sobota, 31 sierpnia 2013

Rozdział VII

Młody Ortiz wracał do domu na piechotę. Nie przegrał samochodu, bo do tego nigdy by nie dopuścił, ale wolał brnąć w uliczkach tonących w potoczkach śniegu niż siedzieć w klimatyzowanym aucie – sądził, że tak łatwiej będzie zapomnieć mu o ty co wydarzyło się w nocy. Myśl, która raz przyszła mu do głowy, wciąż nie dawała mu spokoju. Pierwszy raz powiedział to na glos, chociaż nigdy nie myślał o tym na tyle poważnie, żeby przystąpić do działania.
Przypomniał sobie brak jakichkolwiek emocji towarzyszących grze dopóki nie postawił na szali srebrnej obrączki, dopiero wtedy zobaczył przed oczami jak żywą swoją żonę, którą jednak kocha i nie chce stracić. Nie liczyły się te przelotne romanse, o których nikt nie miał się nigdy dowiedzieć. Żałował ich, ale nie do tego stopnia, żeby ich zaprzestać, za bardzo ich pożądał. Podobał się kobietom i to wykorzystywał, żeby budować swoje ego.
Adam często grał w karty – poker czy brydż nie miały dla niego sekretów, ale ty razem był tak rozkojarzony, że przegrywał partię za partią. Stracił już wszystkie pieniądze jakie miał przy sobie, a czeki w tym towarzystwie nie były mile widziane, ale musiał jeszcze zagrać. Nie pomyślał o zegarku czy portfelu, który sam w sobie był już wartościowy, tylko o obrączce połyskującej na jego serdecznym palcu. Zdjął ją i z dźwięcznym brzdękiem rzucił na stół.
- Postawię to – mężczyzna z podwiniętymi rękawami białej koszuli, zmierzwionymi włosami i papierosem w ustach rozdał karty. Oślepiła go rządza odzyskania straconych pieniędzy, obrony swojej reputacji  i kompromitacji swoich dalekich znajomych.
Wiedział, że gdyby April zobaczyła co robi z symbolem ich związku od razu rzuciłaby się na niego z bezpośrednim zamiarem odebrania mu życia, ale teraz jej tutaj nie było. Był wolnym człowiekiem. Był wolnym demonem. Z uwagą przyglądał się swoim przeciwnikom rejestrując mikro-emocje, które pojawiały się na twarzach graczy, kiedy ci odkrywali swoje karty i których nie byli w stanie ukryć. Pasowali kolejni rywale. Patria zdawała się nie mieć końca. Adam nie mógł wrócić do domu bez obrączki. „Dupek” – skarcił się w myślach. Jego konkurent dobrał karty, co skutkowało pojawieniem się stróżek motu na jego skroniach. Mężczyzna rzucił karty na blat i nalał sobie koniaku.
Adam został jeszcze godzinę, żeby porozmawiać z tymi z pozoru pozbawionymi wyższych uczuć pijanymi mężczyznami o życiu i miłości. Narzekaniom na kobiety nie było końca, rozpływały się w kolejnych kieliszkach. Ortiz nie pił dużo, raczej udawał, żeby nie odstawać od grupy. Jakiś mężczyzna położył mu dłoń na ramieniu.
- Grałeś o własną obrączkę, więc albo nie masz już żadnych pieniędzy, albo żadnych uczuć.
Był to straszy pan o przyjaznej nieco pucołowatej twarzy i małych oczkach. Trzymał w ręku kieliszek, którym co chwila stukał się z nowymi znajomymi i upijał z niego małe łyki.
- Wiesz, ja nie wiem czy ona mnie kocha – sięgnął po swoją szklanką wypełnioną mocną whisky.
- Pytanie brzmi: czy ty ją kochasz? – Adam zerwał się z krzesła i wrzasnął:
- A kim ty do cholery jesteś, żeby mnie o to pytać? Nie znasz mnie, ani ja ciebie i niech tak zostanie!
Zdenerwowały go pytania wścibskiego staruszka. Nagle zrobiło mu się duszno i ciemno przed oczami, szkło wypadło z jego ręki i rozprysło się po pokoju. Wybiegł nie zwracając uwagi na pozostałych. Nie był w stanie wytrzymać tam ani chwili dłużej, chociaż wiedział, że wróci do tego mieszkania przy najbliższej okazji.
Było ciemno, chociaż dochodziła już piąta rano. Po samochód wpadnie po południu, na razie musiał się wykapać, przebrać i zastanowić się co tak naprawdę znaczy dla niego małżeństwo. Sam do niego doprowadził, a teraz sam… Nie, nie mógł teraz o tym myśleć. Nie mógł skrzywdzić osoby, którą kochał, ale czy ona była szczęśliwa? Zapewne nie. Trzeba było w końcu skończyć ten udawany związek. Spojrzeć prawdzie w oczy i wykrzyczeć, że nic oprócz tej pieprzonej miłości ich nie łączyło. To za mało, żeby razem cieszyć się życiem, ale nie mógł nikomu tego powiedzieć dopóki sam nie będzie pewny.
W końcu dotarł do domu mimo, że sam nie wiedział ile czasu mu to zajęło i jak tam trafił. Uważając, żeby nikogo nie obudzić, wziął zimny prysznic, żeby się otrzeźwić i położył się na wznak, z dłońmi na karku. Patrzył w sufit, na którym pokładało się jasne światło latarni przed domem. Gorąc panujący w pokoju nie pozwolił mu na spokojny sen, leżał więc na dopiero co zmienionej pościeli i czekał na cud, który zamknąłby mu oczy. Zmęczony wstał z łóżka i podszedłszy do okna, żeby wyjrzeć przez nie tęsknym wzrokiem, przyłożyć rozgrzaną dłoń do drżącej, chłodnej szyby, co pozwoliło mu chociaż na chwile nie czuć trawiącego go od środka żaru. Nieodparta chęć wyjścia z tego dusznego pokoju dała o sobie znać. Jeszcze chwilę bił się z myślami – wyjść czy zostać. Wyszedł. W całym domu było cicho. Mimo tego, że dobrze wiedział, że oprócz niego, żony i pijanych przyjaciół nikogo więcej nie było, korytarzem szedł bardzo powoli i cicho, jakby w obawie przed kimś, kto mógłby przyłapać go na nocnych wędrówkach i z całkowitą słusznością posądzić go o niecne zamiary. Dostrzegając niedorzeczność swoich rozmyślań, uśmiechnął się sam do siebie i przyśpieszył kroku.
Nie chcą nikogo obudzić, nie pukał. Przez kilkanaście sekund wpatrywał się w nie i nie śmiał nacisnąć na klamkę. Przemógł wyimaginowany strach i otworzywszy je po cichu, wszedł do środka.
Adam usiadł na dywanie.
- Kochanie, gdzie byłeś – zapytałam go zaspanym głosem.
- Musiałem się z kimś spotkać. Mogę? – wskazał na moje łóżko.
Nie czekając na moją odpowiedź, położył się obok. Bez problemu obydwoje zmieściliśmy się w jednym łóżku. On podparł jedną ręką ociężałą głowę, drugą położył na moim chłodnym ramieniu. Patrzyliśmy tak na siebie kilka minut, bez słów, które wydały się zupełnie zbędne.
- Tęskniłem.
- Nie chcę teraz z tobą o tym rozmawiać. Po prostu mnie przytul – poprosiłam doszukując się jego oczu. – Nie wiem co się dzieje między nami, ale… – nie pozwolił mi dokończyć, zamykając moje filigranowe usta przeciągłym pocałunkiem.
- Nawet nie wyobrażasz sobie jak bardzo mi cię brakowało – szepnął odsuwając swoją twarz na kilka centymetrów. – Przyszedłem tylko po to, żeby napawać się twoim widokiem, nie chciałem cię budzić, ale skoro już przerwałem twój sen, to może…
- Adam, znowu piłeś – powiedziałam dosyć chłodno.
Mężczyzna przyciągnął mnie do siebie i nie chciał wypuścić z żelaznych objęć. Kiedy mówiłam, całował moje usta, odkryte ramiona. Miałam na sobie delikatną koszulkę nocną w kolorze indygo wykończoną licznymi rzędami drobnych koronek, które jeszcze bardziej pobudzały i tak rozkołysaną już wyobraźnię mojego męża.
- Nie, kochanie, nie rób tego – zaprotestowałam, kiedy Adam próbował zsunąć mi z ramion cienkie ramiączko. Speszony chłopak natychmiast cofnął rękę, uprzednio jednak poprawiając opadłe ramiączko. Westchnął ciężko, ale nie ponawiał próby. Patrzył na moje usta i oczy, których koloru i tak nie mógł dostrzec. Miał ochotę na nowo zacząć mnie całować, ale dystans na jaki go trzymałam nie pozwolił mu na to. Nie chciał skomleć prosząc o zgodę – miał swoje zasady, wolał to wymusić nieważne czy groźbą czy rozkazem.
