znalazł się nade mną. Wygięłam się nieznacznie, żeby nie przerywając pocałunku mógł wsunąć ręce pod moje plecy. Momentalnie zrobiło mi się gorąco i przeszedł mnie podniecający dreszcz. Chciałam, żeby całował mnie tak całymi godzinami, wtedy byłam skłonna mu wszystko wybaczyć.
- A jak ktoś przyjdzie? – zapytałam szeptem, kiedy jego ręce znalazły się pod miętową wełną.
- Masz rację – nagle się wyprostował, chociaż nigdy aż tak nie przejmował się moimi uwagami. – Pracuję jeszcze tylko pół godziny, więc dokończymy w domu albo nawet w samochodzie jeśli chcesz – ustabilizował oddech. – Poczekaj na mnie w barku na dole, jeżeli będziesz miała problem ze znalezieniem drogi, to na pewno pomoże ci jakiś mój znajomy – uśmiechnął się.
- A jeśli zacznie mnie podrywać? – zapytałam zalotnie, hamując gniew spowodowany tym, że będę musiała jeszcze poczekać na dalszy ciąg.
- Nikt nie będzie cię zaczepiał – wstał, żeby móc wziąć z biurka marker. – Zobaczysz… – podwinął rękaw mojego swetra i zaczął pisać na prawym przedramieniu dużymi, czarnymi literami: „Żona A. Ortiza. Jego i tylko jego”. Uśmiechnęłam się widząc takie wyznanie miłości, ale pocałowałam go jeszcze raz w nadziei, że pozwoli mi zostać. Podał mi jednak szpilki i pomógł je założyć. – Nie gniewaj się już na mnie.
- Przeprosisz mnie jak będziemy sami – posłałam mu całusa w powietrzu, a on udał, że go złapał.
- Wolę bardziej materialne dowody miłości – mruknął, więc odwróciła się i zatopiłam usta w jego ustach.


sobota, 7 września 2013

Rozdział VIII





 
 
 
Mój mąż w dni powszednie był nadzwyczaj punktualny, ale w weekendy nie warto było na niego czekać. Zawsze miał swoje sprawy, o których nigdy nic mi nie mówił, a ja mogłam się jedynie domyślać gdzie chodzi i z kim się spotyka. Oczywiście moja wyobraźnia podsuwała mi coraz to czarniejsze scenariusze, ale myśl o ty, że Adam  musiał na piechotę wrócić po swój samochód w życiu nie przyszłaby mi do głowy. Kiedy obudziłam się rano już go nie było, ale czas spęczony w jego ramionach utwierdził mnie w przekonaniu, że mimo wszystko go kocham. Bałam się go kiedy był agresywny, byłam wściekła snując domysły na temat jego domniemanych zdrad, ale sama nie byłam idealna.
Znudzona czekaniem przebrałam się i wybrałam numer Julii.
- Hej, jak czuje się Kelly? – prawie krzyknęłam jej do słuchawki, kiedy tylko odebrała.
- Z nią coraz lepiej, ale gorzej z Louisem – zawiesiła głos – lekarze mówią, że może jeździć na wózku, a w najlepszym wypadku ciężka rehabilitacja. Ja się na tym nie znam, ale to wygląda bardzo poważnie.
- Wcześniej nie mówiłaś, że ma problemy z kręgosłupem – zdziwiłam się tą informacją.
- Wcześniej nie wiedziałam. April… ja się poważnie zastanawiam nad zgłoszeniem tego na policję – powiedziała poważnie.
- Ja znam Bastiana, nie chcę, żeby coś ci się stało – doskonale wiedziałam, że winny był wstanie odeprzeć zarzuty nawet w sądzie, ale gdyby dowiedział się, że Julia doniosła, oddział intensywnej opieki medycznej wzbogaciłby się o jeszcze jednego pacjenta. – On jest nieobliczalny.
- Mieszkasz z nim – zarzuciła mi. – Ty mnie straszysz?
- Nie, ja po prostu się o ciebie martwię. Ja z nim mieszkam, ale mam jeszcze Adama.
- Dobrze April, jeszcze się nad tym zastanowię – westchnęła. – Lepiej ty opowiedz jak ci się układa z mężem. Jakoś do tej pory nie mogę w o uwierzyć.
- Oj, wierz mi, ja też – zaczęłam pokrótce opisywać jej nasze wspólne życie, oczywiście trochę koloryzując i pomijając niektóre fakty.
