sobota, 30 marca 2013

Rozdział IX






O ustalonej przez Justina godzinie wszyscy byliśmy już w jadalni i czekaliśmy na pomysłodawcę wyprawy. Kątem oka spostrzegłam Aresa wpatrującego się w Adama stojącego naprzeciwko niego. Valerie odwróciła moją uwagę od mężczyzn.
- Uwielbiam te przechadzki po lesie – zaczęła, a ja miałam nadzieję, że zaraz przyjdzie Justin i nie będę musiała z nią rozmawiać. – Poprzednim razem tydzień dochodziłam do siebie.
Zaskoczyła mnie jej wypowiedź, to miał być zwykły spacer, a nie jakiś biathlon.
- Ty pewnie pierwszy raz – dodała biorąc mnie pod rękę. – Na pewno Adam postara się, żebyś miała taryfę ulgową.
- Słucham?
- Wszyscy są? – odpowiedział mi głos Justina. – Jeżeli tak, to bez dalszej zwłoki. Jest nas parzyście, więc dzielimy się na dwa siedmioosobowe zespoły. Pierwszy to Adam, Ares, August, Arthur, Elizabeth, Catrine i April, a drugi to ja, Bastian, Jake, Colin, Victor, Will i Valerie. W woli ścisłości sprzeciwów nie przyjmuję. Przy drzwiach Bastian rozda wam w zależności albo białe, albo niebieskie przepaski, które założycie na lewe ramiona. Liczę na grę fair-play.
- Wygląda na to, że stałaś się moim wrogiem – szepnęła do mnie Valerie, kiedy ustawiłyśmy się w kolejce do Bastiana. Jakby dotąd nim nie była. Wzięłam kawałek białego materiału i wsunęłam go na rękę, zanim się spostrzegłam w drugiej trzymałam już karabin. Do tej pory widziałam takie tylko w filmach akcji. Zadrżałam na całym ciele. Oni chcą mnie zabić…
- Nie bój się – August widział jak dygoczą mi ręce. – To tylko taka zabawa.
- Polowanie na siebie nawzajem.
- Tak też można to nazwać. My po prostu mamy zamiar dobrze się bawić.
- I jednocześnie się pozabijać.
- Nie – zaprzeczył. – W prawdzie to autentyczne naboje, ale nam nie zrobią dużej krzywdy. Celem jest postrzelenie jak największej liczy przeciwników i nie danie się złapać.
- Skąd będę wiedziała, że kogoś zabiłam?
- Po postrzeleniu przeciwnik na kilka minut nieruchomieje z bólu i wtedy twoim zadaniem jest pozbawienie go przepaski. Rozumiesz?
Bezwładnie kiwnęłam głową.
- Jesteś ze mną w drużynie, więc nie daj się złapać – poklepał mnie po ramieniu.
- Postaram się.
- Bierzemy jeńców? – zapytał Ares.
- Tak, ale muszą oni być twoimi przeciwnikami, nie bierzemy branek z własnych drużyn.
Wyglądaliśmy jak banda uzbrojonych dzieciaków gotowych na wszystko. Zwykły spacer przerodził się bieganinę z karabinami, branie jeńców i likwidowanie przeciwników.
- Gramy do chwili, w której padnie ostatni nieprzyjaciel. Zaczynamy!
Wszyscy rozpierzchli się, żeby po ułamku sekundy zniknąć w gęstwinie. Przebiegłam kilkanaście metrów i zatrzymałam się. Oparłam się o mokre od porannego deszczu drzewo, karabin ciążył mi na ramieniu. Miałam dwa wyjścia albo dać się postrzelić, albo walczyć. Mogłam jeszcze przeczekać bitwę w bezpiecznym miejscu. Rozejrzałam się za odpowiednią dla siebie kryjówką. Wydrążony pień kilka kroków ode mnie wydał mi się najlepszym rozwiązaniem. Wślizgnęłam się tam nie zważając na bród i mokrą ziemię. Zewsząd dochodziły do mnie odgłosy świstu kul, co kilkanaście minut jęk pokonanego. Dobrze zrobiłam chowając się, ale wiedziałam, że postąpiłam jak tchórz. Niestety zabawa nie mogła się skończyć dopóki nie zostanie pokonany jeden z zespołów. Ile mogło to jeszcze potrwać? Godzinę, dwie? Nie miałam pojęcia kto wygrywa, jednak ciekawość nie wygrała z obawą przed ewentualnym postrzeleniem i co za tym idzie także bólem.
Zesztywniały mi nogi, a pocieranie o siebie dłoni przestało mi wystarczać. Wyciągnęłam z kieszeni rękawiczki, które dostałam od Adama. Pachniały tak samo jak on. Zanim je założyłam, przybliżyłam je do ust, ten zapach mnie uspokajał. Nie chciałam wyjść, bo bałam się, że dosięgnie mnie czyjaś kula, bałam się tego bólu, o którym mówił August. Z obrzydzeniem spojrzałam na moją broń. To nie była tylko zabawa, to było polowanie na ludzi. Ani nie drgnęłam w obawie przed tym, że nawet najcichszy szelest przywiedzie tu moich wrogów, najbardziej nie chciałam stanąć oko w oko z Valerią.
Odgłosy strzałów słabły, ale nie znikły zupełnie, widocznie żołnierze przesuwali się bardziej na północ. Im dalej byli ode mnie, tym czułam się bezpieczniej.
- Wiem, że tam jesteś. Wyjdź – usłyszałam łagodny głos Adama. Rozumiał dlaczego się chowam.
- Nie.
- To ja pójdę do ciebie.
- Tu jest za mało miejsca – próbowałam go zniechęcić.
- Jakoś się zmieścimy – chociaż go nie widziałam doskonale wiedziałam, że wygiął usta w figlarnym uśmiechu.
Jak zwykle miał rację. Z trudem, ale zmieścił się do mojej norki. Był zmęczony, trochę obolały. Całym ciężarem ciała oparł się o wydrążoną ścianę, ale miał jeszcze siłę, żeby ciasno objąć mnie ramieniem.
- Gdzie jest twoja opaska? – zapytałam, kiedy dostrzegłam brak białego materiału na czarnym rękawie.
- Dałem się postrzelić… Dostałem w pierś – położyłam dłoń na wskazanym przez niego miejscu. Syknął cicho.
- Przepraszam – cofnęłam rękę.
- Muszę kupić ci nowe rękawiczki – pocałował wierzch mojej dłoni. – Nadal uważasz, że jestem ordynarny? – rozsunął moją kurtkę.
- Dżentelmenem to ty na pewno nie jesteś.
- Tylko nie mów mi, że źle ci było w nocy.
- A właśnie, skąd ty wiesz, czego pragną kobiety?
- Tak się składa, że lubię oglądać klasykę amerykańskiego kina.
Usłyszeliśmy huk kolejnego wystrzału, ale tym razem znacznie bliżej, myślałam, że to ja będę musiała zatrzymać rozochoconego Adama, ale to on pierwszy jakby ocknął się i gestem nakazał mi milczenie. Zaskoczyła mnie trzeźwość jego umysłu. Nie wiem czy zrobił w obawie przed jeszcze większym zgorszeniem mojej opinii w oczach uczestników zabawy czy usłyszał cos niepokojącego, co uszło mojej uwadze. Podziwiałam go, on zawsze wiedział o wszystkim przede mną, chociaż miał dostęp do takich samych informacji, wyciągał wnioski, które nie były dla mnie oczywiste, ale zawsze były zgodne z prawdą. Nawet ten strzał, jeden z wielu, dla mnie oznaczał tylko zabawę naszych gości, a dla niego zbliżające się niebezpieczeństwo.
Pośpiesznie zasunęłam kurtkę, a on jeszcze szybciej zapinał kolejne guziki czarnego płaszcza. Ja nie zdołałam się nawet poruszyć, każdy oddech przychodził mi z coraz większym trudem, ale drgnęła jakaś maleńka cząsteczka mojego nieruchomego serca, kiedy Adam ramieniem powstrzymywał mnie przed tym, żebym przedwcześnie nie opuściła naszej coraz mniej bezpiecznej kryjówki. Słuchał. Szeleściły liście mokre od deszczu, ktoś chodził po lesie w odległości nie większej niż trzy metry od nas.
- April, kochanie moje, wyjdź – prosił bełkoczący, męski głos, którego nie mogłam z nikim skojarzyć.
Cisza.
- Wiem, że tam jesteś – wrzasnąwszy spłoszył resztę ptaków, których nie zdołały wystraszyć odgłosy wystrzałów.
Adam wyszedł pierwszy, ale zrobił też coś czego się obawiałam, pociągnął mnie. Świeże powietrze otrzeźwiło mnie nieco, zapach lasu uderzył w moje nozdrza, ale to trwało tylko ułamek sekundy dopóki nie zobaczyłam Aresa podpierającego się o swój karabin. Mężczyzna, chociaż domagał się spotkania ze mną, patrzył tylko na Adama.
- Chowacie się - jego śmiech brzmiał sztucznie. – Pora kogoś zabić.
Ares wyprostował się i chwycił broń w obydwie ręce, wycelował w Adama, który próbował mnie osłonić.
- Widzisz przecież, że mnie już zabili – mówił spokojnie, dobitnie jednocześnie podchodząc do napastnik. – Nie mam już opaski, mój karabin jest tam, oparty od drzewo – wskazał miejsce, w którym go zostawił – i jesteśmy w jednej drużynie.
- Co nie zmienia faktu, że chciałbym cię zabić.
- Tym? Nie dasz rady – prawie się roześmiał. Był na tyle pewny siebie, żeby stanąć jedyne dziesięć centymetrów od wylotu lufy. Postrzelenie z tak małej odległości nawet dla demona mogło stanowić poważne zagrożenie.
Widać było, że Ares zaczyna się wahać, ale nie mógł pozwolić, żeby Adam uznał jego groźby za nic nieznaczącą, czczą gadaninę. Rozległ się huk, a potem odgłos walącego się na ziemię potężnego ciała Adama. Nabrzmiały żyły na jego potężnym karku, upadając rozłożył ręce, żeby mnie objąć, ale zdołał objąć ramionami tylko mokrą ziemię. Stróżka krwi wypłynęła z jego rozchylonych bólem warg. Już chciałam rzucić się w stronę ukochanego, ale powstrzymał mnie głos Aresa.
- Zostaw go!
- Kim ty jesteś, żeby mi rozkazywać? – wrzasnąwszy padłam przed nim na kolana. Nie oddychał, nawet się nie poruszył, kiedy z trudem przekręciłam go na bok.
- Boisz się, że zadławi się własną krwią? – zaczął się śmiać. Chciałam do niego podejść i z całej siły uderzyć go w twarz, ale perspektywa spotkania się z jego bronią skutecznie mnie do tego zniechęciła.
- Adaś, proszę cię, nie zostawiaj mnie samej z nim – rzuciłam Aresowi krótkie, pogardliwe spojrzenie.
- Słusznie zauważyłaś, zostaliśmy sami. Nie musisz się mnie bać. Ja tylko niszczę przeszkody na drodze do osiągnięcia twojego marzenia.
Dopiero po kilku sekundach dotarł do mnie sens jego słów. Sama mówiłam, że nie jestem i nigdy nie będę szczęśliwa w tym miejscu, a jedynym co mnie tu trzymało, był Adam. Bezmyślnie patrzyłam na jego nieruchome ciało, na ściągnięte cierpieniem brwi i na wpół zamknięte oczy.
- Teraz będzie mu dobrze. Możesz iść ze mną. Zabiorę cię tam, gdzie już nikt nie będzie cię krzywdził – pomógł mi wstać. – Nie będziesz już z nimi mieszkać, nie będziesz musiała chodzić w tych czarnych workach.
- Ale...ale... - zaczęłam się jąkać.
- Chodźmy, bo zaraz zacznie padać - objąwszy mnie ramieniem, spojrzał w niebo. Właśnie tam chciałam się znaleźć.