- Jestem twoim mężem i ty jesteś moja – przycisnął mnie mocno do siebie i nie bacząc na moje ciche sprzeciwy. Złapał mnie za podbródek i wycedził przez zaciśnięte zęby – Innych możesz wyrzucać z łóżka, ale ja Adam Ortiz, nie pozwolę ci na takie traktowanie.
Patrzył przez kilka sekund na moje wystraszone oblicze, jako dobrze wychowany mężczyzna, traktujący z szacunkiem kobiety, nie mógł pozwolić sobie na gwałt, który mógłby okazać się fatalnym w swych skutkach. Z pogardą odtrącił od siebie moją twarz. Wzburzony podniósł się z łóżka. Cichaczem wymknął się z mojej sypialni i poprzez pogrążony w szarzejącym mroku korytarz, przemknął się do oświetlonego słabym światłem, salonu. Bastian i Gabriele wciąż spali oparci łokciami o stół. Nie słuchając ich mamrotania najpierw odprowadził Bastiana do pokoju, pomógł mu zdjąć ubrania, a potem to samo zrobił z Włochem. Wrócił do salonu. Nagle poczuł się zupełnie bezsilny, nogi stały się ciężkie i odmówiwszy mu posłuszeństwa, kazały natychmiast zaniechać dalszych spacerów. Jakby obolały na ciele i duszy, bez życia osunął się na krzesło. Przymknął powieki, ale wciąż widział przed sobą jakby żywy obraz dziewczyny. Wydawało mi się, że słyszy kroki. Dźwięki te targały nim powoli rozrywając go na strzępy. Zaczął czuć do siebie wstręt i pogardę, której nie mógł przemóc. Pogłos wyimaginowanych kroków stawał się coraz głośniejszy, Adam tylko machnął przed sobą ręką, jakby chciał odgonić natrętną muchę, a nie myśl, która nie dawała mu spokoju. Siedział tak chwilę bez ruchu, bez oddechu, bez myśli, bez świadomości. Chciał wstać, ale nie mógł, chciał myśleć, ale nie potrafił, chciał zrobić coś, cokolwiek, co pozwoliłoby mu zasnąć w spokoju… Tymczasem kroki ucichły
- Po co tu przyszłaś? Żeby jeszcze bardziej mnie zdenerwować? Tak bardzo to lubisz?
- Nie, przyszłam… porozmawiać albo pomilczeć.
- Przyszłaś ze mną porozmawiać w samej bieliźnie? – zmusił się do uśmiechu. – To bardzo ryzykowne biorąc pod uwagę to, co chciałem zrobić – schował twarz w dłoniach.
Usiadłam mu na kolanach, a on objął mnie mocno, ale nie tak jak w mojej sypialni. Doskonale wiedziałam, że coś go trapi, ale nie byłam w stanie odgadnąć, co to było. Trwaliśmy tak w milczeniu, na wpół śpiący, na wpół przytomni. Nie czułam jak Adam zanosi mnie z powrotem do łóżka i całuje w czoło na pożegnanie.
Kiedy obudziłam się następnego dnia dopiero po jedenastej uśmiechnęłam się sama do siebie na samo wspomnienie burzliwej nocy. Nigdy nie widziałam Adama w takim stanie. Rozejrzałam się po domu – nie było już Bastiana i Adama, a Justin prawdopodobnie jeszcze nie wrócił, do ostatniej chwili miałam nadzieję, że Gabriele postanowił leczyć kaca w czterech ścianach. Musiałam jak najszybciej przystąpić do realizacji mojego planu. Pewnie zapukałam do pokoju należącego do młodego Włocha.
- Proszę – usłyszałam jego nieco zachrypnięty głos.
Weszłam do środka. W sypialni nie było już śladów świadczących o obecności poprzedniego lokatora. Pod ścianą stały trzy czarne walizki, a obok nich posłanie pupila, który krążył wokół moich nóg. Gabriele przywołał go do porządku – Assassino położył się obok łóżka, na którym wciąż leżał chłopak.
- Nie wiesz dokąd poszedł Adam? – zaczęłam rozmowę. – Nie odbiera ode mnie telefonu.
- April, nie mam pojęcia – nakrył twarz poduszką. – Masz do mnie jakąś konkretną sprawę czy tak chciałaś pogadać? Nie wiem czy zauważyłaś, ale nie czuję się najlepiej.
- Widać, ale mam dla ciebie sok pomidorowy, podobno dobry na kaca – poczekałam, aż się wyprostuje i podałam mu szklankę. – Mocno cię wzięło.
- Przydałoby się piwo, ale sok też może być – wypił go duszkiem.
- Chcesz zjeść ze mną śniadanie? Przygotuję coś, ale najpierw muszę się przebrać – obdarzyłam go najpiękniejszym uśmiechem na jaki było mnie stać. – Na co masz ochotę?
- Jajecznica – ziewnął i przeciągnął się delikatnie.
Wycofałam się na korytarz, a potem do swojego pokoju. Założyłam obcisłe jeansy i beżową bluzkę na długi rękaw, ale podwinęłam ją do wysokości łokci, pominęłam stanik, żeby Gabe nie przejmował się tym co mówię, ale zwrócił uwagę na to jak wyglądam. Poszłam do kuchni przygotować śniadanie. Kiedy wbijałam jajka na patelnię, w progu pojawił się zaspany, z wymalowanym na twarzy kacem Gabriele. Jedną ręką oparł się o framugę drzwi, a drugą złapał się za głowę.
- Jeszcze przyzwyczaisz się do takiego picia – starałam się wszystko robić jak najciszej, żeby jeszcze bardziej nie potęgować bólu głowy. – Jeśli chcesz mogę porozmawiać o tym z Adamem.
- Nie – szybko zaprzeczył – lepiej daj mi coś do picia.
Podałam mu świeżą  kawę i gorącą jajecznicę. Usiadłam naprzeciwko niego i intensywnie wpatrywałam się jak je dopóki nie spojrzał na mnie swoimi zaspanymi oczami. Miał rozczochrane włosy, podkrążone, trochę opuchnięte powieki. Nie ubrał się i chyba nie miał zamiaru tego robić – siedział przy stole w samych granatowych bokserkach. Podparł ciążącą głowę.
- A ty nie jesz?
- No tak – otrząsnęłam się i wstałam, żeby nalać sobie kawy. – Myślałam trochę o tobie… – objęłam kubek dłońmi.
- Przestań, bo powiem Adamowi – byłam pewna, że patrzy na mój biust.
- Nie, nie o to mi chodzi. Źle cię potraktowałam pierwszego dnia. Pamiętam jak sama tutaj trafiłam… byłam wściekła i chciałam stąd uciec, ale teraz nie oddałabym za nic tego życia i Adama – uśmiechnęłam się kokieteryjnie spuszczając wzrok.
- Z tego co wiem ty zostałaś tutaj… – mówił przełykając kolejne kęsy – wcielona siłą, a ja… przydzielony… nigdy nie myślałem…że można żyć inaczej – bełkotał.
- Kto cię tutaj przydzielił? – zaciekawił mnie.
- Josh… Justin ci nie mówił? – nie sądziłam, że tak łatwo wyciągnę z niego informacje.
- Coś wspominał, ale nie wiedziałam, że on ma aż takie kompetencje – uznałam, że jedynie udając, że wiem o co mu chodzi mogę dowiedzieć się czegoś więcej.
- Oj April, ktoś musi się nami zajmować, bo inaczej byśmy się pozabijali – uśmiechnął się popijając kawę.
- Mało kto zwraca się do mnie całym imieniem – podniosłam się na krześle. – Planuję z Adamem małe wakacje, więc może byśmy go odwiedzili.
- Masz piękne… imię – gapił się na mnie wulgarnie, o ile można tak to określić. – Świetny pomysł, Josh bardzo lubi Adama i ciebie też pewnie polubi.
- On nadal mieszka w Londynie?
- Tak, nadal jest paserem. Muszę wziąć prysznic – dopił kawę i wyszedł na korytarz.
Teraz wystarczyło tylko namówić Adama na wspólny wypad do stolicy. Najchętniej pojechałabym tam sama, ale demony nigdy by się na to nie zgodziły. Dziwne, że żaden z nich nie wspominał mi o Joshu, jeżeli był aż taki ważny, to powinnam o nim wiedzieć. Musiałam jak najszybciej nakłonić męża na wycieczkę. Po ostatnim wybuchu zazdrości z mojej strony i odmowie seksu nie widziałam szansy na powodzenie, więc wolałam odczekać kilka dni nim zwalę go z nóg tą propozycją. Zadowolona posprzątałam po śniadaniu i z uśmiechem na twarzy czekałam na Adama.