- Słuchając cię można się załamać – powiedziała na koniec. – A Adam wie o nocy u Freda?
- Ja byłam wtedy pijana, nie wiedziałam co robię. On nigdy się o tym nie dowie.
- Jesteś pewna? Niczego się nie domyśla? Pamiętaj, że faceci też są sprytni.
- Nikt oprócz mnie, ciebie i Freda nie wie gdzie wtedy nocowałam.
- Tak tylko, że Fred już dostał nauczkę. Wybacz, ale ja nie wierzę w aż takie zbiegi wydarzeń.
- O czym ty mówisz? – z wrażenia usiadłam na łóżku.
- Ty gazet nie czytasz? Twój Fred został napadnięty i pobity. Pewnie jeszcze nie wiedziałaś, że spałaś z pastorem? – cynicznie zaśmiała się do słuchawki.
- Kim? – nie miałam pojęcia czym zajmuje się mój były kochanek.
- Nie doceniasz swojego męża – odparła. Po tym, co usłyszałam nie miałam ochoty na dalszą rozmowę, więc pożegnałam się z przyjaciółką i rzuciłam telefon na łóżko obok poduszki. Za dużo wiadomości – czułam, że zaraz eksploduje mi mózg, a zaraz po nim serce. Justin wiedział, ale nie byłam pewna, że Adam wie. Te pobicie, to mógł być jedynie odwet za donos. To wszystko mogli zorganizować Bastian i Justin, mój mąż wcale nie musiał być w to zamieszany. Ta cicha nadzieja przeplatała się z wściekłością jaką budziła we mnie myśl o wymierzaniu sprawiedliwości w wydaniu demonów.  

Adam nie mógł dłużej ukrywać braku srebrnej obrączki na serdecznym palcu, przecież w każdej chwili mógł zauważyć to któryś z demonów albo co gorsza – April. Przyśpieszył kroku. Już z daleka widział swój samochód, który całą noc został na dworze zamiast w klimatyzowanym garażu. Tylko z grzeczności zdecydował się na wejście do mieszkania, w którym spędził poprzednią noc. Gospodarz nie kazał mu długo na siebie czekać – od razu otworzył mu drzwi i powitał serdecznym uściskiem.
- Jeszcze za wcześnie na partyjkę – poprowadził go do salonu, w którym królował bałagan, a w powietrzu nadal unosił się zapach alkoholu i papierosów. Adam wciągnął powietrze nosem – uwielbiał takie połączenie.
- Nie, przyszedłem po samochód – odparł chłodno.
- Właśnie, dlaczego wczoraj tak szybko wyszedłeś? Ten facet, który zgarnął twoją obrączkę chciał z tobą pogadać – Ortiz przypomniał sobie twarz tego faceta i uśmiech jakim obdarzył go zgarnąwszy pulę. Miał ochotę go zabić, a nie z nim rozmawiać. – Powiedział, że w życiu nie spotkał takiego skurwysyna jak ty.
- Możesz dać mi na niego namiary? – z trudem ukrywał rozdrażnienie.
Już po chwili Adam siedział w swoim srebrnym samochodzie wpatrując się w krzywo pismo swojego znajomego. Adres, który dostał był niedaleko, chociaż nawet gdyby był na końcu świata od razu by tam pojechał. Odpalił silnik i nie zważając na to, że cienka warstwa śniegu pokryła jego idealną karoserię, odjechał z piskiem opon. Bez problemu trafił pod właściwy dom – nowoczesne budownictwo wciąż go zachwycało, a szczególnie okna zajmujące całe ściany. Takiego domu pragnął dla siebie.
Drzwi otworzyła mu starsza pani. Wysłuchawszy jego krótkiej historii poszła zapowiedzieć gościa, żeby zaraz wrócić i poprowadzić go do przestronnego salonu. Dom był urządzony w dosyć kiczowatym stylu gdzie antyki mieszały się z nowoczesnym wyposarzeniem, z zewnątrz dom bardziej mu się podobał.
- Adam Ortiz, tak? – usłyszał głos mężczyzny, z którym grał wczoraj w pokera. Miał na sobie spodnie od czarnego garnituru i jasną marynarkę, wyglądał tak samo kiczowato jak wystrój jego domu. Usiedli na skórzanej kanapie obok szklanego, kawowego stolika. – Pewnie zastanawia się pan, po co chciałem się z panem spotkać, ale to chyba powinno wyjaśnić sprawę – wyjął srebrną obrączkę.