sobota, 23 marca 2013

Rozdział VIII






Obudziłam się z ostrym bólem głowy, tak jakby ktoś dzień wcześniej uderzył mnie obuchem w potylicę. Uniosłam się na ramionach i zobaczyłam śpiącego obok mnie Adama. Nawet w czasie snu wyraz jego twarzy nie łagodniał – miał zaciśnięte wargi i ledwie domknięte powieki, jakby nawet w czasie spoczynku nie chciał niczego przeoczyć. Przyglądałam mu się w milczeniu, właśnie takiego chciałam go zapamiętać. Po kilkunastu sekundach Adam przekręcił się na drugi bok tak, że teraz leżał do mnie plecami. Przytuliłam się do jego gorącego ciała i zamknęłam oczy. Niestety tylko na chwilę, ktoś bez pukania wszedł do pokoju. Adam momentalnie się ocknął.
- Śniadanie za… – Bastian zaskoczony naszym, a raczej moi widokiem, przestał mówić o jedzeniu. – Widzę, że dobrze się bawiliście, ale czy to tak wypada w taki dzień?
- Bo wchodzenie do czyjegoś pokoju bez pukania to wypada – odpowiedział mu Adam.
Zawołałeś go już? – z głębi korytarza rozległ się kobiecy głos.
- I Adama, i April – Bastian na chwilę wychylił się za drzwi.
Kto jeszcze tam jest? – zapytałam szeptem.
Kilka osób u nas przenocowało – powiedział to tak, jakby byłoby to najnormalniejsze na świecie.
Korzystając z chwili nieuwagi, mężczyzna wstał z łóżka i zaczął się pośpiesznie ubierać, a ja tylko dokładnie okryłam się kołdrą.
- A mówiłaś, że dziewczyny nie lubią pijanych facetów – Bastian bezceremonialnie położył się obok mnie.
- Won z mojego łóżka – Adam zakładał już biała koszulę.
Chyba raczej won od mojej Mesaliny – zaczął bawić się kawałkiem tiulu.
Powtórzysz to jeszcze raz, a będą to twoje ostatnie słowa – natychmiast zacisnął palce na jego szyi.
Zwabione odgłosami kłótni Valerie, Elizabeth, Danielle, Laura, Colin, Victor, August, Arthur i Will – przepychali się w drzwiach, żeby dowiedzieć się jak najwięcej. Pierwszym, co usłyszałam był komentarz Valerii.
- Nowoczesny sposób na obchodzenie żałoby.
Chciałam zapaść się pod ziemię. Nikt nie patrzył na Adam, wzrok wszystkich skierowany był na moją białą ze wstydu twarz. W śród gapiów nie dostrzegłam jednak sylwetki Aresa, nie wiedziałam dlaczego, ale nie chciałam, żeby właśnie on zobaczył mnie w takiej sytuacji. Adam rzucił tylko krótkie „ubierz się” i wręcz wyrzucił wszystkich z pokoju. Starałam się odgadnąć jakie uczucia nim kierowały, ale jego twarz była jak zwykle nieprzeniknioną maską. On o mnie nie dbał, wystarczyło mu kilka nocy spędzonych ze mną, byłam dla niego tylko kolejną dziewczyną, która nie odmówiła jego urokowi.
Nie miałam w co się ubrać, strzępy sukienki snuły się po podłodze, a mi wstyd było wyjść z pokoju. Wciąż jeszcze słyszałam echo szyderczego śmiechy Valerii i widziałam jej sztuczny uśmiech. Ona, zresztą tak jak i cała reszta demonów, obarczał mnie winą za śmierć Alexa, ale nikt nie powiedział mi tego na głos. Chciałam się usprawiedliwić, ale nie wiedziałam jak. Oszukiwanie innych było złe, ale oszukiwanie samej siebie – jeszcze gorsze.
Zarzuciłam na siebie szlafrok Adama i po cichu wymknęłam się z sypialni, by jeszcze szybciej znaleźć się we własnym pokoju. Biała sukienka leżała dokładnie tam gdzie ja zostawiłam, lecz nie nadawała się także na dzisiejsze śniadanie. Zamiast niej założyłam ciemne jeansy i hebanową koszulę. Związałam włosy w wysoki koński kucyk, po czym  niepewnie wyszłam na korytarz. Z każda sekundą odgłosy rozmów z jadalni stawały się coraz głośniejsze, a kroki coraz krótsze.
Uważałam, że stałam się obiektem drwin, ale ku mojemu zdziwieniu wszyscy rozmawiali o własnych sprawach i niczyje spojrzenie nie zawędrowało w moją stronę. Stół zwykle mieszczący sześć osób, dzisiaj nakryty był na szesnaście.
- Przecież to nie Wigilia, dlaczego jedno nakrycie jest puste? – zapytałam siadając pomiędzy Rose a Danielle.
- Ares poszedł zapalić – odpowiedź padła z drugiego końca stołu.
Żeby on się tylko tam nie zgubił – dopowiedział Arthur.
- Chyba tylko wy mieszkacie w takiej dziczy, tyle tu lasów – oznajmił Victor.
Rozmowa potoczyła się bezpiecznym torem, tylko Ares nie przyszedł na śniadanie. W czasie posiłku miałam okazję dyskretnie przyjrzeć się dziewczynie siedzącej na lewo od Justina. Wizualnie byli do siebie bardzo podobni – włosy w tym samym pszenicznym odcieniu, idealnie uprasowane granatowe koszule, nienaganny makijaż. Pasowali do siebie. Przypominali parę z ekskluzywnego żurnala – idealni, niemal bez skazy.
Nie miałam apetytu, ale wyjście w trakcie wspólnego posiłku było co najmniej niestosowne, więc siedziałam skubiąc resztę zimnego tosta nieskutecznie próbując uniknąć wzroku Valerii. Uświadomiłam sobie to, co było powszechnie wiadome – przyczyną jej jawnej niechęci było to, co zrobiłam Alexowi. Nie myślałam o tym w chwili jego zabójstwa, nie sądziłam, że będę miała przez to wrogów. Demony nie podlegały żadnym kodeksom, nikt nie mógł mówić im co mają robić, a czego nie, więc teoretycznie niczego się nie bałam, ale w praktyce od tamtego dnia, w którym złamałam wszystkie zasady, którymi kierowałam się w poprzednim życiu, z bolesnym napięciu czekałam na wyrok. Kiedy zamykałam oczy widziałam poranioną dłoń Alexa – demony ukarały go za przyprowadzenie mnie do domu, a kara dla mnie powinna być o wiele dotkliwsza. Nie tak to sobie wyobrażałam.
Widząc, że Bastian już skończył, dyskretnie wytarłam usta czerwoną serwetką. Większość tak jak ja czekała na tą chwilę.
- Dziękuję  wszystkim za wspólny posiłek – wstał – i zachęcam do spaceru po naszej dziczy – uśmiechnął się w stronę Arthura.
Po niespełna minucie tylko ja siedziałam przy stole. Spacer. Najchętniej z powrotem położyłabym się do łóżka, a nie chodziła pomiędzy drzewami. Niestety prośby Justina były dla naszej czwórki niemalże rozkazem, więc ociągając się poszłam do swojego pokoju, żeby znaleźć jakieś cieplejsze ubrania.
- Ten szalik czy ten? – zza zamkniętych drzwi usłyszałam głos Bastiana.
Trudno stwierdzić skoro żadnego nie widzę – zasuwając kobaltową bluzę czekałam aż wejdzie.
Szary czy siwy?
Zniecierpliwiona jego zachowaniem otworzyłam drzwi. Stał na korytarzu z dwoma niemalże takimi samymi szalikami w dłoniach.
- Ten kolor to tyko pretekst, prawda? – oparłam się o framugę.
- Nie, to śmiertelnie poważna sprawa. Który bardziej pasuje? – na zmianę przykładał je do rozpiętej jesionki, która miał na sobie.
- One są takie same – oznajmiła.
- Ten jest jaśniejszy – wyciągnął lewą rękę.
- To załóż ten drugi.
- Na pewno pasuje? – spojrzał na mnie tak jakby mi nie wierzył.
Na pewno spodoba się Rose – zamknęłam przed nim drzwi.
Po kilku sekundach usłyszałam ponowne pukanie do drzwi. Co teraz? Rękawiczki czarne czy bardziej czarne?
- Bastian, na pewno wyglądasz świetnie - krzyknęłam bez zastanowienia.
- To tylko my – do mojego pokoju nieśmiało weszły Danielle i Laura – przyszłyśmy się pożegnać.
- Już jedziecie? Dlaczego? A spacer po lesie? – zdziwiłam się.
- Obowiązki wzywają.
Uściskałyśmy się, po czym wyszłyśmy na korytarz, gdzie czekali już na nas pozostali. Wyszliśmy na zewnątrz. Przed domem stał rząd luksusowych aut, próbowałam przypomnieć sobie, które z nich należy do Aresa, ale nie potrafiłam. Dziewczyny wsiadły do samochodu żegnając nas serdecznym machaniem i uśmiechami.
Dlaczego ja nie mogłam wykręcić się z tego spaceru pod pretekstem obowiązków? Kto uwierzyłby w wymówkę, że muszę się uczyć. Nigdy nie lubiłam jesieni, ale odkąd przybyłam do tego miejsca zaczęłam na wszystko patrzeć inaczej, nawet spadające liście przestały mnie drażnić, a ziemia po częstym deszczu zaczęła przyjemnie pachnieć. Spojrzałam na Adama – ten rozglądała się nerwowo we wszystkie strony, kiedy napotkał na mój wzrok, uśmiechnął się delikatnie. Ostatnio bardzo często się uśmiechał. Po chwili stał już obok mnie podając mi czarne, znoszone rękawiczki.
- Zapowiada się długi spacer,  a w tym roku pogoda płata nam figle.
- Co my właściwie będziemy robić? Łazić po lesie?
- Trochę się poganiamy, będzie zabawnie – szepnął tak cicho, że nikt oprócz mnie, nie miał prawa usłyszeć jego słów.
Dlaczego szepczemy? – zniżyłam ton głosu.
Bo oficjalnie jeszcze nic nie wiesz. Założyłaś wygodne buty?
Spojrzałam na moje Adidasy w sam raz na przechadzkę po lesie.
- Zbiórka za dziesięć minut – doniosły głos Bastiana nie pozwolił mi na natychmiastowa odpowiedź.
Musimy się w to bawić? – spytałam prosząco w nadziei, że zaprzeczy.
- Możemy pobawić się w coś innego – mężczyzna przepuścił mnie w progu i zamknął za wszystkimi drzwi. Znowu znaleźliśmy się w ciepłym domu, szkoda tylko, że za niecałe dziesięć minut będziemy musieli go opuścić.
Nie bądź ordynarny – myślałam, że wszyscy usłyszeli jego propozycję.
- Mówiłem ci przecież kiedyś, że wiem co lubią kobiety – zdjął płaszcz.
O tym możemy porozmawiać, ale na osobności – zasugerowałam.
Oj, przestań składać mi takie propozycje, bo mnie zawstydzasz – nieudolnie parodiował mój głos.