niedziela, 25 sierpnia 2013

Rozdział VI

Adam, chociaż pijany, był w stosunku do mnie bardziej delikatny niż zwykle, a ja się nie opierałam. Kompletnie zapomniałam o mojej zdradzie, przecież on nigdy się o niej nie dowie. Nie myślałam o tym, że każde zbliżenie może doprowadzić do niechcianej przeze mnie ciąży. Po prostu pragnęłam męża jak ma prawo pragnąć go żona. Zdjęłam golf zanim ten zdążył włożyć pod niego ręce.
- Podoba mi się to – szepnął i sam zaczął mnie rozbierać. Uwielbiałam kiedy dotyk jego dłoni powodował u mnie dreszcze, kiedy kochał się ze mną, żeby w pierwszej kolejności zaspokoić swoje potrzeby, a dopiero później moje. Nie przeszkadzało mi to, że nawet w łóżku dowodzi. Może to wpływ dzieciństwa pozbawionego męskiego autorytetu sprawił, że postrzegałam seks w taki sposób. A Adam był tym mężczyzną, który potrafił zrozumieć, że czasami moje „nie” znaczy „tak” i odpowiednio wykorzystywał tą wiedzę.
Leżałam naga w łóżku próbując uspokoić przyśpieszony oddech, kiedy on brał prysznic. Przechyliłam się, żeby wyciągnąć telefon z kieszeni spodni leżących na podłodze. Trzy nieodebrane połączenia i wiadomość od Julii – „Louis, brat Kelly, został pobity”. Nie odpisałam, nie było sensu ją o nic pytać, wiedziałam, że to Bastian za tym stoi, chociaż obiecał, że nie zrobi mu krzywdy.
- Kochanie, co się stało? – Adam usiadł obok mnie. Miał mokre włosy, więc resztki wody spływały mu po ramionach, karku i plecach.
- Przed chwilą dowiedziałam się, że ktoś skatował brata Kelly – obdarzyłam go wymuszonym uśmiechem.
- Nie sądziłem, że dowiesz się o tym tak szybko – odwrócił się ode mnie i oparł głowę o ramiona – ale przyrzekam ci, że nie miałem z tym nic wspólnego, nie dotknąłem go.
- Tylko patrzyłeś jak on go prawie zabił – zarzuciłam.
- To nie jest ani moja, ani twoja sprawa – odparł stanowczo i podszedł do okna, żeby je uchylić.
- Przeziębisz się – to wszystko co powiedziałam, a on nie odpowiedział. Swoim milczeniem pozwolił mi powoli się ubrać i wrócić do swojego pokoju. Kiedy wychodziłam otwierał okno na oścież. Zauważyłam, że w drugiej części domu wciąż pali się światło, chociaż nie słychać było żadnych rozmów. Nie chcąc ryzykować spotkania z Bastianem, od razu skierowałam się do mojego pokoju. W sypialni jak zwykle było ciemno, ale przynajmniej ciepło. Zanim oddzwoniłam do Julii, wzięłam kąpiel i pozbierałam ubrania leżące wszędzie tam gdzie nie powinny. Przyjaciółka odebrała po kilku sygnałach.
- Nareszcie, myślałam, że już się nie odezwiesz.
- Miałam wyciszony telefon i byłam trochę zajęta. Teraz też mam mało czasu, więc mów co się stało.
- Jednym słowem Louis jest w szpitalu, ma poważne wstrząśnienie mózgu, złamaną rękę kilka żeber, siniaki, ale podobno narządy wewnętrzne są całe – powiedziała na jednym tchu.
- Wiesz kto to zrobił? – zaniepokoiłam się.
- Ktoś znalazł go na parkingu, ale nie ma światków samego pobicia, ale wydaje mi się, że obydwie wiemy kto to zrobił – powiedziała nieśmiało.
- Błagam cię, nikomu nic nie mów.
- Prosisz mnie o to, żebym kryła Bastiana?
- Tak… Nie mogę teraz rozmawiać.
Rozłączam się zanim zdążyła odpowiedzieć. Miałam nadzieję, że dziewczyna spełni moją prośbę, ale to i tak zaszło już za daleko – Bastian skrzywdził za dużo niewinnych osób. Rozmowa z nim nic nie da, on jest przeświadczony o tym, że słusznie postępuje. To nie moja sprawa – nie mogłam się z tym pogodzć.
Adam odczekał jeszcze godzinę, żeby upewnić się, że wszyscy domownicy już śpią. Przy stole nadal leżeli Gabriele i Bastian bez świadomości tego, co dzieje się wokół. Nie zastanawiał się nad tym, co by mi powiedział gdyby spotkał mnie w korytarzu, po prostu założył płaszcz i wszedł. Wsiadł do samochodu, chociaż w jego żyłach wciąż pulsowały promile. Włączył radio, słysząc monotonny głos spikera zmienił stacje. Piosenki, których teks nie przedstawiał żadnej wartości, uspokajały go. Wykonał dwa krótkie i bardzo rzeczowe telefony, po czym pojechał w kierunku osiedla, w którym domy były tak drogie, że mogli pozwolić sobie na nie tylko najbogatsi i najbardziej wpływowi mieszkańcy miasta. Chciał tam mieszkać od kiedy pierwszy raz zobaczył luksusowe apartamenty, piękne kobiety niezajmujące się domami i ich bogatych mężów. Oczywiście mógł pozwolić sobie na mieszkanie w tej okolicy, ale ze względu na swoje zdolności Justin nie chciał się na to zgodzić, a Adam szanował jego wolę.
Zaparkował na podjeździe jednej z wystawnych posesji. Było już po pierwszej w nocy, ale w jednym z okien na piętrze wciąż paliło się światło, więc śmiało nacisnął jeden z guzików domofonu. Wymienił kilka słów z gospodarzem domu i wszedł do środka. Budynek już z zewnątrz wglądał imponująco, ale w środku był jeszcze piękniej urządzony, co pewnie było sprawą żony mężczyzny. Adam nie miał czasu na rozglądanie się po korytarzu, bo od razu został zaprowadzony do gabinetu. Tam też zdjął płaszcz.
- Mroźna zimna w tym roku – zaczął dyskretnie rozkoszując się widokiem gustownych, drewnianych mebli i szklanych dodatków.
- Adamie, obydwoje wiemy, że nie przyjechałeś do mnie w nocy, żeby rozmawiać o pogodzie. Jestem prawnikiem nie od dziś, więc powiedz mi o co chodzi.
Mężczyzna miał około pięćdziesięciu lat o czym świadczyły zmarszczki w okolicach oczu i ust oraz przerzedzone włosy. W pośpiechu założył lniane spodnie, chociaż te nie pasowały do pory roku i jasną koszulę, która wystawała spod ciemnej podomki. Ortiz usiadł na jednym z foteli. Drugi mężczyzna poprawił jakieś papiery na biurku i do niego dołączył.
- Chodzi o to, że mój przyjaciel… Bastian pobił pewnego gościa i teraz to może źle się skończyć – nie wiedział jak dokładnie wytłumaczyć sytuację, która miała miejsce kilka godzin temu. Ponaglony zdziwionym wzrokiem rozmówcy opowiedział całą historię począwszy od romansu i ciąży Kelly i skończywszy na bójce. Adwokat słuchał w milczeniu często potakując głową. Zapalił papierosa, po czym zaproponował go Adamowi.
- To pewne, że ten chłopak wniesie oskarżenie?
- Jego rodzice albo moja żona – odpowiedział z pewnością w głosie.
- Ty masz żonę?
- Od niedawna. Za rzadko się widujemy, ale może to i dobrze – zaśmiał się cicho.
- Dobrze, że tak rzadko w sprawach zawodowych, ale prywatnie to co innego. Na razie nie mogę ci pomóc, ale dobrze ci radzę, żebyś się w to nie mieszał i odsunął od tego swoją żonę. Wyjedźcie gdzieś dopóki sprawa nie ucichnie. A co do Bastiana to na pewno będzie hmm… trudniej, ale nic nie jest niemożliwe. Uruchomię swoje wpływy, ale dopóki nie będzie jakiś konkretów, nie jestem w stanie nic zrobić. Jak już jesteś, to powiedz mi o co chodzi z twoim aresztowaniem? – zapytał z zaciekawieniem.
- Jakiś pajac doniósł, że niby katuję moją żonę – Adam uspokoił się nico i rozparł wygodnie w fotelu.
- A bijesz swoją żonę?
- Nie nazwę tego biciem, po prostu doprowadzam ją do porządku.
- Źle na tym wyjdziesz, ale mimo wszystko, byłoby mi miło gdybyś wpadł kiedyś do mnie z żoną, oczywiście o rozsądnej porze – puścił mu oczko.
- Może po świętach – wstał.
- Już wychodzisz?
- Zostawiłem samochód na tym mrozie i pewnie już pada śnieg, to jak morderstwo, a po drugie nie powiedziałem April, że wychodzę – swoją wymówką rozśmieszył prawnika. – Mam nadzieję, że zajmiesz się tą sprawą, chociaż wierzę, że ten kretyn nie pójdzie z tym do sądu – przeszli przez korytarz i pożegnali się przyjacielskim uściskiem.
- A twoja żona? – przypomniał, kiedy ten wsiadał już do samochodu. W czasie ich rozmowy zaczęło padać i cienka warstwa śniegu pokryła niedawno odśnieżony podjazd i srebrną karoserię.
- Właśnie, zajmujesz się rozwodami?
- Tylko prawo karne – odkrzyknął mimo panującej ciszy nocnej. – Ale ty żartujesz, prawda?
- Tak, chyba tak.
Zatrzasnął drzwi, chciał jak najszybciej opuścić bogatą dzielnicę miasta. Miał dość alkoholu, krwi i problemów jak na jeden wieczór, ale udał się do prywatnego domu, w którym często grywał w pokera. Na chwilę spuścił wzrok z jezdni, żeby sprawdzić stan portfela – wystarczy na trzy, cztery partyjki, a jeśli dobrze pójdzie wygra trzy razy więcej.
O drugiej w nocy nie było korków, więc na miejscu był już po kilku minutach. Mieszkanie mieściło się w jeden z tych dzielnic, w której nie należy wychodzić samemu po zmroku, ale mimo to Adam z uśmiechem wszedł na klatkę schodową. Już dawno ktoś pozbył się domofonu. Małą kawalerkę wypełniał drażniący zapach papierosów i alkoholu, nikt nie miał zamiaru spać, gra dopiero się zaczęła.
Tutaj nikt nikogo nie pytał o pochodzenie, zawód, rodzinę, problemy przestawały istnieć, liczyła się tylko kasa, dobra zabawa i jeszcze lepsza passa. Adam przegrał trzy partie z rzędu, ale nie miał zamiaru kończyć gry. Był za bardzo zdenerwowany, żeby wrócić do domu. Do śpiącej żony, która od progu będzie domagała się wyjaśnień albo pozwoli się pocałować i zamknie w pokoju. Nie takiej partnerki szukała, ona miała być dobrze ułożona, uległa. Nie powinna się wtrącać w nieswoje sprawy. Bastian niech rżnie kogo chce, nic jej do tego. Nie potrafił się uspokoić dopóki w jego ręku nie znalazł się kieliszek wódki. Miał nie pić, bo przyjechał tu samochodem, ale nic lepiej nie wpływało na jego zszargane nerwy.
- Postawię to – położył na stole srebrną obrączkę. Ktoś rozdał karty.


