Adam został wypuszczony z aresztu następnego dnia rano. Wtedy jeszcze nie wiedziałam jak bardzo się mylę sądząc, że mój kochany mąż umierał tam z tęsknoty za mną. Oczywiście nie był w najlepszej formie – jego koszula była całkiem pognieciona, a spodnie nosiły ślady siedzenia na brudnej pryczy, tylko włosy zachowały się w jak najlepszym porządku. Czekałam aż wyjdzie z budynku w towarzystwie Justina (Gabriele wolał zostać w aucie, a ja zostałam do tego zmuszona i oczywiście było z nami to wielkie czworonożne bydle, którego nie można zostawiać samego) i powita mnie ciepłym uśmiechem. Usiadł ze mną na tylnym siedzeniu, poklepał Assassiniego po dużym, czarnym łbie i najpierw przywitał się z „makaroniarzem”, a dopiero później obdarzył mnie najbardziej siarczystym pocałunkiem na jaki mógł się zdobyć w obecności innych demonów.
- Źle
spałem – przeciągnął się ziewając. – Jedyne o czym marzę, oczywiście oprócz
ciebie kochanie – rzucił mi krótkie, jednoznaczne spojrzenie – jest prysznic.
Nawet nie wyobrażacie sobie w jakim fatalnym stanie są te tymczasowe cele.
- Oj
stary, uwierz, że wyobrażamy – powiedział Gabriele ze swoim włoskim akcentem.
- Kochanie,
tak bardzo za tobą tęskniłam – objęłam go nie zważając na zapach. – Ale jak to
się stało, że tak szybko cię wypuścili?
-
Czasem lepiej nie wiedzieć wszystkiego – pocałował mnie w sam czubek nosa.
O tym
co stało się na komendzie już zawsze będzie wiedział tylko Adam, Justin i mężczyzna,
od którego podpisu zależało zwolnienie Adama.
- Co
tam psinko? – zaczął głaskać psa, który jednym zaciśnięciem szczęk mógł
pozbawić go dłoni.
- Psa
mi rozkaprysisz – Gabriele spojrzał na swojego podopiecznego. – To jest
Assassino, a Assasino znaczy morderca i wolałbym, żeby tak zastało.
W
atmosferze płytkich żartów wyruszyliśmy w drogę powrotną. Nikt nie wspominał o
incydencie z poprzedniego wieczora – mężczyźni rozmawiali i śmiali się tak
jakby znali się od kilku lat, a nie jak przypuszczałam od kilku dni. A mi
przypominał o tym jedynie nadal piekący policzek.
Coraz
dotkliwiej odczuwaliśmy zbilżające się święta Bożego Narodzenia, a szczególnie
kiedy jakiś gość przebrany za świętego Mikołaja prawie wpadł na maskę naszego
samochodu.
- Nie
za wcześnie na czerwone kożuchy? – zdziwił się Justin i zatrzymał samochód.
-
Nigdy nie jest za wcześnie, żeby przejechać Mikołaja, który nie umie
przechodzić przez ulicę.
Zanim
zdążyliśmy wysiąść, by udzielić mu ewentualnej pomocy, mężczyzna w czerwonej
czapce zdążył wstać z chodnika, otrzepać swoje ubranie ze śniegu, ale nie
zdążył uciec przed goniącym go chłopakiem. Ów chłopak złapał go i wykręcając mu
ręce do tyłu odebrał torebkę prawdopodobnie należąca do kobiety biegnącej tuż za
nim. Gabriele, Adam i Justin patrzyli na to z rozbawieniem wyraźnie malującym
się w ich oczach. Potem nastąpiła krótka wymiana grzeczności, podziękowań,
kilku uścisków i oczywiście telefon na policję. Adam nie chcąc znowu spotkać
się z funkcjonariuszami zasugerował, żebyśmy już pojechali.
-
Teraz już wiemy skąd Mikołaj ma te wszystkie prezenty – zażartowałam wsiadając
do auta.
- Tak,
niechcący zrobiłem dobry uczynek – Justin udał zmartwionego. – Co z tego, że
prawie przejechałem faceta.