Adam z powagą kiwnął głową.
- Ależ ja jestem nieuprzejmy, może się czegoś pan napije? – udał troskę.
- Nie dziękuję, nie mam zbyt wiele czasu, więc może od razu przejdziemy do konkretów. Nie odda mi pan jej za darmo, więc jak mam pana przekonać?
- Takich ludzi jak pan mi potrzeba. Prawda jest taka, że ta błyskotka nie jest mi do niczego potrzebna – rzucił ją na stolik – ale ty jesteś…
- Nie przypominam sobie, żebyśmy przeszli na ty – przerwał mu.
- Właśnie, właśnie… Jestem Tonny – podał mi dużą dłoń, której Adam nie raczył uściskać. – Nie będę ukrywać, że musiałem się sporo nagimnastykować, żeby znaleźć kogoś takiego jak ty. Mniejsza o to, powiem otwarcie, bo wiem, że moja propozycja nie wyda ci się niemożliwa do przyjęcia.
- Jak już wcześniej wspominałem, nie mam za dużo czas.
- Chcę, żebyś dla mnie pracował – rozsiadł się wygodnie na czarnej kanapie czekając na odpowiedź.
- Ja mam już pracę i jestem z niej niezmiernie zadowolony.
- Obydwoje wiemy, że siedzenie za biurkiem nie daje wystarczająco dużo satysfakcji, a ty jesteś stworzony do wyższych celów. Zastanów się nad tym – Adam chciał już wstać – ale daj mi dokończyć. Pracowałbyś jako mój osobisty ochroniarz.
- Nie jestem zainteresowany pańską ofertą.
- Ale jesteś zainteresowany tym – wskazał na obrączkę. – Możesz ją wziąć, ale masz przemyśleć tą propozycję. Rozumiem, że możesz poczuć się niedoceniony tym, że proponuję ci posadę ochroniarza, ale ja mam dużo wrogów, których chciałbym się pozbyć – ściszył głos.
Adam od razu zrozumiał o co mu chodziło i gdyby nie małżeństwo bez wahania przystałby na jego propozycję, ale w tej sytuacji nie mógł zrobić tego od razu. Pozbywanie się wrogów za pieniądze – praca prawie idealna. Za bardzo wysokie wynagrodzenie robiłby to, co naprawdę sprawia mu przyjemność.
- Niestety nie mogę się na to zgodzić – Tonny widział jak Adam wpatruje się w obrączkę wciąż leżącą na stole, doskonale wiedział, że za bardzo mu na niej zależy, żeby bez niej opuścić jego dom.
- Weź ten drobiazg – wstał i podał mu srebro. Adam nie mógł nie przyjąć z powrotem obrączki, chociaż wiedział, że jeżeli ją weźmie to oznaczało, że zgadza się na jego ofertę. – Masz tydzień na zastanowienie się. Przyjdź do nmie w piątek na kolację, oczywiście razem z żoną – poklepał go po ramieniu.
Włożył pierścionek do wewnętrznej kieszeni płaszcza i bez słowa udał się do drzwi frontowych. Wsiadając do samochodu widział cyniczny uśmiech malujący się na twarzy Tonny’ego. Wycofał auto z podjazdu i odjechał wciąż myśląc kłopotach w jakie sam się wpakował. Chciał jak najszybciej wrócić do domu i zapomnieć o tym obleśnym typie. Najważniejsze, że odzyskał swoją własność. 

Usłyszawszy dźwięk nadjeżdżającego samochodu, od razu podbiegłam do okna, żeby upewnić się, że wrócił mój mąż. Otworzyłam mu drzwi zanim jeszcze wysiadł z samochodu. Chłopak powitał mnie przeciągłym pocałunkiem, ale czułam, że był to wymuszony pocałunek.
- Coś się stało? – pomogłam mu zdjąć płaszcz.
- Nic, po prostu jestem zmęczony i chciałem… chciałem przeprosić cię za noc – objął mnie omdlałym ramieniem. Kątem oka zauważyłam jak napina kark, ostatnio coraz częściej to robił.
- Nic się nie stało – powiedziałam wbrew temu co myślałam jeszcze klika minut wcześniej. – Chcesz się położyć? Nie wyglądasz najlepiej.