Długo leżałam w łóżku trapiona sprawą Louisa i Bastiana. Adam nie chciał mi pomóc, co więcej nie pozwalał mi pomóc im. To ja doprowadziłam do spotkania Kelly i Bastiana i właśnie dlatego czułam się w części odpowiedzialna za taki obrót wydarzeń. Nie chciałam dłużej być potworem i chociaż nie korzystałam z moich przywilejów czułam się podle wiedząc, że w każdej chwili mogę zrobić komuś krzywdę i co chyba gorsze Adam nie widział w tym nic złego. Za bardzo go kochałam, żebym mogła bezczynnie patrzeć jak pogrąża się w coraz większym chaosie. Nagle mnie olśniło: przecież musi istnieć jakiś sposób, żeby pozbyć się etykietki demona. Ktoś musi ich kontrolować, jakiś główny zwierzchnik, ktoś wyżej niż Justin, ktoś kto wskaże mi drogę do człowieczeństwa. Ani Bastian, ani Adam nie zdradzi mi tej tajemnicy, na Justina też nie mogłam liczyć. Jego zdaniem powinniśmy taktować się jak członkowie rodziny i co za tym idzie akceptować swoje słabości. Nawet gdyby to miała być ostatnia rzecz jaką zrobię w życiu, to doprowadzę go tego, że ja i Adam staniemy się ludźmi bez względu na to czy on tego chce. Jutro porozmawiam z Gabrielem. Nareszcie sobota. W końcu zmęczona wspominaniem upojnych chwil spędzonych z Adamem zasnęłam.

sobota, 24 sierpnia 2013

Znowu ja, chyba ostatnio za często piszę notki niezwiązane z opowiadaniem, niestety dzisiaj prawdopodobnie nie ukaże się nowy rozdział, bo nie jest jeszcze skończony. Teoretycznie mam już napisany, ale uznałam, że nie usatysfakcjonowałby was kolejny przeskok czasowy, więc postanowiłam napisać jeszcze jeden rozdział. Przepraszam bardzo, pierwszy raz nie wyrobiłam się z postem na czas. Pewnie wieczorem nie będę miała dostępu do Internetu, więc wstawię go dopiero jurto.
                                                             Ściskam was wszystkich baaaardzo mocno. ♥

