niedziela, 24 lutego 2013

Rozdział IV





- Słyszałem, że wybraliście się w nocy na romantyczną przejażdżkę – obudził mnie głos Bastiana.
Nakryłam głowę poduszką, nie miałam siły tłumaczyć mu tego, co stało się poprzedniej nocy, nie miałam ochoty w ogóle o tym myśleć.
- Czego ode mnie chcesz? – wymamrotałam. – Nie uważasz, że jest za wcześnie na tego typu pogawędki?
- Czas wrócić do normalnego życia – usłyszałam w odpowiedzi. – Źle się wyraziłem, czas do szkoły.
- Nie jestem przygotowana do zajęć, daj mi spokój.
- Dostałem polecenie, żeby przyprowadzić cię do kuchni i nawet twoje kaprysy połączone ze słodkim lenistwem nie przeszkodzą mi w osiągnięciu mojego celu.
- Jaki zdeterminowany – westchnęłam, ale nadal nie miałam zamiaru się podnosić. Mój słabo zauważalny protest na nic się nie zdał – kilka sekund później znalazłam się metr nad łóżkiem.  Debil – wymamrotałam cicho.
Bastian zaniósł mnie do jadalni i niczym małą dziewczynkę posadził na krześle na przeciwko Adama. Posłałam mu delikatny uśmiech, który po kilku sekundach został odwzajemniony. Powoli zaczęłam zapominać i stawać się szczęśliwa, o ile mogłabym stać się szczęśliwa w takim miejscu, z takimi ludźmi.
- Księżniczka miała małe opory co do wstania, ale siła argumentów zrobiła swoje – chłopak podał mi talerz, na którym znajdowały się dwie skromne kanapki z czymś na kształt plasterków salami.
- Chyba argument siły – zwróciłam twarz ku niemu. Moja słaba riposta ani na moment nie zachwiała jego pewnością siebie. – A co z moimi lekcjami? Od tygodnia nie zaglądałam do książek, mówiłam już przecież, że nie jestem przygotowana.
- Przestań, dasz sobie radę – do salonu wszedł Justin. – Jak nie ty, to kto?
- No tak, jestem przecież silna, silniejsza niż niejeden facet.
- Nie, tego nie powiedziałem.
- Zbieraj się – Adam zabrał mi sprzed nosa niedokończone kanapki i kazał jak najszybciej ubrać. Pobiegłam do swojego pokoju i jak zwykle nie miałam pojęcia, co na siebie włożyć. Tylko Jake mógł mi pomóc. Bez pukania weszłam do jego sypialni. Siedział na podłodze z przymkniętymi oczami i złowrogo zaciśniętymi ustami. Po chwili spojrzał na mnie z pogardą w oczach, miałam ochotę uciec stamtąd jak najszybciej, ale nogi odmówiły mi posłuszeństwa. Nigdy nie spodziewałam się, że po tym, co spotkało mnie do tej pory, że któregokolwiek z nich mogłabym bać się aż tak bardzo.
- To twoja wina, ty go zabiłaś – patrzył na mnie jak rozwścieczony pies.
- Nie chcę już więcej tego słuchać, nie chcę już nigdy więcej słyszeć jego imienia.
- Alex, Alex, Alex, Alex – powtarzał bez przerwy.
Odwróciłam się, ale nadal stałam w progu. Ten monotonny szept denerwował mnie, a jednocześnie sprawiał, że czułam się tak jakby nic się nie stało, jakby on ciągle był obok mnie.
- Zabiłaś go bo co? Bo chciałaś pokazać jaką jesteś wyrachowaną egoistką? Kochał cię, a ty musiałaś go zabić, żeby... Wytłumacz mi po co – rozkazał tonem nie znoszącym sprzeciwu. Mimowolnie odwróciłam się. Dopiero teraz w jego dłoni dojrzałam zdjęcie, zdjęcie jakiegoś chłopaka, niestety Jake zakrywał część fotografii i nie mogłam rozpoznać młodego mężczyzny. Przez myśl przeszło mi, że to Alex, ale zabraniałam nawet w myślach używać tego słowa, przestałam się nad tym zastanawiać.