- W innych okolicznościach mógłbym się obrazić, ale teraz masz rację – pogładził mnie po włosach. Odprowadziłam go do sypialni obserwując jak rozbiera się ociężale. Kiedy zdjął koszulę przytuliła się do niego od tyłu czekając na jego odpowiedź. Jeszcze bardziej napiął obolałe mięśnie i odwrócił się do mnie, żeby spojrzeć mi w oczy. Pocałował mnie tylko.
- Powiedz mi co się stało – poprosiłam.
- Gdzie są Gabriele i Bastian? – zapytał zamiast odpowiedzieć. – Kiedy ostatni raz ich widziałem nie nadawali się do niczego – uśmiechnął się z widocznym bólem.
- Ty wiesz, że ja cię kocham? – po tym wszystkim wyznanie, które tak ciężko było powiedzieć mi na głos było jedynym zdaniem, które byłam w stanie powiedzieć.
- Tak April, wiem – pocałował mnie w czoło. – Chcesz spać ze mną? – w jego pytaniu nie było śladu podniecenia czy zachęty, to była zwykła prośba, jakby prosił mnie o podanie soli podczas obiadu. Pokiwałam głową, zdjęłam bluzkę i położyliśmy się do łózka patrząc nawzajem w swoje oczy. Chyba byłam szczęśliwa.
Całą sobotę spędziłam w jego sypialni i chociaż nie uprawialiśmy seksu czułam, że naprawdę go kocham i chcę spędzić z nim resztę mojego życia. Nie patrzył na mnie pożądliwie, tylko odwracał w moją stronę zmęczoną twarz i nic nie mówił. Niedzielę spędziliśmy podobnie. Żaden z naszych przyjaciół nam nie przeszkadzał, nawet Kelly nie dzwoniła do mnie od czasu naszej poprzedniej rozmowy. Gabe okazał się świetnym kucharzem, to dzięki niemu nie musieliśmy nawet wchodzić do kuchni, żeby coś zjeść. Nie wiedziałam co się dzieje, nie  mogłam go rozgryźć. Kiedy wychodziłam ten wciąż patrzył tępo w sufit i oddychał głęboko. Nie przejmowałam się lekcjami, brakiem makijażu i nieułożonymi włosami – liczył się tylko Adam. Znowu położyłam się obok niego i czule pocałowałam.
Wieczorem ktoś zapukał do drzwi. Podniosłam się na łokciach uważając, żeby nie obudzić śpiącego mężczyzny, po czym wstałam z łóżka i zarzuciłam na siebie czarny szlafrok. W progu stał Justin.
- Muszę porozmawiać z Adamem – Ortiz obudził się na dźwięk jego głosu. – Mogłabyś wyjść?
Bez słowa spełniłam jego prośbę. Kiedy znalazłam się w mojej łazience, zmyłam resztki makijażu, wzięłam prysznic i umyłam włosy. Założyłam piżamę w czerwono-białe paski i nie wiedziałam co mam ze sobą zrobić. Martwiłam się o Adama, nigdy wcześniej się tak nie zachowywał, nie był taki zamknięty w sobie, przygnębiony i przybity, a ja nie mogłam nic zrobić. Miałam tylko nadzieję, że długa rozmowa z Justinem trochę poprawi mu humor. Nie miałam pojęcia o czym rozmawiali tak długo, ale dopiero po dwóch godzinach Adam pojawił się w moim pokoju. Zastał mnie nad nauką historii.
- Jest już po dziesiątej, może pójdziesz spać? – oparł się ramionami o oparcie krzesła.
- Dwa dni spędziłam w łóżku – odwróciłam się w jego stronę. – Już lepiej?
- Tak kochanie. Jutro będzie cudowny dzień, wiesz?
- Dlaczego?
- Bo to będzie kolejny dzień, który spędzę z tobą – z łatwością podniósł mnie z krzesła, żeby położyć mnie na miękkiej pościeli i całując zdjąć ze mnie piżamę. Nie opierałam się, sama tego chciałam, chociaż byłam prawie pewna, że rano obudzę się w pustym pokoju, a mojego męża zobaczę dopiero w kuchni czekającego, aż ja dokończę pić moje poranne Cappuccino.
Następnego dnia miałam zamiar zerwać się z kilku ostatnich godzin i odwiedzić go w pracy – na pewno się ucieszy, a ja będę mogła zaproponować mu wyjazd do Londynu.