-
Jedźmy już zanim przyjedzie policja – Adam zaczął się niecierpliwić.
- To
tylko facet przebrany za Mikołaja, nie masz się czego obawiać – wtrącił się
Gabriele.
- Źle
mnie zrozumiałeś, ja się nikogo nie boję, ale nie będę każdego idioty walił po
mordzie, żeby potem dostać darmowe wczasy bez mojej April – pocałował mnie w
czoło.
Już
chciałam zapytać – „Kogo jeszcze uderzyłeś?”, ale powstrzymałam się w ostatniej
chwili. Mój mąż objął mnie ramieniem i w zupełnym milczeniu dojechaliśmy do
domu. Wysiadłam z samochodu i zachwycił mnie widok naszego domu, po raz
pierwszy dostrzegłam jego niepowtarzalne piękno, te majestatyczne ściany i
spadzisty dach. Nigdy nie patrzyłam na ten budynek w ten sposób – poczułam się
jak w domu. Z mężem i przyjaciółmi.
Przez
incydent z fałszywym Mikołajem w roli głównej przestąpiliśmy próg kuchni
dopiero za dwadzieścia dziesiąta. Było trochę za późno na śniadanie, więc Adam
rzucił do chłopców:
-
Zróbcie jakiś obiad, ja muszę się w końcu wykąpać.
Mimo
jednoznacznych docinek Gabriele’a, odprowadziłam go do jego pokoju, żeby móc
zamienić z nim kilka zdań bez wścibskich uszu reszty demonów. Adam zaczął
rozpinać koszulę już w korytarzu, co z jednej strony przyprawiało mnie o
przyjemne dreszcze, a z drugiej potęgowało uczucie wstrętu do samej siebie
spowodowane nocą spędzoną u Freda. Oczywiście nie przyznałam mu się do zdrady,
chociaż wiedziałam, że prędzej czy później się o niej dowie. Chowałam wzrok,
kiedy wydawało mi się, że zbyt intensywnie się we mnie wpatruje, odwracałam
głowę, żeby nie mógł nic wyczytać z mojej twarzy i co najważniejsze wymyślałam
usprawiedliwienia, które tylko w małej części tłumaczyły moje zachowanie.
-
Przepraszam cię za to – delikatnie pogłaskał mnie po policzku. – Nie powinienem
się tak unosić, ale sama najlepiej wiesz jaki jestem – rozłożył bezradnie ręce
– i nigdy już się nie zmienię.
-
Pamiętasz jak przepraszałeś mnie po raz pierwszy? Wtedy też mnie uderzyłeś –
patrzyłam na niego rozmarzonym wzrokiem – i powiedziałeś wtedy, że wspólna noc
nie znaczy, że będziesz ze mną do końca życia.
- A ty
powiedziałaś, że wolałbyś umrzeć niż tutaj mieszkać – pocałował mnie w policzek
i zaczął zdejmować spodnie. – Wyjdziesz czy wolisz zostać?
- Tak,
pomogę chłopcom z obiadem – uśmiechnęłam się, żeby ukryć zażenowanie.
-
Obydwoje dobrze wiemy, że nie potrafisz gotować – przyciągnął mnie do siebie –
więc może?
Był
taki pociągający w samej bieliźnie, ale ja nie byłam w stanie się przed nim
rozebrać. Ciągle przed oczami miałam twarz Freda i strzępki wspomnień wspólnej
nocy. Z trudem wyrwałam się z jego objęć, ale w jego oczach nie zobaczyłam
zawiedzenia tylko pewność, której jeszcze wtedy nie rozumiałam.
- Już
wróciłaś? – Justin podniósł głowę znad deski, na której kroił mięso na plastry.
- Tak,
przyszłam wam pomóc – powiedziałam mając nadzieję, że jednak nie będą kazali mi
nic robić.
- Łap
się za marchewki, trzeba je obrać i zetrzeć na tarce – Gabriele wskazał na
warzywa.
Przynajmniej
nie musiałam myśleć o niczym innym niż prawdopodobne zniszczenie paznokci.