niedziela, 18 sierpnia 2013

Rozdział V




Zaniepokojona spojrzałam przez wizjer – za drzwiami stała młoda kobieta. Nie wiedziałam czy była bardziej zniecierpliwiona czy przestraszona. Uchyliłam drzwi zapominając o kilkukrotnych przestrogach moich  współlokatorów. W mgnieniu oka Assassino znalazł się obok mnie i zaczął szczekać.
- W czym mogę pani pomóc? – zapytałam instynktownie oceniając zagrożenie jakie może spotkać mnie z jej strony. Nie wyglądała na groźną, więc dodałam: – Zgubiła pani drogę, tak?
- Nie sądzę – odparła stanowczo. – Szukam Adama Ortiza, podobno tutaj mieszka.
- A kim właściwie pani jest? – wzdrygnęłam się na samą wzmiankę o moim nieobecnym w domu mężu. Poprawiłam szlafrok, ale nadal było mi coraz zimniej.
- Jestem Emilly Dave – podała mi rękę w pięknej, skórzanej rękawiczce – przepraszam, że od razu się nie przedstawiłam. Ten pies nie gryzie? Wygląda na groźnego.
- Proszę sekundę poczekać – nie pomyślałam o tym, że Assassino nie zaatakowałby bez uprzednio wydanego rozkazu. Zaprowadziłam go do mojego pokoju zostawiając nieznajomą przed drzwiami.
- Już nie będzie nam przeszkadzał – uśmiechnęłam się przepraszająco. – Adama nie ma teraz w domu – nie byłam pewna czy mogę ją wpuścić – hmm… nie wiem o której wróci.
- Nie szkodzi, mogę na niego zaczekać, choćby do rana. Muszę zamienić z nim kilka słów.
- W takim razie zapraszam – gestem skłoniłam ją do wejścia – sądzę, że on nie spodziewał się pani wizyty i dlatego nie ma go w domu – zaczęłam go usprawiedliwiać.
- Ależ nic nie szkodzi i proszę nie mówić do mnie per pani w końcu jestem od ciebie starsza o jakieś pięć, sześć lat, mów do mnie Emilly.
Młoda szatynka najpierw zdjęła rękawiczki, potem szalik i zimowy płaszcz. Pod białym swetrem widać było delikatnie zarysowany brzuszek, jak przypuszczałam ciążowy – taka elegancka i atrakcyjna kobieta nie mogła aż tak się zaniedbać. Pierwsza myśl, która przeszła mi przez głowę – Na pewno Adam zrobił jej dziecko.
- Napijesz się czegoś? Na pewno zmarzłaś.
- Jeżeli to nie byłby kłopot, to poproszę o filiżankę herbaty.
- Żaden problem – uśmiechnęłam się delikatnie próbując odgadnąć cel jej nagłej wizyty. – Czarna, zielona, a może owocowa? – zaprowadziłam ją do jadalni, a sama poszłam do kuchni, żeby wstawić wodę. 
- Zielona bez cukru – usłyszałam jak szura krzesłem i siada przy stole. Byłam ciekawa czyje miejsce wybrała. Po chwili podałam jej białą filiżankę z aromatycznym napojem.
- Poczekasz na mnie kilka minut? – czułam się niezręcznie w samym szlafroku i zieloną maseczką na twarzy w jej towarzystwie. Emilly miała na sobie biały sweter, ciemne dopasowane rurki i czarne obcasy. Włosy, chociaż  w celowym nieładzie idealnie podkreślały rysy jej jasnej twarzy. – Przebiorę się.
- Oczywiście – upiła łyk herbaty. Byłam pewna, że lustruje mnie i wnętrze domu znad krawędzi filiżanki.
W błyskawicznym tempie zmyłam mazidło z twarzy, dekoltu i włosów po czym założyłam czarny golf w białe płatki śniegu i jasne jeansy. Nie chciałam dłużej zostawiać gościa samego, więc w jadalni pojawiłam się z mokrymi włosami, ale woda kapiąca na bluzkę była niczym w obawie przed nieprzeniknionymi oczami Emilly.
- Mogę wiedzieć co cię tutaj sprowadza? Adam nie często miewa gości – zaczęłam.
- Domyślam się chociaż krótko znam Adama. Jest świetnym pracownikiem, ale trochę zamknięty w sobie.
- Pracownikiem? – zdziwiłam się. Czyli nie chodzi o nic osobistego. Odetchnęłam z ulgą.
- Tak. Adam jest moim podwładnym. Przyjechałam, bo zabrał ze sobą bardzo ważną teczkę, która jest mi potrzebna. Nie mogę czekać do jutra ze względu, że to sobota. Nie jestem w stanie go rozgryźć. Ostatnio, kiedy zapytałam go o obrączkę jak tylko mógł wymigiwał się od odpowiedzi, w końcu wyjawił, że wziął cichy ślub, ale nie chciał zdradzić nic więcej. Jego koledzy trzymają na biurkach zdjęcia swoich ukochanych żon, dzieci, a dla niego najważniejsze jest to, żeby ołówki i długopisy były równo ułożone – zaśmiała się.
Przestałam patrzeć na nią jako na potencjalną rywalkę, ale jak na kobietę, z którą mogłabym się nawet zaprzyjaźnić. Miłą, sympatyczną i otwartą – zupełne przeciwieństwo demonów.
- Przepraszam za osobiste pytanie, ale czy właśnie ty jesteś jego wybranką? – spojrzała na obrączkę połyskującą na mojej dłoni.
- Tak… – uśmiechnęłam się speszona. – Jeżeli pani się śpieszy, to może zadzwonię do niego i zapytam gdzie dokładnie leży ta teczka?
- Muszę przyznać, że Adam ma piękną żonę. Już do niego dzwoniłam, ale ma wyłączony telefon.
- Na pewno nie wziął jej ze sobą, więc musi być w jego pokoju, proszę za mną – zignorowałam wzmiankę o mojej urodzie.
W sypialni mojego męża jak zawsze panował nienaganny porządek, więc znalezienie czerwonej teczki z napisem „Umowa nr 3” nie stanowiło dla nas dużego problemu. Cienka ambasadorka leżała na stosie innych. Emilly zajrzała do teczki, żeby mieć pewność, że to właśnie ta ja poprawiłam dokumenty zauważyłam karteczkę wystającą z książki opisującej tajniki prawa karnego.
- Adam nie będzie miał pretensji, że wzięłyśmy ją bez pytania? – szatynka pierwsza wyszła z pokoju.
- Na pewno nie – uspokoiłam ją, chociaż wiedziałam, że będzie miał mi to za złe. Pod jego nieobecność nigdy nie wchodzę do jego pokoju, niczego tam nie dotykam i nie przestawiam, ale ta karteczka była malutką iskierką zapalającą całe może ciekawości jaką budziły we mnie jego sekrety zamknięte w płytkich szufladach. Jeśli miał kochankę, to właśnie gdzieś tam musiały kryć się dowody na jej istnienie.
- Bardzo ci dziękuję. Przed świętami każdy dzień się liczy, nawet jeżeli będzie to lunch w sobotę – uśmiechnęła się – takie prawa dwudziestego pierwszego wieku – kobieta zaczęła zbierać się do wyjścia.
- Czy mogłabym mieć do ciebie mała prośbę? – podałam jej płaszcz.
- Jeżeli chodzi ci o podwyżkę dla Adama, to niestety nie ma mowy.
- Nie, nie o to mi chodzi. Czy mogłabyś dać mi adres waszej firmy? Zrobiłabym mu niespodziankę.
- Widać, że jesteście dopiero co po ślubie.