sobota, 31 sierpnia 2013

Rozdział VII

Młody Ortiz wracał do domu na piechotę. Nie przegrał samochodu, bo do tego nigdy by nie dopuścił, ale wolał brnąć w uliczkach tonących w potoczkach śniegu niż siedzieć w klimatyzowanym aucie – sądził, że tak łatwiej będzie zapomnieć mu o ty co wydarzyło się w nocy. Myśl, która raz przyszła mu do głowy, wciąż nie dawała mu spokoju. Pierwszy raz powiedział to na glos, chociaż nigdy nie myślał o tym na tyle poważnie, żeby przystąpić do działania.
Przypomniał sobie brak jakichkolwiek emocji towarzyszących grze dopóki nie postawił na szali srebrnej obrączki, dopiero wtedy zobaczył przed oczami jak żywą swoją żonę, którą jednak kocha i nie chce stracić. Nie liczyły się te przelotne romanse, o których nikt nie miał się nigdy dowiedzieć. Żałował ich, ale nie do tego stopnia, żeby ich zaprzestać, za bardzo ich pożądał. Podobał się kobietom i to wykorzystywał, żeby budować swoje ego.
Adam często grał w karty – poker czy brydż nie miały dla niego sekretów, ale ty razem był tak rozkojarzony, że przegrywał partię za partią. Stracił już wszystkie pieniądze jakie miał przy sobie, a czeki w tym towarzystwie nie były mile widziane, ale musiał jeszcze zagrać. Nie pomyślał o zegarku czy portfelu, który sam w sobie był już wartościowy, tylko o obrączce połyskującej na jego serdecznym palcu. Zdjął ją i z dźwięcznym brzdękiem rzucił na stół.
- Postawię to – mężczyzna z podwiniętymi rękawami białej koszuli, zmierzwionymi włosami i papierosem w ustach rozdał karty. Oślepiła go rządza odzyskania straconych pieniędzy, obrony swojej reputacji  i kompromitacji swoich dalekich znajomych.
Wiedział, że gdyby April zobaczyła co robi z symbolem ich związku od razu rzuciłaby się na niego z bezpośrednim zamiarem odebrania mu życia, ale teraz jej tutaj nie było. Był wolnym człowiekiem. Był wolnym demonem. Z uwagą przyglądał się swoim przeciwnikom rejestrując mikro-emocje, które pojawiały się na twarzach graczy, kiedy ci odkrywali swoje karty i których nie byli w stanie ukryć. Pasowali kolejni rywale. Patria zdawała się nie mieć końca. Adam nie mógł wrócić do domu bez obrączki. „Dupek” – skarcił się w myślach. Jego konkurent dobrał karty, co skutkowało pojawieniem się stróżek motu na jego skroniach. Mężczyzna rzucił karty na blat i nalał sobie koniaku.
Adam został jeszcze godzinę, żeby porozmawiać z tymi z pozoru pozbawionymi wyższych uczuć pijanymi mężczyznami o życiu i miłości. Narzekaniom na kobiety nie było końca, rozpływały się w kolejnych kieliszkach. Ortiz nie pił dużo, raczej udawał, żeby nie odstawać od grupy. Jakiś mężczyzna położył mu dłoń na ramieniu.
- Grałeś o własną obrączkę, więc albo nie masz już żadnych pieniędzy, albo żadnych uczuć.
Był to straszy pan o przyjaznej nieco pucołowatej twarzy i małych oczkach. Trzymał w ręku kieliszek, którym co chwila stukał się z nowymi znajomymi i upijał z niego małe łyki.
- Wiesz, ja nie wiem czy ona mnie kocha – sięgnął po swoją szklanką wypełnioną mocną whisky.
- Pytanie brzmi: czy ty ją kochasz? – Adam zerwał się z krzesła i wrzasnął:
- A kim ty do cholery jesteś, żeby mnie o to pytać? Nie znasz mnie, ani ja ciebie i niech tak zostanie!
Zdenerwowały go pytania wścibskiego staruszka. Nagle zrobiło mu się duszno i ciemno przed oczami, szkło wypadło z jego ręki i rozprysło się po pokoju. Wybiegł nie zwracając uwagi na pozostałych. Nie był w stanie wytrzymać tam ani chwili dłużej, chociaż wiedział, że wróci do tego mieszkania przy najbliższej okazji.