__________________________________________


Witajcie! Część z Was prosi o informacje o następnym rozdziale. Otóż, rozdziały ukazują się równo co tydzień. W każdą sobotę. Dziękuję za tak wiele pozytywnych komentarzy i pochwał. Nawet nie wiecie jak mnie tym uszczęśliwiacie. Kocham Was. :*


sobota, 16 marca 2013

Rozdział VII





Byłam trochę poirytowana całą tą sytuacją, ale nie mogłam wymagać od nich szczerości. Przebywanie z bandą demonów nauczyło mnie już, żeby nikomu nie ufać i liczyć tylko na siebie. Alex posunął się o krok za daleko wymagając ode mnie zaangażowania i miłości, poniósł tego konsekwencje.
Odwróciłam się, żeby zobaczyć, kto przyszedł. Bastian i dwóch mężczyzn witali się właśnie z grupką w białych koszulach. Obydwaj byli tego samego wzrostu, ale oprócz tego różniło ich wszystko: od koloru włosów, do fasonu marynarek. Jeden z nich miał krótko obcięte, ciemnobrązowe włosy, mocno zarysowane kości policzkowe i kanciasty podbródek, kiedy się uśmiechał na jego policzkach pojawiały się delikatne dołeczki. Spod dopasowanej, popielatej marynarki próbowały przebić się napięte mięśnie. Drugi wydawał się w ogóle nie zwracać uwagi na to, co dzieje się dookoła niego. Patrzył na wszystko jakby od niechcenia, jakby w ogóle nie chciał tu być. Miał na sobie garnitur w kolorze głębokiej czerni kontrastującej z jego jasnymi włosami. Kiedy spojrzał w moją stronę mało nie zemdlałam – jego oczy, było w nich coś fascynującego.
- To jest Ares, a to Arthur – najpierw przywitałam się z blondynem, potem z brunetem.
- Miło mi poznać, nazywam się April.
- A więc to jest imię godne anioła – komplementował mnie Arthur.
- Chyba bogini – Ares puścił mi oczko. Usłyszałam cichy szept za swoimi plecami, a więc to był ten Ares, o którym mówiła wcześniej Valerie. Szkoda tylko, że nie zrozumiałam żadnego z jej zdań.
- Dużo o tobie słyszałem – zaczął Arthur.
- Mam nadzieję, że same dobre rzeczy – uśmiechnęłam się uroczo i upiłam malutki łyczek okropnego wina.
Myślałam, że będę miała trudności z nawiązaniem kontaktu z tak dużą grupą nieznanych osób i bardzo się nie pomyliłam. Na pozór wszyscy byli dla mnie mili, ale kiedy tylko odwracałam wzrok, szeptali coś do siebie. Po godzinie spędzonej w takiej atmosferze nie wytrzymałam i podeszłam do Bastiana, który cały czas wodził oczami za Rose.
- Dlaczego ona mnie nie widzi? – zapytał, kiedy usiadłam obok niego na czerwonej kanapie.
- Po pierwsze przestań już pić – wzięłam od niego pusty już kieliszek – dziewczyny nie lubią pijanych facetów, a tobie nie dużo brakuje. Po drugie może po prostu podejdź do niej i porozmawiajcie albo chociaż zaproś ją do tańca.
Rozejrzałam się po pokoju – większość gości bujała się w rytm spokojnej muzyki, inni rozmawiali w mroku popijając drinki. Miałam zamiar porozmawiać z Adamem, ale nie mogłam go znaleźć.
- Patrz, ona tańczy z Victorem – podniósł zamglone od alkoholu oczy na parę kilka metrów od nas.
- Zaraz skończy się ta piosenka podejdź do niej i … – nie dał mi dokończyć.
- Dla ciebie wszystko jest takie proste. Alex zakochał się w tobie bez pamięci, Adam świata poza tobą nie widzi. Nigdy nie musiałaś się o nikogo starać.
- Porozmawiam z nią – poklepałam go po ramieniu. Wzmiankę o Alexie i Adamie puściłam mimo uszu. – Możesz odpowiedzieć mi na jedno pytanie?
Jego milczenie uznałam za aprobatę.
- Dlaczego wszyscy tak dziwnie na mnie patrzą?
- Jakby ci to powiedzieć… – zastanawiał się na głos – po prostu nie powinnaś zakładać dzisiaj białej sukienki.
- Dlaczego?
- Zapytaj Justina – wstał, bo właśnie skończyła się piosenka i Rose samotnie zmierzała w nasza stronę. Bastian nachylił się nad nią i szepnął jej coś do ucha. Objęła go za szyję, on ją w tali. Uśmiechnęłam się sama do siebie.
Nawet nie zauważyłam, kiedy dostałam kolejny kieliszek wina, dopiero głos Aresa wyrwał mnie z zamyślenia.
- Dlaczego nie tańczysz?
- Widziałeś Justina? – zignorowałam jego pytanie.
- Widziałem jak rozmawiał z Catrine.
- Z kim? – nie mogłam przypomnieć sobie, żebym witała się z kimś o takim imieniu. Poznałam później jeszcze kilka osób, ale Catrine… Nie, nie mogłam z nią rozmawiać. – Gdzie oni są?
- Pewnie na górze – kątem oka spostrzegłam Adama rozmawiającego z Valerią.
- Przepraszam na chwilę – uśmiechnęłam się do niego i prawie pobiegłam w stronę drzwi.
Na korytarzu było ciemno, tylko nikła stróżka światła wymykała się spod drzwi prowadzących do pokoju Justina. Niewiele myśląc zapukałam. Nikt nie odpowiedział, więc zapukałam jeszcze głośniej. Po chwili w progu stanął zdenerwowany chłopak z rozpiętą koszulą.
- Tak, przeszkadzasz – powiedział i już chciał zamknąć przede mną drzwi, przytrzymałam je dłonią.
- Jedno pytanie, dlaczego nie powinnam zakładać dzisiaj białej sukienki?
- Może dlatego, że zabiłaś Alexa, a dzisiaj jest stypa? – zatrzasnął drzwi.
- Kto to był? – usłyszałam kobiecy głos.
Zamurowało mnie. Dlaczego nikt nie powiedział mi o charakterze tego spotkania? Stąd te wszystkie szepty i sztuczne uśmiechy dziewcząt, te ciągłe komplementowanie mojej sukienki. Jak mogłam się tego nie domyślić, przecież minęły już prawie trzy tygodnie, a wieści szybko się rozchodzą. Zdziwił mnie tylko entuzjazm Adama. Dlaczego to wszystko odbywało się w takiej atmosferze, jakby było ty zwykłe spotkanie towarzyskie – znajomi, alkohol, muzyka. Bastian podrywał Rose, Justin zabawiał się w pokoju z Catrine, Adam próbował obronić mnie przed wzrokiem wszystkich mężczyzn, nie tak to powinno wyglądać.