Chłopcy zajmowali się aromatyczną cielęciną jeszcze bardziej doprawiając ją
ziołami, których nazw nie byłam w stanie zapamiętać. Patrzyłam na niech nie
zwracając uwagi na to, co robię. Dopiero kiedy poczułam pieczenie i zobaczyłam
krew, odskoczyłam jak oparzona, jednak na szczęście zawartość metalowej miski
nie znalazła się na podłodze.
-
Surówka z wkładką – zaśmiał się młody Włoch.
-
Bastian by mnie opatrzył, ale jego jak zwykle nie ma – powiedziałam z wyrzutem
w głosie.
- To
nie jego wina, że nie umiesz używać tarki. Chodź tutaj – odkręcił wodę, żebym
mogła obmyć ranę.
- Za
dużo myślisz.
-
Właśnie teraz nie myślałam o niczym – odburknęłam widząc stan mojego naskórka.
Usłyszałam
głośny śmiech Adama. Odwróciliśmy się w jego stronę – miał na sobie jedynie
biały ręcznik przewieszony przez biodra, a na jego skórze nadal lśniły kropelki
wody spływające z mokrych włosów. Był jeszcze bardziej pociągający niż w
bokserkach, ale wspomnienie Freda skutecznie utrudniało mi spełnienie moich
fantazji. Westchnęłam cicho.
-
Wiem, że lubisz prężyć swoje mięśnie – Justin narysował w powietrzu cudzysłów
przy słowie „mięśnie” – ale to może sprawiać przyjemność jedynie April a i to
chyba nie do końca – dodał widząc moją minę.
-
Chyba nie jestem głodna – zabrałam krwawiącą dłoń znad zlewu ochlapując przy
tym podłogę.
-
Marchew z krwią nadaje się tylko dla wampirów – nie wiedziałam czy Gabriele
zrobił to specjalnie, ale wzmianka o wampirach zabolała mnie bardziej niż
obtarta dłoń i stała się maleńką iskierką zapalającą lont do szuflady z
podpisem „Alex”. Zachwiałam się i pewnie bym upadał gdyby nie natychmiastowa
interwencja mojego męża.
-
Kochanie wszystko w porządku? – wyglądał na autentycznie zmartwionego. –
Ostatnio źle wyglądasz.
-
Ostatnio nie sypiam dobrze – usprawiedliwiłam się.
-
Dzisiaj będziesz spała ze mną – zachłannie pocałował mnie w usta. Nie miałam
szansy, żeby się wyrwać.
-
Reszta w sypiali – przerwał nam Justin zniecierpliwiony naszym zachowaniem.
- Mam
nadzieję – Adam doprowadził mnie do stołu. – April, pozwól, że ja za ciebie
dokończę, ale najpierw się ubiorę.
Dzięki
mojemu małemu wypadkowi nie musiałam już im pomagać, ale stał się on pretekstem
do ciągłych żarów i w konsekwencji pokrojenia mojego kawałka mięsa przez Adama,
który z uśmiechem mówił, że mam za ładne paluszki. Popełniałam coraz więcej
błędów, nie patrzyłam w jego stronę, tylko idiota nie domyśliłby się, że coś przed
nim ukrywam. Gabriele podał czerwone wino.
-
Coraz więc pijesz – zauważył Justin, kiedy poprosiłam Włocha o drugą lampkę.
Nie skomentowałam
tego. Po posiłku, nie czekając na Adama, poszłam do swojego pokoju i zanosząc
się cichym płaczem przekręciłam zamek w drzwiach do łazienki.
Po piętnastu
minutach płaczu na zimnych płytkach usłyszałam pukanie do drzwi. Wytarłam łzy z
policzków próbując wymyślić jakieś przekonywujące kłamstwo. Ostatnio za dużo
płaczę, za dużo piję i stanowczo za dużo kłamię. Moje milczenie było wymowną
odpowiedzią na niezadane pytanie.
- Im
mniej cię rozumiem, tym bardziej cię kocham – Adam nawet nie zaczął nalegać,
żebym go wpuściła.
______________________________________________________________________________
Bardzo przepraszam, że tak późno, liczę na wyrozumiałość...