Emilly dokładnie wyjaśniła mi gdzie mieści się siedziba ich firmy i jak trafić do biura mojego męża. Podziękowałam jej i odprowadziłam do samochodu. Nie mogłam doczekać się, aż jej samochód zniknie z mojego pola widzenia, dopiero wtedy mogłam wrócić do domu, a konkretnie do pokoju Adama. Przezornie zrobiłam kilkanaście zdjęć telefonem, które mino słabej rozdzielczości miały pomóc mi w zatarciu wszystkich śladów. Zaczęłam od świstka wystającego z książki, który okazał się rachunkiem za koszulę męską używany jako zakładka. Zrobiło mi się głupio, ale nie mogłam odpuścić, nie w takim momencie, drugi raz taka okazja się nie powtórzy. Otworzyłam pierwszą szufladę, zrobiłam zdjęcie i wyjęłam z niej czarny, skórzany kalendarz. Przejrzałam go szybko czując jak czerwienią mi się policzki i pocą dłonie. Większość notatek dotyczyła jego nowej pracy, spotkań z demonami, kilka odnosiły się do mnie. Pisał tak jakby wiedział, że prędzej czy później na to trafię. Na ostatniej stronie znalazłam kilka numerów telefonów bez żadnych opisów, ale to też nie stanowiło mocnego dowodu jego winy. Przejrzałam resztę szuflad – żadnych krytych playboyów czy kaset z filmami dla dorosłych. Mój mąż był czysty albo… ja nie potrafiłam szukać.
Wypuściłam psa z mojej sypialni, po czym założyłam najmniej seksowną piżamę jaką miałam w szafie. To, że Adam wróci pijany było prawie pewne, a ja nadal nie miałam ochoty na nocne igraszki, więc nawet mój stój powinien być odpychający.
Nagle mnie olśniło, chociaż nigdy nie pomyślałabym, że to zrobię, ale postanowiłam przeszukać kieszenie jego spodni. W pralni były tylko dwie pary, więc usiadłam na podłodze z nadzieją raz, że coś znajdę raz, że nie znajdę nic. Znalazłam ulotkę o ubezpieczeniach na życie – niby nic dziwnego, ale na sole był numer telefonu z podpisem – „Mała blondyneczka z baru”. Wrzuciłam jedne jeansy do z powrotem do kosza na pranie, a drugie zabrałam ze sobą.
Walcząc najpierw ze złością, a potem ze snem czekałam na ich powrót ponad dwie godziny. Z lekkiego snu obudził mnie Assassino, który głośnym szczeknięciem przywitał swojego pana. Adam zaskoczony moim widokiem, trzymając się futryny pocałował mnie w usta. Nie zwróciłam uwagi na ostry zapach piwa i papierosów, które ostatnio palił coraz częściej.
- Kochanie, co to ma znaczyć?
- Wcale tak dużo nie piłem, chłopaki mogą zaświadczyć – Gabriele i Bastian byli w jeszcze gorszym stanie niż on. Objął mnie mocno i przyciągnął do siebie.
- Chodzi mi o to! – pokazałam mu pogniecioną ulotkę. – Kim jest ta mała blondyneczka z baru?
- Gdzie to znalazłaś? – zapytał jakby trochę trzeźwiejszy.
- W twoich spodniach – wyrwałam mu się, żeby przynieść granatowe jeansy. – Jak to wytłumaczysz?
- Ależ April to nie są moje spodnie – oznajmił po krótkiej chwili. Odwrócił się ode mnie i widząc błyskawiczny uśmiech na twarzy Bastiana i zdziwienie Gabriele’a, dodał: – To spodnie Bastiana i blondynka pewnie też. Kochanie ty jeszcze nie wiesz jak bardzo cię kocham? – obrócił mnie i objął. – Nigdy nie zrobiłbym ci czegoś takiego. Chodźmy do mojego pokoju a pokażę ci jak bardzo cię kocham.
Zgodziłam się i mimo wcześniejszych oporów pozwoliłam mu zaprowadzić się do jego sypialni.
Nie widziałam jak wychodząc Adam puszcza oczko Bastianowi i mówi bezgłośne „Dziękuję”.
Mój mąż nie miał na tyle czystego umysłu, żeby zwrócić uwagę na ewentualne ślady moich bezowocnych poszukiwań, więc bez słowa oddaliśmy się gorącemu potokowi pocałunków. W tym samym czasie młody i jeszcze niedoświadczony Włoch zadał pytanie, na które odpowiedź mogłaby zmienić mój pogląd na wierność mojego męża, której to odpowiedzi nie dane było mi usłyszeć.
- To naprawdę twoje spodnie i twój numer? – niedbale rzucił swój płaszcz na podłogę.
- Oczywiście, że nie – Bastian bardziej przyzwyczajony do alkoholu mógł mu to wszystko wytłumaczyć. – Adam nie raz nocował poza domem o czym oczywiście nie wie April – z każdym kolejnym słowem mówił mniej bełkotliwie, a Gabriele sprawiał wrażenie coraz bardziej zagubionego – i dlatego nikt jej o tym nie mówi. Adamowi wydaje się, że ją kocha i nie chce, żeby wiedziała o jego skokach w bok, nie chce jej ranić. Ja mimo wszystko nie mam zamiaru go wydać, wiesz męska solidarność – w międzyczasie przygotował sobie drinka i wypił go dopiero po wygłoszeniu krótkiego monologu.
- Czyli on się puszcza, ona się puszcza i obydwoje o tym nie wiedzą?
- To nie do końca tak… Adam wie, ale nic nie mówi, a April jest za głupia nawet żeby rozpoznać jego spodnie, a co dopiero znaleźć prawdziwe dowodny na wiarołomnego męża. Napij się ze mną na lepszy sen – podał mu drugą szklaneczkę.
- Nie do końca rozumiem, ale to w końcu ich małżeństwo, a nie moje – wyciągnął dłoń po szklankę. – Właśnie, dlaczego ty nie zabiłeś tego całego Louisa? Należało mu się.
- Obiecałem April… Nawet nie wiesz jak trudno było mi się powstrzymać przed uderzeniem go tym kijem w głowę. Jeden cios i nie byłoby czego zbierać – roześmiał się.
- Nikt nie będzie nas szukał? W końcu tam było od groma świadków – Włoch jakby na chwilę przetrzeźwiał – ktoś na pewno doniesie na policję.
- Masz na myśli tych pijaków czy zastraszone kelnerki? Dobrze, że Adam wpadł na pomysł, żeby zostawić go na parkingu, to zmniejsza prawdopodobieństwo poszukiwania światków przez policję i nikomu nie wyda się dziwne, że nikt niczego nie widział ani nie słyszał. Musisz się jeszcze dużo nauczyć. Pamiętaj, April nie może się o niczym dowiedzieć – przyjacielsko poklepał go po ramieniu. – April, demon, niedemon, do tej pory jeszcze nikogo nie zabiła, co ona tutaj do cholery robi? – wypił resztę alkoholu i dodał już nico spokojniejszy: – Chociaż nie powiem, miło jest popatrzeć jak rano przechadza się po domu w tym króciutkim szlafroczku – westchnął.
Pili, aż najpierw Gabriele zasnął w atmosferze cichej, coraz bardziej bełkotliwej rozmowy, a potem oparty o krzesło Bastian z dźwięcznym hukiem upuścił szkło na podłogę.