Pobiegłam do mojego pokoju. Włączyłam światło, które zamroczyło mnie na ułamek sekundy i otworzyłam obszerną szafę. Wyjęłam sukienkę z tiulu, miałam trudności z zawiązaniem gorsetu, ale po kilku próbach mi się udało. Założywszy ją, szybko wróciłam do gości. Starałam się nie rzucać w oczy, ale już przy drzwiach zaczepiła mnie Valerie.
- Widzę, że zmieniłaś sukienkę – uśmiechnęła się do mnie z udawaną serdecznością. – Tak, przynajmniej to możesz dla niego zrobić.
- Tak, ale moja sukienka, nawet nie może równać się z twoją – chciałam, żeby przestała mówić o Alexie.
- Nie przesadzaj – znowu objęła mnie w tali – który z chłopaków ją kupił? Oni mają świetny gust – ironizowała. Na szczęście zobaczyłam Adama idącego w naszym kierunku.
- Przepraszam cię na chwilę – minęłam ją i stanęłam naprzeciwko chłopaka.
- W białej było ci lepiej – upił łyk whisky.
- Dlaczego mi nie powiedziałeś?
- A pytałaś?
- Załóżmy, że to mój błąd, ale dlaczego nie raczyłeś tego sprostować?
- Bo wyglądałaś w niej obłędnie, a bez niej pewnie jeszcze piękniej – zabrałam mu szklankę zanim zdążył wziąć następny łyk.
- A zresztą rób co chcesz dżentelmenie dwudziestego pierwszego wieku. A właśnie, pamiętasz jak mówiłeś mi, żebym była dla wszystkich miła?
- Tak – odebrał mi szkło.
- Czy bycie damą i słuchanie we wszystkim mężczyzn jest równoznaczne z chodzeniem z nimi do łóżka?
- Nie zrobisz tego – syknął zbliżając usta do mojego policzka.
- Nie martw się, dla ciebie tez mogę być damą – niespodziewanie dla niego pocałowałam jego rozgrzane alkoholem usta.
Tak jak sądziłam Ares tylko czekał, aż skończę rozmowę z Aresem. Zanim zdążył coś powiedzieć zaproponowałam:
- Mógłbyś wyjść ze mną na zewnątrz? Trochę tu duszno – zrobiłam minę słabej i delikatnej kobiety uznającą wyższość mężczyzn. Kiedy tylko ten kiwną głową, obejrzałam się za siebie, by upewnić się czy na pewno Adam to widzi. Widział, chociaż jego oczy nie chciały tego zobaczyć.
Na dworze było już chłodno, a ja miałam na sobie tylko cienką sukienkę i obcasy, do których w dalszym ciągu nie mogłam się przyzwyczaić. Ares spojrzał na mnie tak jak nie patrzył na mnie jeszcze nigdy żaden mężczyzna. Nie byłam w stanie dokładnie rozpoznać koloru jego hipnotyzujących tęczówek, więc tym bardziej zaskoczyło mnie to, że jego oczy tak na mnie działają. Poczułam, że chce mi się spać, jakby moje oczy zamykały się pod naporem jego.
- Może usiądziemy? – objął mnie w pół, żebym nie potknęła się o bezwładne już nogi.
Zaczęło się ściemniać, tylko mgławe światło sączące się z lampy nad drzwiami domu z trudem oświetlało nam niewyraźną dróżkę.
- To mój samochód – wskazał duże, czarne auto kilka metrów od nas.
- Zimno mi – syknęłam – i bolą mnie nogi.
Otworzył mi drzwi i pomógł usadowić się na miejscu pasażera obok kierowcy. W środku pachniało wanilią mieszająca się z wieczną wilgotnością tego miejsca. Dopiero po kilku sekundach od zamknięcia się za Aresem drzwi, dotarł do mnie zapach jego perfum.
- Zdejmij te buty, widzę jak się męczysz – uśmiechnął się do mnie łagodnie.
- Szkoda, że nie tylko buty mnie męczą – zdjęłam je i rzuciłam na tylne siedzenia.
- Daj, rozmasuję je – położył sobie moje stopy na kolana. – A teraz mów co się stało.
- Ja po prostu nie chcę tutaj być.
- Możesz w każdej chwili wyjść – ton jego głosu stał się szorstki.
- Nie, nie o to chodzi – poprawiłam się – ja nie chcę mieszkać w tym domu, być potworem, chcę być normalna.
- Ja też tego nie chciałem, nie jesteś jedyna. Miałem być sportowcem, biegać jak Bolt, a nie mordować ludzi – parzył tępo przed siebie.– Byłem dobry, z czasem stałem się zbyt dobry.
- Koniec twoich marzeń – westchnęłam.
- Teraz mam inne – odwrócił się w moją stronę z ciepłym uśmiechem na ustach.
- Jakie? – zaintrygował mnie.
- Znaleźć moją Afrodytę.
O mało nie zakrztusiłam się powietrzem. Właśnie to miała na myśli Valerie nazywając mnie imieniem greckiej boginki. Wszystko układało się w jedną, spójną całość.
- Teraz już nie trenujesz? – spłoszona wróciłam do poprzedniego tematu.
- Trochę biegałem, ale to i tak nie ma sensu, bo nie mogę brać udziału w żadnych zawodach, ale dosyć o mnie. Jakie jest twoje marzenie?
- Marzenie? Żeby znaleźć swojego Ratha – odpowiedziałam po krótkim zastanowieniu.
Jego wzrok przesunął się z moich oczu na stopy, marmurowe dłonie delikatnie pieściły moją skórę przynosząc mi tym niewyobrażalna ulgę. Przez chwilę mogłam poczuć się tak jakby nigdy nie zmieniło się moje życie, jakby Ares był chłopakiem, z którem umawiałbym się po kryjomu, dla którego wcześniej kończyłabym lekcje. Znałam go od niecałych dwóch godzin, a już brałam pod uwagę możliwość systematycznego spotykania się z nim i chociaż wciąż tliła się we mnie resztka niezrozumiałego uczucia do Alexa i fizycznej fascynacji Adamem, to do Aresa nie czułam nic takiego. Owszem był przystojny, ale jakieś wewnętrze pozostałości norm moralnych wpajanych przez całe dzieciństwo, które wbrew zapewnieniom demonów nie przestały bezwiednie tułać się po mojej głowie, zakazywały pogłębiania nowej znajomości.
- Adam będzie się o mnie niepokoił. Wracajmy już – chciałam zabrać nogi z jego kolan, ale on przytrzymał je i spojrzał na mnie z iskrami w oczach.
- Wierzysz w to?
- Chciałbym, żeby tak było.
- Nie możesz mieć wszystkiego.
- Ale ja nie mam tylko jego.
- Jesteś jedyną osobą która tak myśli o Adamie.