Było ciemno, chociaż dochodziła już piąta rano. Po samochód wpadnie po południu, na razie musiał się wykapać, przebrać i zastanowić się co tak naprawdę znaczy dla niego małżeństwo. Sam do niego doprowadził, a teraz sam… Nie, nie mógł teraz o tym myśleć. Nie mógł skrzywdzić osoby, którą kochał, ale czy ona była szczęśliwa? Zapewne nie. Trzeba było w końcu skończyć ten udawany związek. Spojrzeć prawdzie w oczy i wykrzyczeć, że nic oprócz tej pieprzonej miłości ich nie łączyło. To za mało, żeby razem cieszyć się życiem, ale nie mógł nikomu tego powiedzieć dopóki sam nie będzie pewny.
W końcu dotarł do domu mimo, że sam nie wiedział ile czasu mu to zajęło i jak tam trafił. Uważając, żeby nikogo nie obudzić, wziął zimny prysznic, żeby się otrzeźwić i położył się na wznak, z dłońmi na karku. Patrzył w sufit, na którym pokładało się jasne światło latarni przed domem. Gorąc panujący w pokoju nie pozwolił mu na spokojny sen, leżał więc na dopiero co zmienionej pościeli i czekał na cud, który zamknąłby mu oczy. Zmęczony wstał z łóżka i podszedłszy do okna, żeby wyjrzeć przez nie tęsknym wzrokiem, przyłożyć rozgrzaną dłoń do drżącej, chłodnej szyby, co pozwoliło mu chociaż na chwile nie czuć trawiącego go od środka żaru. Nieodparta chęć wyjścia z tego dusznego pokoju dała o sobie znać. Jeszcze chwilę bił się z myślami – wyjść czy zostać. Wyszedł. W całym domu było cicho. Mimo tego, że dobrze wiedział, że oprócz niego, żony i pijanych przyjaciół nikogo więcej nie było, korytarzem szedł bardzo powoli i cicho, jakby w obawie przed kimś, kto mógłby przyłapać go na nocnych wędrówkach i z całkowitą słusznością posądzić go o niecne zamiary. Dostrzegając niedorzeczność swoich rozmyślań, uśmiechnął się sam do siebie i przyśpieszył kroku.
Nie chcą nikogo obudzić, nie pukał. Przez kilkanaście sekund wpatrywał się w nie i nie śmiał nacisnąć na klamkę. Przemógł wyimaginowany strach i otworzywszy je po cichu, wszedł do środka.
Adam usiadł na dywanie.
- Kochanie, gdzie byłeś – zapytałam go zaspanym głosem.
- Musiałem się z kimś spotkać. Mogę? – wskazał na moje łóżko.
Nie czekając na moją odpowiedź, położył się obok. Bez problemu obydwoje zmieściliśmy się w jednym łóżku. On podparł jedną ręką ociężałą głowę, drugą położył na moim chłodnym ramieniu. Patrzyliśmy tak na siebie kilka minut, bez słów, które wydały się zupełnie zbędne.
- Tęskniłem.
- Nie chcę teraz z tobą o tym rozmawiać. Po prostu mnie przytul – poprosiłam doszukując się jego oczu. – Nie wiem co się dzieje między nami, ale… – nie pozwolił mi dokończyć, zamykając moje filigranowe usta przeciągłym pocałunkiem.
- Nawet nie wyobrażasz sobie jak bardzo mi cię brakowało – szepnął odsuwając swoją twarz na kilka centymetrów. – Przyszedłem tylko po to, żeby napawać się twoim widokiem, nie chciałem cię budzić, ale skoro już przerwałem twój sen, to może…
- Adam, znowu piłeś – powiedziałam dosyć chłodno.
Mężczyzna przyciągnął mnie do siebie i nie chciał wypuścić z żelaznych objęć. Kiedy mówiłam, całował moje usta, odkryte ramiona. Miałam na sobie delikatną koszulkę nocną w kolorze indygo wykończoną licznymi rzędami drobnych koronek, które jeszcze bardziej pobudzały i tak rozkołysaną już wyobraźnię mojego męża.
- Nie, kochanie, nie rób tego – zaprotestowałam, kiedy Adam próbował zsunąć mi z ramion cienkie ramiączko. Speszony chłopak natychmiast cofnął rękę, uprzednio jednak poprawiając opadłe ramiączko. Westchnął ciężko, ale nie ponawiał próby. Patrzył na moje usta i oczy, których koloru i tak nie mógł dostrzec. Miał ochotę na nowo zacząć mnie całować, ale dystans na jaki go trzymałam nie pozwolił mu na to. Nie chciał skomleć prosząc o zgodę – miał swoje zasady, wolał to wymusić nieważne czy groźbą czy rozkazem.