sobota, 17 sierpnia 2013





Bardzo, bardzo przepraszam za to zamieszanie z rozdziałami, za to, że są pomieszane, ale chyba nastąpiły jakieś usterki, bo nie mogę nic z tym zrobić. Jeszcze raz przepraszam.  Postaram się to naprawić, ale nie jestem pewna czy mi się uda. :c 
 Ściskam was wszystkich baaaardzo mocno. ♥





Rozdział III





Po sześciu niezmiernie nudnych lekcjach pożegnałam się z Julią szybkim buziakiem w policzek i przypomnieniem o codziennym wieczornym telefonie. Odkąd śliczna rudowłosa dziewczyna obiecała mnie kryć przed moim mężem a Kelly próbowała popełnić samobójstwo dzwoniłyśmy do siebie każdego wieczoru i przez kilkanaście minut rozmawiałyśmy o wszystkim i o niczym – to nas uspokajało.
- Przepraszam…  – odwróciłam się instynktownie słysząc jakiś obcy głos. Przede mną stał niewysoki blondyn w beżowym płaszczu.
- Nie, nie podam panu mojego numeru telefonu, nie jestem też zainteresowana pracą w agencji modelek ani przystąpieniem do żadnej sekty – zakryłam usta kołnierzem i już skierowałam się w stronę parkingu. No tak, zapomniałam zadzwonić po Adama, a on sam nie domyśli się, że właśnie dzisiaj skończyłam wcześniej.
A… – chłopak nie dawał za wygraną, ale szybko mu przerwałam.
- A ankieta? Też nie jestem zainteresowana.
- Daj mi wreszcie coś powiedzieć – złapał mnie za ramię. Widząc zdziwienie rysujące się na mojej twarzy kontynuował – jestem starszym bratem Kelly, Louis – podał mi rękę.
Spojrzałam na niego jeszcze raz, oprócz blond włosów i tak samo brązowych oczu jak moja przyjaciółka w ogóle nie był do niej podobny. Zrobiło mi się głupio, że tak źle go potraktowałam.
- Przepraszam – w końcu puściłam jego dłoń. – Jestem April. Myślała, że to znowu jakiś palant – pomyślałam o moim pierwszym spotkaniu z Fredem – bardzo miło mi cię poznać. Jak się czuje Kelly?
- Jeszcze się nie wybudziła, ale lekarze mówią, że jest duża szansa.
- Nie rozmawiajmy o tym tutaj, tam jest bar – zaproponowałam wskazując na budynek, w którym ostatnio rozmawiam z Julią.  – A co z dzieckiem?
- Raczej z płodem – poprawił mnie. – Lekarz mówi, że to cud, ale na razie wszystko jest w porządku.
- Dziecko jest silne po ojcu – przeszliśmy przez parking i dotarliśmy do baru, o którym mówiłam. W środku nie było dużo klientów, więc wybraliśmy najbardziej ustronne miejsce w kącie sali. Podeszła do nas młoda kelnerka – ja zamówiłam Cappuccino, a Louis kawę z mlekiem.
- Właśnie w tej sprawie chciałem się z tobą spotkać – powiedział po długim milczeniu. – Moja matka powiedziała mi, że znasz tego Sebastiana.
- Tak – nie było sensu, żebym kłamała w tej sprawie, ale nie powiedziałam kim dla mnie jest – Bastian to kuzyn mojego chłopaka. Ja naprawdę nie mogłam nic zrobić.
- Nikt cię nie obwinia – powiedział spokojnie – ja chcę tylko wiedzieć gdzie mogę go spotkać.
- Nie wiem czy to jest dobry pomysł, on czasem może być nieprzewidywalny – spuściłam wzrok i upiłam łyk gorącego, mlecznego napoju.
- Ależ April, on skrzywdził moją siostrę – ból w jego głosie był tak autentyczny, że nie mogłam mu odmówić, ale z drugiej strony doskonale wiedziałam do czego jest zdolny „kuzyn” mojego męża i nie chciałam narażać tego bezbronnego chłopaka na trwałe kalectwo albo nawet śmierć. Bastian nie cofnąłby się przed niczym, żeby pokazać światu, że niczego się nie boi i nikt nie ma prawa mu rozkazywać.
- Nadal uważam, że to nie jest dobry pomysł, ale daj mi swój numer – podniosłam wzrok – jeżeli tak bardzo ci na tym zależy, to was umówię, tylko pamiętaj, że ci odradzałam.
Louis z delikatnym uśmiechem na ustach podał mi ciąg cyfr, a ja w duchu modliłam się o to, żeby zrezygnował ze spotkania z nim. Znowu popełniłam błąd. Mogłam od razu kazać mu spadać, a nie zapraszać go na kawę. Blondyn pewnie sądził, że to rówieśnik jego młodszej siostry będzie ojcem dziecka, a on jako dwudziestokilkulatek ubrany w mundurek jednej z najbardziej prestiżowych uczelni w kraju zdoła na niego wypłynąć. Może i był mądry, ale na pewno nie na tyle, żeby wiedzieć, że należy unikać Bastiana. Kelly też o tym nie wiedziała, a ja byłam za bardzo zajęta sobą, żeby ją przed nim ochronić. Widziałam te spojrzenia, słyszałam pytania na jego temat, dlaczego nie zareagowałam?
- Rozmawiałeś z Julią?
- To ta ruda? – oparł się wygodnie na krześle. – Nie, moja matka powiedziała mi, że ty będziesz więcej widziała i jak widać miała rację. Miałem przyjechać dopiero w przyszłym tygodniu, ale po tym telefonie nie mogłem tam dłużej siedzieć. Zdałem egzaminy w pierwszym terminie i jestem.
- A teraz chcesz zmusić Bastiana do ślubu z Kelly? – spojrzałam na niego znad beżowej filiżanki.
- Oczywiście, że nie – żywo zaprzeczył – ten drań nie ma prawa się z nią widywać po tym, co jej zrobił. Musi płacić alimenty i pokryć koszty leczenia Kelly, ona na pewno nie da sobie z tym wszystkim sama rady, potrzebny jej będzie psycholog.
- Ty nigdy byś czegoś takiego nie zrobił?
- Gdybym miał dziewczynę nigdy nie zostawiłbym jej w takiej sytuacji. Powiedź mi, dobrze go znasz? Słyszałem, że ma tutaj niezbyt dobrą reputację.
Chciałam powiedzieć, że to mało powiedziane, ale jeszcze bardziej go pogrążać. Zmieniłam temat.
- Skąd wiedziałeś do której dziewczyny powinieneś zagadać? – odruchowo odrzuciłam włosy nie zdając sobie sprawy z tego, że zaczynam z nim flirtować.
- Widziałem kilka waszych wspólnych zdjęć, nie mogłem cię nie rozpoznać.
Rozmawialiśmy jeszcze jakiś kwadrans zanim zorientowałam się, że Adam na pewno już na mnie czeka na szkolnym parkingu. Spojrzałam na wyświetlacz w telefonie – żadnych nieodebranych połączeń czy nieodczytanych wiadomości, miałam jeszcze kilka minut do ostatniego dzwonka. Jeszcze raz obiecawszy, że skontaktuję go z Bastianem, sięgnęłam po torbę, żeby uregulować rachunek.
- To nie wypada, żeby kobieta płaciła – złapał mnie za rękę, zanim wyjęłam skórzany portfel.
- Dobrze – uśmiechnęłam się delikatnie i pozwoliłam mu, żeby wykazał się swoimi dobrymi manierami. – Ucałuj ode mnie Kelly – poprosiłam.
Nie czekając na odpowiedź Louisa wyszłam na zewnątrz. Blondyn dogonił mnie dopiero, kiedy byłam już po drugiej stronie ulicy. Na moje szczęście srebrnego samochodu Adama jeszcze nie było, więc mogłam odetchnąć z ulgą, ale mój mąż nie mógł zobaczyć mnie rozmawiającej z obcym mężczyzną.
- Przepraszam cię, ale lepiej byłoby gdybyś już poszedł.
- Rozumiem, twój kochaś będzie zazdrosny – zapiął ostatnie guzki płaszcza – ale i tak będę czekał na twój telefon. Mam nadzieję, że zadzwonisz jeszcze dzisiaj.
- Zazdrosny to mało – mruknęłam go siebie, gdybym nie dawała mu ku temu powodów, może byłby inny.
Zanim przyjechał Adam, Louis zdążył odejść, a wraz z nim perspektywa na kłótnię albo wymówki. Nikt nie musiał wiedzieć, że wolną godzinę spędziłam z nim w kawiarni zamiast od razu zadzwonić do domu.
- Zmarzłaś? – zapytał nim zdążyłam wsiąść do auta. – Długo czekasz? Chyba się nie spóźniłem – spojrzał na swój bardzo drogi zegarek.
- Nie, zwolnili nas trochę wcześniej, ale nie opłacało mi się po ciebie dzwonić, więc wolałam zaczekać tutaj – zapięłam pasy unikając jego wzroku.
- Daj rękę – na chwilę spuścił wzrok z jezdni, żeby móc wziąć do ręki moją prawą dłoń. – To przez naciskanie na dziecko zrobiłaś się taka… oziębła?
Mogłam się tego spodziewać, nie kochałam się z nim odkąd pijana wylądowałam w łóżku Freda. Czułam się podle odpychając go, kiedy delikatnie próbował zdjąć mi bluzkę. Nigdy dotąd nie był w stosunku do mnie taki czuły, ale nawet kiedy tylko mnie całował od razu widziałam przed sobą rozpalone oczy mojego kochanka i odwracałam twarz nie zdając sobie sprawy jak bardzo go ranię. Byłam pewna, że go uraziłam i doskonałą wymówką usprawiedliwiającą mój dystans była obawa przed niechcianą ciążą. Nawet przez myśl mi nie przeszło, że moje zachowanie utwierdza mojego kochanego męża w przeświadczeniu, że mam coś na sumieniu.
- Może zaprosisz dzisiaj na wieczór Julkę – zaproponował po chwili milczenia.
- Słucham? – zdziwiła mnie jego sugestia. – Coś się stało?
- Co ty taka podejrzliwa? – roześmiał się mocniej ściskając moją rękę. – Ja i Gabriele idziemy na piwo, a Bastian jak zwykle będzie się gdzieś szlajał, sądzę, że Justin też nie dotrzyma ci towarzystwa, a nie chcę, żebyś zostawała sama w domu – pocałował przegub mojej dłoni. – Obejrzycie jakiś film, pogadacie sobie. 
- Dobrze, zadzwonię po nią – od razu wyjęłam telefon. – Nie musisz się o mnie tak troszczyć, nie raz zostawałam sama w domu i nic mi się nie stało.
Moja przyjaciółka od razu odebrała, ale nie mogła do mnie przyjechać, bo jej ojciec obchodził właśnie imieniny i nie mogła się wyrwać. Nie zmartwiło mnie to, ponieważ zaproponowałam jej spotkanie tylko ze względu na Adama i w cale nie miałam ochoty na babski wieczór. Wrzuciłam telefon do torby.
- Sama mogę obejrzeć sobie jakiś film, nie potrzebuję opieki – powiedziałam widząc jego zmartwioną minę. – Obiecuję, że będę grzeczna i…
- I nie zaprosisz żadnego gacha do domu – dokończył za mnie z udawanym uśmiechem.