Rozmowa z Aresem tylko utwierdziła mnie w przekonaniu, że jeżeli teraz nie zrobię nic z moim życiem to i tak zgruzowane już marzenia staną się nic nieznaczącym pyłem. Kiedy tylko weszliśmy z powrotem, chłopak zniknął mi z oczu, a ja z trudem przechodziłam pomiędzy ludźmi, których nie chciałam znać i którzy nie chcieli znać mnie. W powietrzu unosił się zapach alkoholu i drażniący dym niedopalonych papierosów i cygar. Wpadłam na Bastiana popijającego którąś już z kolei szklaneczkę whisky. Jego oczy patrzyły na mnie, ale nie było już w nich śladu codziennego blasku. Z całego towarzystwa to chyba ja najmniej wypiłam. Ja i może Justin, który miał inne sprawy na głowie.
- Gdzie jest Adam?
- Pewnie przysypia na kanapie albo próbuje wyrwać jakąś panienkę.
- Nisko go cenisz.
- Bo nisko upadł – zaśmiał się. – Ty nie pijesz? No tak, jesteś jeszcze za mała – sam sobie odpowiedział. – Tam jest – wskazał mi głową kierunek.
Adam wbrew przypuszczeniom Bastiana nie przytulał się do czerwonej kanapy, ani nie próbował wyrwać dziewczyn na swoje aroganckie teksty, tylko powoli sączył ciemny napój. Wolałabym, żeby tulił do siebie poduszkę.
- Adaś - próbowałam spojrzeć mu w oczy, ale on skutecznie się przed tym wzbraniał. – Adam, wiem, że nie powinnam rozmawiać z tobą w ten sposób, ale… – podniósł na mnie wzrok, dopiero wtedy mogłam zobaczyć w jakim był stanie. On, widząc moje na pół wystraszone, na pół przepraszające oczy, zacisnął dłoń na szkle, które z dźwięczymy hukiem rozprysło się na podłodze.
- Nawet nie wesz jak bardzo cieszy mnie twój widok – nie bełkotał, chociaż był już nieźle pijany.
- Właśnie widzę – kilka osób patrzyło w naszą stronę.
- Chodźmy na górę – procenty dodały mu jeszcze więcej siły i uwolniły resztę bezczelności, którą próbował ukryć.
- Jesteś pijany – mimo, że tak jak on, byłam demonem, nie miałam tyle siły, żeby wyzwolić się z jego objęć.
- A ty jesteś… jesteś…
- Dokończ, to cię zabiję.
- Do tej pory miałem cię za naiwne dziecko, a teraz do tego dochodzi niesłowne. Doskonale wiem, że nie jesteś w stanie zrobić mi nic złego. Zabić… Zabić to ty mogłaś takiego Alexa, dla którego znaczyłaś więcej niż wszystko, dla mnie znaczysz tyle, ile możesz mi dać. Wiesz jaka jest różnica pomiędzy ukochaną a kochanką?
Patrzył na mnie oczekując odpowiedzi, ale ja wcale nie zastanawiałam się nad jego pytaniem, tylko nad tym wszystkim, co powiedział. Miał rację. On zawsze miał rację, a mi nie pozostawało nic innego niż pokorne zgadzanie się z jego zdaniem.
- Nie wiesz? Ukochaną się kocha, a kochankę rżnie – uśmiechnął się do mnie z pogardliwą wyższością. – Nie chcę robić sceny przy wszystkich, więc jak przystało na damę chodź ze mną grzecznie.
- Damą? Wracaj do swojej epoki dżentelmenie – próbowałam się wyrwać, ale jego ramiona ściskały mnie zbyt mocno.
- Dżentelmen nie musi pytać o zgodę, dżentelmen wie, że może.
Miałam wrażenie jakby nikogo oprócz nas nie było w pokoju, panowała cisza, którą tylko ja słyszałam. Adam, moje sekundowe znieruchomienie, uznał za aprobatę, bo ściskając mnie jeszcze mocniej poprowadził do drzwi. Kiedy ktoś zamknął je za nami, na chwilę rozluźnił uścisk, żeby móc wziąć mnie na ręce. Szedł co drugi schodek, coraz szybciej, coraz bardziej mnie do siebie przyciskając. Nie krzyczałam, nie wyrywałam się, bo Adam w jednej chwili stał się dla mnie mężczyzną, którego pragnęłam mieć, który moje nie miał za tak.
Pijane dłonie rozrywały niewinny tiul, usta całowały grzeszne usta.