- Jestem twoim mężem i ty jesteś moja – przycisnął mnie mocno do siebie i nie bacząc na moje ciche sprzeciwy. Złapał mnie za podbródek i wycedził przez zaciśnięte zęby – Innych możesz wyrzucać z łóżka, ale ja Adam Ortiz, nie pozwolę ci na takie traktowanie.
Patrzył przez kilka sekund na moje wystraszone oblicze, jako dobrze wychowany mężczyzna, traktujący z szacunkiem kobiety, nie mógł pozwolić sobie na gwałt, który mógłby okazać się fatalnym w swych skutkach. Z pogardą odtrącił od siebie moją twarz. Wzburzony podniósł się z łóżka. Cichaczem wymknął się z mojej sypialni i poprzez pogrążony w szarzejącym mroku korytarz, przemknął się do oświetlonego słabym światłem, salonu. Bastian i Gabriele wciąż spali oparci łokciami o stół. Nie słuchając ich mamrotania najpierw odprowadził Bastiana do pokoju, pomógł mu zdjąć ubrania, a potem to samo zrobił z Włochem. Wrócił do salonu. Nagle poczuł się zupełnie bezsilny, nogi stały się ciężkie i odmówiwszy mu posłuszeństwa, kazały natychmiast zaniechać dalszych spacerów. Jakby obolały na ciele i duszy, bez życia osunął się na krzesło. Przymknął powieki, ale wciąż widział przed sobą jakby żywy obraz dziewczyny. Wydawało mi się, że słyszy kroki. Dźwięki te targały nim powoli rozrywając go na strzępy. Zaczął czuć do siebie wstręt i pogardę, której nie mógł przemóc. Pogłos wyimaginowanych kroków stawał się coraz głośniejszy, Adam tylko machnął przed sobą ręką, jakby chciał odgonić natrętną muchę, a nie myśl, która nie dawała mu spokoju. Siedział tak chwilę bez ruchu, bez oddechu, bez myśli, bez świadomości. Chciał wstać, ale nie mógł, chciał myśleć, ale nie potrafił, chciał zrobić coś, cokolwiek, co pozwoliłoby mu zasnąć w spokoju… Tymczasem kroki ucichły
- Po co tu przyszłaś? Żeby jeszcze bardziej mnie zdenerwować? Tak bardzo to lubisz?
- Nie, przyszłam… porozmawiać albo pomilczeć.
- Przyszłaś ze mną porozmawiać w samej bieliźnie? – zmusił się do uśmiechu. – To bardzo ryzykowne biorąc pod uwagę to, co chciałem zrobić – schował twarz w dłoniach.
Usiadłam mu na kolanach, a on objął mnie mocno, ale nie tak jak w mojej sypialni. Doskonale wiedziałam, że coś go trapi, ale nie byłam w stanie odgadnąć, co to było. Trwaliśmy tak w milczeniu, na wpół śpiący, na wpół przytomni. Nie czułam jak Adam zanosi mnie z powrotem do łóżka i całuje w czoło na pożegnanie.
Kiedy obudziłam się następnego dnia dopiero po jedenastej uśmiechnęłam się sama do siebie na samo wspomnienie burzliwej nocy. Nigdy nie widziałam Adama w takim stanie. Rozejrzałam się po domu – nie było już Bastiana i Adama, a Justin prawdopodobnie jeszcze nie wrócił, do ostatniej chwili miałam nadzieję, że Gabriele postanowił leczyć kaca w czterech ścianach. Musiałam jak najszybciej przystąpić do realizacji mojego planu. Pewnie zapukałam do pokoju należącego do młodego Włocha.
- Proszę – usłyszałam jego nieco zachrypnięty głos.
Weszłam do środka. W sypialni nie było już śladów świadczących o obecności poprzedniego lokatora. Pod ścianą stały trzy czarne walizki, a obok nich posłanie pupila, który krążył wokół moich nóg. Gabriele przywołał go do porządku – Assassino położył się obok łóżka, na którym wciąż leżał chłopak.
- Nie wiesz dokąd poszedł Adam? – zaczęłam rozmowę. – Nie odbiera ode mnie telefonu.
- April, nie mam pojęcia – nakrył twarz poduszką. – Masz do mnie jakąś konkretną sprawę czy tak chciałaś pogadać? Nie wiem czy zauważyłaś, ale nie czuję się najlepiej.