____________________________________________

Niektórzy z Was wiedzą, że mam chwilowe problemy z Internetem i dlatego nie komentuję Waszych blogów na bieżąco, ale obiecuję, że zrobię to jak tylko będę miała taką możliwość. Przepraszam Was bardzo.

sobota, 10 sierpnia 2013

Rozdział IV

 
Kiedy zdjęłam płaszcz i powiesiłam go na wieszaku moim oczom ukazał się wiecznie opalony Włoch. Powitał mnie przelotnym pocałunkiem w policzek, aż zdziwiłam się, Adam nie zareagował, ale nie skomentowałam tego. Cieszyłam się, że znalazł sobie przyjaciela, jednak znałam go zbyt krótko, żeby móc go ocenić tak jak oceniłam Bastiana i dlatego odnosiłam się do niego z chłodnym dystansem. Ich wspólne wyjście na piwo, o którym tak beztrosko mówił mój mąż, ułatwiło mi tylko zadnie – pod nieobecność Adama spokojnie mogłam zadzwonić do Bastiana lub osobiście z nim porozmawia, unikając zbędnych pytań.
W jadalni już czekał na nas makatom z pachnącym sosem przygotowany oczywiście przez Gabriele’a. Zdążyłam sobie nałożyć zanim Adma usiadł obok mnie.
- Gabe, Bastian też pójdzie z nami, nie masz nic przeciwko? – zapytał podnosząc wzrok znad szklani wody, którą przysuwał do ust. Ten skinął głową. – Powiedział, że przyjedzie tutaj za jakieś dwie, trzy godziny i wtedy zabierzemy się wszyscy razem. Umiesz grać w bilard?
- Nie sądzę…. – przestałam słuchać ich rozmowy. Jadłam obiad nie zwracając uwagi na to, że pikantny sos plami moją bluzkę i brudzi podbródek. Chłopcy chyba nawet nie zauważyli jak odsunęłam od siebie pusty talerz i wstałam od stołu, po czym cicho udałam się do swojego pokoju. Nawet nie odwróciłam się, żeby zobaczyć jak Adam odprowadza mnie wzrokiem do drzwi.
W szufladzie biurka, oprócz kilkunastu ołówków i długopisów, stosu zapisanych kolorowych karteczek i innych mało przydatnych przedmiotów, leżał czarny album na zdjęcia. Wyjęłam go i oglądając mnóstwo zdjęć zrobionych mi z ukrycia, zdjęcia ze ślubu i zdjęcie, które zajmowało honorowe miejsce – Adam z ledwie zauważalnym uśmiechem na ustach. Rozpłakałam uświadomiwszy sobie co takiego zrobiłam. Wrzuciłam album na samo dno szafy, gdzie trzymałam buty. On nigdy nie mógł się o niczym dowiedzieć. Miałam obejrzeć jakiś dobry film, a nie siedzieć w pokoju pozbawionym okien, więc wytarłam rozmazany tusz, sos, którym ubrudziłam się podczas posiłku i wyszłam. W jedynym pokoju, w którym znajdował się telewizor siedział już Adam z laptopem na kolanach. Pewnie wypełniał faktury firmy, w której ostatnio zaczął pracować. Od mojej zdrady ustawicznie doszukiwałam się dowodów jego niewierności. Oczywiście w każdej chwili mogłam mu ją zarzucić, ale wiedząc, że on nawet nie podnosząc wzroku z ekranu zwyczajnie zacznie się śmiać. Nie mogłam tego zrobić dopóki nie miałam wystarczająco dużo dowodów. Nie brałam pod uwagę jednego: mój mąż nigdy nie pozwoli się przyłapać.
Usiadłam obok niego i nie zwracając uwagi na to, że pracuje, wybrałam jakiś film o zmutowanych pająkach. Był nudy, a same mutanty stworzone przez komputer były bardziej śmieszne niż przerażające, ale jakoś dotrwałam do napisów końcowych – oczywiście w jednej z ostatnich scen jakiś facet uratował prawie cały świat. Nie zaważyłam, że Adam od godziny oglądał ze mną.
- Beznadziejny, prawda? – Bastian rzucił się na kanapę pomiędzy mnie a Adama. – Dobrze, że przyszedłem tak późno, nie wiem jak wy mogliście to oglądać.
- Dobrze, że już jesteś. Przebiorę się i możemy iść – mój mąż wyszedł zostawiając nas samych.
- Bastian… – zaczęłam – ktoś chce się z tobą spotkać.
- Jakaś twoja nowa koleżanka? Nie ma mowy, znowu wrobi mnie w dziecko – śmiał się.
- Blisko, starszy brat Kelly chce z tobą porozmawiać, ale proszę cię, nie rób mu krzywdy… on chce tylko porozmawiać – próbowałam to jakoś załagodzić.
- Już go bronisz? Czyżby nowy kochanek? Spotkam się z nim, jeżeli tak bardzo ci na tym zależy, ale nie ręczę za siebie – wyłączył za mnie telewizor. – Może przyjść do baru, zagramy w bilard. Zaraz zapiszę ci adres.
Po chwili chłopak wrócił z adresem zapisanym na małej, zielonej kartce.
- Możesz mu to przekazać i dodaj, że będę miał na sobie ciemnoniebieską marynarkę, na pewno mnie rozpozna – obdarzył mnie najbardziej bezczelnym i aroganckim uśmiechem, na jaki było go stać.
Kiedy tylko zostałam sama w pokoju, od razu napisałam do Louisa podkreślając, żeby nie robił nic głupiego i pod żadnym pozorem nie prowokował go do bójki.
Po kilkunastu minutach staliśmy już w korytarzu, najpierw Adam przeciągle mnie pocałował, potem Gabriele szybko cmoknął mnie w policzek, a na koniec Bastian korzystając z okazji także pocałował mnie na pożegnanie ze słowami:
- Kolejny kochanek do odstrzału.
Wyszli zanim zdążyłam odpowiedzieć.
Korzystając z tego, że zostałam sama w domu, postanowiłam wziąć długą, gorącą kąpiel i chociaż przez chwilę nie myśleć o Louisie, który prędzej umrze niż przekona Sebastiana do tego, żeby ten wziął odpowiedzialność za swoje czyny. Zamknęłam się w łazience, napełniłam wannę, dodałam resztę soli zapachowych, które zostawiłam na specjalną okazję i zanurzyłam się w niej do szyi. Nie mogłam dłużej ukrywać tego, że zdradziłam Adama. Bałam się, że w każdej chwili może się to wydać, skoro Justin to wie, to prędzej czy później dowie się o tym mój mąż. Otuliłam się ciemnym ręcznikiem, nałożyłam maseczkę na twarz, dekolt i włosy – jednym słowem chciałam się zrelaksować, ale każda myśl o jakimkolwiek mężczyźnie przyprawiała mnie o dotkliwy skurcz mięśni. Położyłam się na kanapie i włączyłam dramat kryminalny „Leon Zawodowiec”, wolałam nastolatkę, płatnego mordercę i naćpanego komisarza policji niż kolejną nudną komedię romantyczną.
Ktoś zapukał do drzwi zanim mała Matylda zapukała do drzwi Leona. 

Wysoki blondyn nerwowo rozglądał się po przyciemnionym wnętrzu baru. Siedział przy jednym z tych stolików, które mimo ciągłego wycierania nadal lepią się od rozlanego piwa i są po przylane papierosami. Chciał oprzeć się o blat, ale zrezygnował bojąc się o zniszczenie swojej koszuli. Jakaś wyuzdana kelnerka podeszła do niego, ale ją zignorował uparcie wpatrując się w drzwi. Dziewczyna machnęła na niego ręką i głośno żując gumę skierowała się do innego stolika. Klienci rozmawiali coraz głośniej, coraz więcej dymu unosiło się w powietrzu, co chwila słychać było uderzenie bili o bilę – jacyś mężczyźni w skórach właśnie kłócili się o wynik.
Adam, Bastian i Gabriele pewnie wkroczyli do lokalu. Ta sama cycasta malowana blondynka podeszła do niech czule witając właściciela niebieskiej marynarki. Adam w tym czasie zamienił kilka zdań z motocyklistami, jednym spojrzeniem zmusił ich do odstąpienia stołu. Zamówili piwo, chociaż Ortiz wolał szlachetniejsze trunki.
Louis oparł się ramieniem o kant stołu bilardowego. Bastian z wyraźną pogardą uśmiechną się na jego widok i podał mu kij.
- Dajcie mi kilka minut, dzisiaj zagram z nim – powiedział stanowczo, a chłopcy usiedli przy możliwie najbliższym stoliku, żeby móc obserwować ich grę.
- Obydwoje wiemy, że nie spotkaliśmy się po to, żeby rozegrać partyjkę bilardu – zaczął Louis, ale ponaglony gestem wykonał pierwsze uderzenie. – Moja siostra leży w szpitalu.
- Tak, wiem. Jest też w ciąży i do tego podobno ze mną.
- A ty honorowo się tego wypierasz. Tylko taki gnojek jak ty może świadomie krzywdzić ludzi i nie poczuwać się do odpowiedzialności. Czy tego chcesz czy nie, to dziecko jest twoje – zaczął się denerwować.
- Za kogo ty się uważasz? – Bastian nadal emanował spokojem. Upił łyk piwa, które właśnie przyniosła kelnerka. – Twoja siostra sama wskoczyła mi do łóżka. Mogłeś ją w porę uświadomić, teraz jest za późno. Mogła się nie puszczać.
- Ona jest matką twojego dziecka – bez wahania wymierzył mu prawy prosty. Bastian uśmiechnął się pocierając bolące miejsce.
- Koleś, uderz mnie jeszcze raz, a pożegnasz się z pełnosprawnością, a jak uderzysz mnie trzeci raz pożegnasz się z życiem. Graj – nachylił się, żeby z największą precyzją wbić cztery bile do kolejnych łuz.
Louis zamilkł na chwilę zaskoczony brakiem reakcji z jego strony. Nikt, oprócz nielicznych półnagich kobiet, nie zwrócił uwagi na początek bójki. Ani Adam, ani przystojny Włoch nie kiwnęli nawet palcem, wymienili tylko porozumiewawcze spojrzenie.
- Kelly to śliczna dziewczyna, ale to dla mnie panienka na jeden raz – kolejna bila zniknęła ze stołu.
- Więc nie masz zamiaru nic zrobić w tej sprawie?
- W jakiejś sprawie? – udał oburzonego. – Dałem jej na zabieg, ale oczywiście ta gówniara wolała się zabić i to jeszcze nieudolnie – zaśmiał się.
Louis nie mógł już dłużej słuchać jak Bastian obraża jego ukochaną siostrzyczkę. Wymierzył mu kolejny cios, który stał się dla przeciwnika wystarczającym powodem do rozpoczęcia kontrataku. Kij Louisa zamienił się w drzazgi po jednym uderzeniu, krew zmieszała się z wylanym piwem. Nikt nie miał zamiaru ich rozdzielić, a walka stawała się coraz bardziej zacięta. Starszy brat Kelly długo trzymał się na nogach, ale tylko, dlatego, że Bastian co chwila zerkając w stronę Gabriele’a i Adama czekając na ich aplauz nie wymierzył ostatecznego, nokautującego ciosu. Ktoś zaczął gwizdać na palcach, ktoś inny zamówił kolejne piwo.
- Ty bydlaku! – z krwawiących ust Louisa popłynęła litania wyzwisk.
Student ledwo trzymał się na nogach, obydwoje na przemian wycierali twarze strzepując krew na podłogę.
- Trzeba wezwać policję – druga kelnerka jako jedyna chciała zareagować.
- Ej, mała, jeszcze nie – jakiś podpity facet klepnął ją w pupę – poczekaj aż ten w niebieskim wyśle go na deski.
- Po mim trupie – wysapał Louis.
- Więc do grobu – odpowiedział Bastian. Ktoś podał mu kij bejsbolowy.