sobota, 9 marca 2013

Rozdział VI






Minął tydzień zanim zdążyłam przyzwyczaić się do nieobecności Alexa, a raczej zdusić w sobie palące poczucie winy wiążące się z jego śmiercią. Wybaczyć sobie nie byłam w stanie, ale przestać myśleć – tak. Adam stał się dla mnie niewyobrażalnym wsparciem i chociaż konsekwentnie zamykałam przed nim drzwi do mojej sypialni pozwalając mu tylko na drobne pocałunki, nie próbował niczego na mnie wymusić. Idąc do szkoły zamykałam się w sobie tak, że nawet Kelly czy Julia nie potrafiły odgadnąć jak się naprawdę czuję. Moje przygnębienie tłumaczyły żalem po śmierci DJ’a i tylko ja wiedziałam jaka była prawda.
W piątek po zajęciach jak zwykle Adam przyjechał po mnie pod szkołę i jak zwykle czekając obserwował z kim rozmawiam jakby chcąc usłyszeć słowa. Po kilku dniach przestałam zwracać na to uwagę. Wsiadałam do samochodu, którego wnętrze pachniało skórą, którego kierowca witał mnie z uśmiechem. Dzisiaj w jego oczach, oprócz codziennej radości z ponownego spotkania, zobaczyłam podekscytowanie. Nieśmiało odwzajemniłam jego uśmiech – nie miałam pojęcia o tym, co chodzi mu po głowie.
- Mam dla ciebie niespodziankę – pocałował mnie w policzek po czym jak wariat nie oglądając się na innych kierowców, wyjechał z parkingu.
Tylko nie mów, że kupiłeś mi nowe buty – od pewnego czasu byłam przewrażliwiona na punkcie obuwia kupowanego przez moich pobratańców.
To też – powiedział niedbale wskazując na tylnie siedzenie – ale jest coś jeszcze, sama zobacz – dodał z entuzjazmem.
Trochę zmieszana sięgnęłam na ogromne czarno-złote pudełko i położyłam je sobie na kolanach.
- Nie bój się, to nie bomba – zachęcił mnie widząc moje wahanie.
Uchyliłam wieko. W pierwszej chwili nie zauważyłam nic oprócz czarnego materiału – szósty zmysł jednak od razu odpowiedział na niezadane pytania, to była kolejna sukienka i kolejne buty.
- Nie zapytasz z jakiej to okazji? – na ułamek sekundy spuścił wzrok z drogi.
Z jakiej to okazji? – powtórzyłam jego słowa.
Nie chcesz wiedzieć, to nic ci nie powiem. Wszystkiego się dowiesz wieczorem.
Dopiero jego ostatnie słowa zdołały rozbudzić moją wyobraźnię. Znając gust chłopców, sukienka na pewno była zjawiskowa, buty może ciut ciasne, ale we wszystkim musiałam wyglądać zjawiskowo.
Po kilku minutach jazdy z zawrotną prędkością na liczniku, znaleźliśmy się przed domem. Adam widocznie obrażony za brak okazywanej radości, wziął ode mnie pudło, poczekał na mnie chwilę, żeby przepuścić mnie w drzwiach frontowych. W korytarzu natknęłam się na Justina, który rozmawiając przez telefon, gestem nakazał mi milczenie. Adam popchnął mnie do mojego pokoju.
- Przymierz sukienkę – rozkazał tonem nieznoszącym sprzeciwu.
- Czy wy nie możecie kupić mi wreszcie czegoś zwykłego? – zapytałam zanim jeszcze sukienka opuściła pudełko.
Ona naprawdę jest prosta – powiedział to tak, jakby byłaby to najnormalniejsza rzecz na świecie.
Adam widocznie znał inną definicję prostoty, bo czarną sukienkę prawdopodobnie sięgającą tylko połowy ud odsłaniała ramiona, a rękawy, których równie dobrze mogłoby wcale nie być, były wykonane z koronki.
Co wy macie do tych koronek? – spojrzałam na niego z ukosa.
Powiem tak, pobudzają wyobraźnię. A i masz być gotowa za trzy godziny, zdążysz? – dodał ze śmiechem.
Jeśli chcesz zaprosić mnie na romantyczną kolację, to niestety źle trafiłeś – kompletnie nie wiedziałam czego mam się po nim spodziewać.
Zimno, zimno – nie zdołałam ostudzić jego zapału. Wyszedł jeszcze bardziej podniecony.
Znowu czarna sukienka, znowu czarna koronka, znowu czarne tajemnice, czy tutaj nic nie mogło być jasne? Otworzyłam szafę, nawet tutaj większość moich ubrań była w ciemnych, stonowanych kolorach lub écru, który stanowił dla mnie odmianę. Nie mogłam nie założyć tej sukienki, więc zrezygnowana zostawiłam ją na łóżku i poszłam umyć włosy. Kiedy wokół mnie szumiała woda, wpadłam na genialny pomysł i w ogóle nie zwracając uwagi na przewidywane konsekwencje, zaczęłam wdrążać go w życie. Ręcznikiem zawinęłam ociekające wodą włosy i cichutko uchyliłam drzwi na korytarz – nikogo nie było. Naprzeciwko mojej sypialni były drzwi do małego pokoiku, do którego nigdy nie wchodziłam. Wzięłam nową sukienkę, suszarkę do włosów i ostrożnie nacisnęłam na klamkę, ustąpiła. Tak jak się spodziewałam pokoik rzeczywiście był bardzo mały, a większą część jego powierzchni zajmowały dwie pralki, suszarka i półka z rzędem proszków do prania i płynów do płukania tkanin. Zanim przed nią kucnęłam, zamknęłam się od środka w obawie przed nadejściem któregoś z demonów. Uważnie przejrzałam wszystkie artykuły i znalazłam to, o co mi chodziło – wybielacz. Ani przez moment nie zastanowiłam się nad tym do czego mógł służyć moim przyjaciołom wybielacz, skoro wciąż chodzą ubrani na czarno. Nie miałam pojęcia jak wybiela się ubrania, ale postanowiłam zaryzykować.
Po dwóch godzinach sukienka bezpowrotnie straciła pierwotny kolor.
Zdziwiło mnie to, że nikt nie przyszedł zobaczyć co robię, że nikt nie słyszał jak męczę się z pralką, a potem z suszarką, że nikt mnie nie popędza, tak jakby ich w ogóle nie było.
Cichaczem wymknęłam się z powrotem do swojego pokoju. Założyłam białą bieliznę i odnowioną sukienkę – o to mi chodziło. Uśmiechnęłam się sama do siebie. Jeszcze tylko makijaż i włosy. Nie mogłam się zdecydować, nie wiedziałam czy mam zrobić sobie loki czy zostawić proste. Stanęło na prostych, po walce z pralką nie miałam już ochoty na potyczkę z lokówką. Pomalowałam oczy na czarno i byłam już prawie gotowa. Potrzebowałam jeszcze czegoś, co udekorowałoby całość, a mianowicie – delikatny wisiorek. Serduszko od Alexa było idealne, ale nigdzie nie mogłam go znaleźć. Kiedy prawie klęczałam przed kolejną szufladą, usłyszałam energiczne pukanie do drzwi. Poderwałam się z podłogi i zarzuciłam na siebie czarny szlafrok.
- Jesteś już gotowa? – Adam był jeszcze bardziej podekscytowany.
Prawie – stanęłam tyłem do drzwi – tylko nie mogę znaleźć tego wisiorka od Alexa.
Na pewno wyglądasz ślicznie, nawet bez niego. Wychodź już, spóźnianie jest w złym guście – pohamował swoje rozgorączkowanie.
Od kiedy jesteś takim dżentelmenem? –zaśmiałam się cicho.
Każdy prawdziwy mężczyzna powinien być dżentelmenem – odparł z powagą. Przestałam się śmiać. Chyba jeszcze nigdy nie słyszałam, żeby mówił do mnie ani do kogokolwiek innego w taki sposób. Żałowałam, że dzieliły nas drzwi.
Doskoczyłam do szafy, zaczęłam uważnie przeglądać się w lustrze i dopiero wtedy powiedziałam:
Możesz już wejść.
Chłopak tylko czekał aż mu na to pozwolę. Po ułamku sekundy był już za mną.
Dlaczego masz na sobie to coś? – zapytał ironicznie patrząc na mój szlafrok. – Już dawno powinnaś to wyrzucić, ale nie teraz o tym. Musisz zrobić na wszystkich dobre wrażenie.
- Na jakich wszystkich? – zaskoczył mnie.
- Nie mówiłem ci? Poznasz kilka ludzi. Ostatnio mówiłaś, że nudzisz się z nami.
- Wcale tak nie powiedziałam – próbowałam się bronić.
- Ale myślałaś, więc dzisiaj w nocy nie zaśniesz – objął mnie w pół.
Zaczynam się ciebie bać – podłożyłam otwarte dłonie na jego piersi.
- Chodźmy już, pewnie wszyscy już są. Mówiłem ci, że nie wypada się spóźniać.
- A czy ja wyglądam na damę? Myślę, że dama nie mieszkałaby z czwórką obcych facetów, nawet jeżeli jeden z nich udaje dżentelmena.
- Kochanie, nie będę się dzisiaj z tobą kłócił – mówił łagodnie – teraz zdejmiesz ten szlafrok, ja wezmę cię pod ramię i pójdziemy razem na dół.