- Widać, ale mam dla ciebie sok pomidorowy, podobno dobry na kaca – poczekałam, aż się wyprostuje i podałam mu szklankę. – Mocno cię wzięło.
- Przydałoby się piwo, ale sok też może być – wypił go duszkiem.
- Chcesz zjeść ze mną śniadanie? Przygotuję coś, ale najpierw muszę się przebrać – obdarzyłam go najpiękniejszym uśmiechem na jaki było mnie stać. – Na co masz ochotę?
- Jajecznica – ziewnął i przeciągnął się delikatnie.
Wycofałam się na korytarz, a potem do swojego pokoju. Założyłam obcisłe jeansy i beżową bluzkę na długi rękaw, ale podwinęłam ją do wysokości łokci, pominęłam stanik, żeby Gabe nie przejmował się tym co mówię, ale zwrócił uwagę na to jak wyglądam. Poszłam do kuchni przygotować śniadanie. Kiedy wbijałam jajka na patelnię, w progu pojawił się zaspany, z wymalowanym na twarzy kacem Gabriele. Jedną ręką oparł się o framugę drzwi, a drugą złapał się za głowę.
- Jeszcze przyzwyczaisz się do takiego picia – starałam się wszystko robić jak najciszej, żeby jeszcze bardziej nie potęgować bólu głowy. – Jeśli chcesz mogę porozmawiać o tym z Adamem.
- Nie – szybko zaprzeczył – lepiej daj mi coś do picia.
Podałam mu świeżą  kawę i gorącą jajecznicę. Usiadłam naprzeciwko niego i intensywnie wpatrywałam się jak je dopóki nie spojrzał na mnie swoimi zaspanymi oczami. Miał rozczochrane włosy, podkrążone, trochę opuchnięte powieki. Nie ubrał się i chyba nie miał zamiaru tego robić – siedział przy stole w samych granatowych bokserkach. Podparł ciążącą głowę.
- A ty nie jesz?
- No tak – otrząsnęłam się i wstałam, żeby nalać sobie kawy. – Myślałam trochę o tobie… – objęłam kubek dłońmi.
- Przestań, bo powiem Adamowi – byłam pewna, że patrzy na mój biust.
- Nie, nie o to mi chodzi. Źle cię potraktowałam pierwszego dnia. Pamiętam jak sama tutaj trafiłam… byłam wściekła i chciałam stąd uciec, ale teraz nie oddałabym za nic tego życia i Adama – uśmiechnęłam się kokieteryjnie spuszczając wzrok.
- Z tego co wiem ty zostałaś tutaj… – mówił przełykając kolejne kęsy – wcielona siłą, a ja… przydzielony… nigdy nie myślałem…że można żyć inaczej – bełkotał.
- Kto cię tutaj przydzielił? – zaciekawił mnie.
- Josh… Justin ci nie mówił? – nie sądziłam, że tak łatwo wyciągnę z niego informacje.
- Coś wspominał, ale nie wiedziałam, że on ma aż takie kompetencje – uznałam, że jedynie udając, że wiem o co mu chodzi mogę dowiedzieć się czegoś więcej.
- Oj April, ktoś musi się nami zajmować, bo inaczej byśmy się pozabijali – uśmiechnął się popijając kawę.
- Mało kto zwraca się do mnie całym imieniem – podniosłam się na krześle. – Planuję z Adamem małe wakacje, więc może byśmy go odwiedzili.
- Masz piękne… imię – gapił się na mnie wulgarnie, o ile można tak to określić. – Świetny pomysł, Josh bardzo lubi Adama i ciebie też pewnie polubi.
- On nadal mieszka w Londynie?
- Tak, nadal jest paserem. Muszę wziąć prysznic – dopił kawę i wyszedł na korytarz.
Teraz wystarczyło tylko namówić Adama na wspólny wypad do stolicy. Najchętniej pojechałabym tam sama, ale demony nigdy by się na to nie zgodziły. Dziwne, że żaden z nich nie wspominał mi o Joshu, jeżeli był aż taki ważny, to powinnam o nim wiedzieć. Musiałam jak najszybciej nakłonić męża na wycieczkę. Po ostatnim wybuchu zazdrości z mojej strony i odmowie seksu nie widziałam szansy na powodzenie, więc wolałam odczekać kilka dni nim zwalę go z nóg tą propozycją. Zadowolona posprzątałam po śniadaniu i z uśmiechem na twarzy czekałam na Adama.