- Na dół? – byłam coraz bardziej zdziwiona. – Dobrze – ugięłam się pod ciężarem jego wzroku.
Zdjął ze mnie okrycie chroniące moją tajemnicę. W pierwszej chwili nie zauważył zmiany, ale po kilku sekundach uważnego przyglądania się syknął:
- Coś ty zrobiła?
- Udoskonaliłam ją trochę. Prawda, że ci się podoba? – zanim zdążył odpowiedzieć, pocałowałam go, wzięłam go pod ramię i prawie wyciągnęłam z pokoju. – Chodźmy już.
Chłopak był na tyle zaskoczony, że przez następną chwilę nic nie mówił. Mięliśmy drzwi frontowe, nie przypominałam sobie innych drzwi, ale nic nie mówiłam. Adam najwyraźniej wiedział co robi. Zatrzymaliśmy się przed drzwiami, jak zawsze sądziłam, prowadzących do spiżarni, ale okazało się, że za nimi znajdowały się schody, a z dołu sączyła się spokojna muzyka. Byłam jeszcze bardziej zaskoczona niż Adam, kiedy zobaczył mnie w białej sukience.
Masz być dla wszystkich bardzo miła i słuchać mężczyzn – chłopak wyrwał mnie z zamyślenia.
Kim są ci ludzie? – zaczęliśmy schodzić.
Pierwszy błąd, to nie ludzie. To jak ty to mówisz? – zaczął – potwory. Jeszcze raz powtarzam, masz być miła, bo nie ręczę za siebie – syknął popychając mnie w stronę drzwi u dołu schodów. Gdyby nie silne ramiona Adama, uciekłabym stamtąd jak najszybciej. – Jak mogłaś zniszczyć taką piękną sukienkę? Sam ją wybierałem – chłopak wrócił do tematu mojego stroju.
Jakoś ci to zrekompensuję – uśmiechem próbowałam zatuszować malujący się na mojej twarzy strach.
Kochanie, nie bój się, nie pozwolę, żeby ktokolwiek cię skrzywdził – pocałował mnie w czoło i delikatnym ruchem nadgarstka otworzył przede mną drzwi i przepuścił w progu.
Pokój, do którego weszliśmy był wielkości połowy piętra, było dosyć ciemno, więc nie byłam w stanie odgadnąć ile osób zostało zaproszonych, co było dla mnie równoznaczne z: ile imion będę musiała zapamiętać i na ile sztucznych uśmiechów się zmusić. Próbowałam dokładnie rozejrzeć się po pokoju, ale Adam już prowadził mnie w stronę małej grupki mężczyzn raczących się wiekową whisky. Każdy z nich miał na sobie ciemną marynarkę, a pod nią białą koszulę, którą wyróżniali się na tle pozostałych gości. Dopiero kilkanaście uporczywie wpatrujących się we mnie par oczu, uświadomiły mi jaki błąd popełniłam zmieniając kolor sukienki. Wyglądałam jak biała plama na czarnym materiale. Stawiałam jak najmniejsze kroki, żeby opóźnić pierwsze spotkanie z nieznajomymi. Adam nie zwracał na to uwagi, tylko wciąż popychał mnie do przodu. Kiedy zrównałam się z pięcioma mężczyznami, chłopak zaczął mnie przedstawiać.
- To jest April, nasz najnowszy nabytek – mimo, że nie patrzyłam na niego, czułam w jego głosie dumę.
Chyba anioł, a nie demon – najwyższy z nich przysunął moją dłoń do swoich ust. Moją rękę po ułamku sekundy całował już kolejny mężczyzna.
To jest Carol, Victor, Colin, Matthew i Patrick – mówił, kiedy witali się ze mną.
Ja chyba gdzieś już pana widziałam – uśmiechnęłam się do trochę wyższego ode mnie szatyna.
Jakiego pana, mówmy sobie po imieniu. Może bruderszaft? – zaproponował podnosząc nieznacznie szklankę do góry.
- Przykro mi, nie pijam alkoholu – poczułam na plecach gorącą dłoń Adama. No tak mam być miła. – Ale dzisiaj mogę zrobić wyjątek.
Zanim zdążyłam odwrócić się w stronę Adama, żeby poprosić go o napój, w mojej dłoni już znalazł się kieliszek.
Pomyślałem, że kobiety takie delikatne jak ty, nie piją whisky – to Victor zatroszczył się, żeby warunek bruderszaftu był spełniony. – Wino.
Czułam na sobie nieprzyjazny wzrok dziewcząt siedzących na czerwonej kanapie w rogu pokoju. Niestety nie tylko one tak na mnie patrzyły. Byłam przekonana, że gdyby Adam nie szanował tak bardzo tych ludzi, wyrwałby im kieliszki z dłoni, nie pozwalając tym na dalsze spoufalanie się ze mną.
Wino nie smakowało, delikatne pocałunki nowo poznanych mężczyzn przestawały być delikatne, szepty dziewczyn przestawały być szeptami, czułam jak Adam męczy się patrząc na to wszystko. Kątem oka spostrzegłam Justina podążającego w naszym kierunku. Wypiłam ostatni bruderszaft.
Widzę, że poznaliście już naszą Ap – zwrócił się do mężczyzn z uśmiechem.
- Tak, wygląda jak kwiat rosnący pośród cierni – Daniel spojrzał mi głęboko w oczy, spuściłam powieki i już miałam podziękować za komplement, ale ubiegł mnie Adam.
- I tak jak do kwiatu, nie można się do niej dostać, bo można się pokaleczyć…
- Może poznasz April z resztą gości? - Justin w porę zapobiegł rozlewowi gniewu tłumionego w piersi Adama.
Przepraszamy na chwilę – obdarowałam wszystkich ciepłym uśmiechem.
Kiedy tylko odsunęliśmy się na kilka metrów od grupy białych koszul, szepnęłam do Adama:
- Masz być miły – było mi za niego wstyd. Nie miał prawa się zachowywać, nie byłam kwiatem, a on nie był cierniami. Nie byłam jego. Sam mówił mi, że nie mogę liczyć na związek z nim i to było dla mnie najlepszym rozwiązaniem – nie musiałam się angażować, nie musiałam kochać, żeby być blisko.
- To jest April – mówił tak jakby nic się nie stało, na jego usta wrócił uśmiech.
Witamy w naszym gronie – odezwała się niska szatynka. – Ja jestem Karen.
Po kilku minutach znałam już Laure, Valerie, Elizabeth, Diane, Danielle, Rose i Eris. Ta ostatnia wyróżniała się znacząco, chociaż tak jak wszyscy, oprócz mnie, miała na sobie czarną, ołówkową spódnicę sięgającą przed kolano i dopasowana, czarną koszule. Niedbale zaczesane do tyłu włosy podpowiadały mi, żeby z nią nie zadzierać – była ruda.
Rose tak jak wskazywało jej imię była podobna do pączka młodej różyczki. Śliczne rumieńce dodawały jej uroku, tylko równiutkie, białe ząbki przypominały kolce. Danielle była wysoką blondynką, chyba farbowaną na co wskazywały widoczne już odrosty, ale i tak pięknie prezentowała się w długiej sukience bez pleców. Diana wydawała się najbardziej sympatyczna z nich wszystkich, ale po miesiącach życia z demonami, przekonałam się jak bardzo można pomylić się oceniając ludzi po wyglądzie. Miałam wrażenie, że gdzieś już kiedyś widziałam Elizabeth, ale nie mogłam przypomnieć sobie gdzie. Patrząc na jej koktajlową sukienkę myślałam tylko, żeby żadna z nich nie zapytała mnie dlaczego założyłam białą, a nie czarną sukienkę. Valerie i Laure miały takie same oczy, musiały łączyć je więzy krwi.
- Czym się zajmujesz? – zapytała Diana po wymianie formułek grzecznościowych.
Ja? – zdziwiło mnie to pytanie – ja się jeszcze uczę.
- No tak, Justin przecież coś wspominał o tym, że jesteś młoda, ale nie wiedziałam, że aż tak – Danielle zlustrowała mnie wzrokiem. – Ja jestem modelką, Diana projektantką ubrań, Rose pisze, Elizabeth ma kilka hoteli, Laure jest prawnikiem, Eris jest tymczasowo bezrobotna…
Mam bogatego faceta, to mi wystarczy – puściła do mnie oczko, uśmiechnęłam się nieśmiało. Nie wiedziałam, co mam o tym wszystkim myśleć, za dużo informacji, które chciałam zapamiętać, których zapamiętania wymagał ode mnie Adam.
Ja jestem nauczycielką – za Danielle dokończyła Valerie. – Konkretnie języków obcych.
- Już dawno mówiłyśmy jej, żeby zmieniła pracę, z jej znajomością języków bez trudu mogłaby zarobić dużo więcej jako tłumaczka – mówiła Elizabeth.
- Lubię przebywać z młodymi ludźmi. Dobrze znasz Adama? – zmieniła temat. – Adam jest pulcher homo caecus non videt flores pulcherrimi1.
- Co to znaczy? – spojrzałam na nią z ukosa.
To znaczy, że Adam jest przystojnym facetem, po łacinie – uśmiechnęła się do mnie przyjaźnie.
- Powiedz coś jeszcze, masz taki piękny akcent – poprosiła Rose.

- Włoski: Bastian voleva uccidere te, e ora non può addormentarsi senza pensare a te.Portugalski: Eu me pergunto se ela sabe que Jake é gay?3 Niemiecki: Justin sieht in dir seine früheren Fehler, würde ich nicht abgeschafft.4 Rosyjski: Аrехочетчтобы вы его Афродиты.5Hiszpańki: Mientras Alex podría enamorarse de alguien como tú? Él es tan bueno en la cama.6 Francuski: Seuls les salopes portent des robes, probablement en couché avec chacun d'eux.7 –  mówiła spokojnie patrząc tylko na mnie. Mimo, że w dniu śmierci Alexa doskonale rozumiałam, kiedy mówił do mnie po rosyjsku, to teraz miałam trudności. Valerie mówiła za szybko. Uznałam, że pierwszy wyraz to imię, tylko, że nie angielskie, a dalej coś, że chciałby, żeby ktoś kimś był dla niego i tu znowu chyba imię. Wiedziałam, że te wszystkie słowa są skierowane tylko do mnie, ale nie byłam w stanie ich pojąć. Na tle potoku, nic nie znaczących dla mnie wyrazów, wybijały się tylko imiona demonów. Chciałam zapytać ją o znaczenie zdań, ale nie miałam śmiałości, a resztę dziewczyn widocznie nie obchodził sens jej wypowiedzi, tylko Eris uśmiechnęła się, kiedy ta mówiła ostatnie zdanie.


1 Adam jest przystojnym mężczyzną. Ślepy nie widzi pięknych kwiatów.
Bastian chciał cię zabić, a teraz nie może zasnąć nie myśląc o tobie.
3 Ciekawe czy ona już wie, że Jake jest gejem?
4 Justin widzi w tobie swoje wcześniejsze błędy, ja bym tego nie zniosła.
5 Ares chciałby, żebyś została jego Afrodytą.
6 Jak Alex mógł zakochać się w kimś takim jak ty? Przecież jest taki dobry w łóżku.
7 Tylko prostytutki noszą takie sukienki, pewnie spała z każdym z nich.

Kochanie, masz śliczną sukienkę – Valerie objęła mnie w tali.
Dziękuję, Adam ją wybierał – zadowolona obróciłam się wokół własnej osi.
Wyróżniasz się – Laure z uśmiechem podała mi kieliszek czerwonego wina. – Na zaproszeniach było napisane, że obowiązkowe są czarne kreacje, myślałam…
Zobaczcie, przyszedł Arthur i Ares. Dawno ich nie widziałam – z entuzjazmem przerwała Rose. Nie chciała, żeby Laure dokończyła. Ukrywały coś przede mną.