- Ty jeszcze w piżamie? – usłyszałam zza pleców ponaglający głos Adma.
- Już idę – odpowiedziałam ledwo dosłyszalnym szeptem, ale nie mogłam oderwać wzroku z chłopaka i chociaż już nic nie mówił czułam jak wiele jeszcze ma mi do zarzucenia i na pewno dowiem się tego jeszcze szybciej niż się tego spodziewałam.
Adam stał nade mną kiedy szykowałam się do wyjścia. Nie interesowało mnie już to, w co się ubiorę, to nie miało już dla mnie żadnego znaczenia. Stałam w milczeniu przed lustrem malując rzęsy cienką warstwą tuszu, żeby po chwili zmyć ten prawie niezauważalny makijaż i zacząć jeszcze raz. Po którymś już z kolei demakijażu obok mojego nieruchomego odbicia zobaczyłam coraz to bardziej zniecierpliwioną twarz chłopaka. Poszłam do szkoły z niepomalowanymi rzęsami.
- Masz pierwszą biologię – wysyczał Adam zaciskając dłonie na kierownicy.
Wiadomość zbyteczna. Trzy niepotrzebne nikomu słowa wisiały w samochodzie i nie dały mi spokoju.
- Nie chcę iść do szkoły. Jedźmy gdzieś gdzie będę mogła odpocząć.
- Dostałem polecenie, żeby zawieść cię o szkoły i właśnie to zrobię.
Po kilkunastu minutach znaleźliśmy się przed moją szkołą. Adam zaprowadził mnie pod same drzwi do sali biologicznej i postanowił czekać ze mną, żeby nie przyszło mi do głowy uciec z lekcji. Obydwoje staliśmy oparci o ścianę w tym on przygadał mi się z uporem jakby chciał wiedzieć, o czym myślę.
- Żałujesz, a nie powinnaś.
- Czy wy wszyscy musicie przypominać mi o tym, co zrobiłam? – zapytałam umawiając spokój.
- Co powiedział ci Jake?
- Właściwie to nic, ale i tak to wystarczyło.
Przestałam o tym myśleć. Zdziwiłam się, że ani Julia, ani Kelly nie podeszły do nas choćby tylko po to, żeby powzdychać do mojego ochroniarza. Adam nie protestował, kiedy ciągnęłam go za sobą w ich stronę. Na mój widok po ich twarzach przemknął cień nikłego uśmiechu. Siedziały na parapecie i patrzyły na przemian to na mnie to na Adma. Usiadłam pomiędzy nimi – stąd miałam doskonały widok na resztę korytarza. Uderzyło mnie dziwne zachowanie uczniów, a raczej ich wygląd, wszyscy byli ubrani na czarno.
- Co się dzieje? – spojrzałam na dziewczyny, które też miały na sobie czarne ubrania. – Ktoś umarł?
- To ty nie wiesz? – Julia była jeszcze bardziej zdziwiona ode mnie.
- Nikt ci nie powiedział? – Kelly spojrzała na mnie niewyraźnie.
- Powiecie mi wreszcie co się stało czy mam zapytać kogoś innego?
- DJ nie żyje.
Adam nawet nie drgnął.
- Zaraz do was wrócę – wykrztusiłam przez zaciśnięte gardło.
Nie zdążyłam przejść kilku metrów, a już usłyszałam głos Julii:
- Leć za nią.
Nie spodziewałam się, że Adam pójdzie za mną i będzie chciał rozmawiać. Jednak się pomyliłam – chłopak tylko szedł obok mnie, a mi łzy płynęły po policzkach delikatnymi strużkami. Zatrzymałam się przed drzwiami z napisem „archiwum”.
- Adam, słuchaj, ja wiem, że to wasza sprawka.
- Nie będziemy o tym teraz rozmawiać, na pewno nie tutaj.
- Zawsze tak jest, nigdy nic nie chcecie mi powiedzieć. Dlaczego zawsze muszę dowiadywać się ostatnia?
- Właśnie dlatego.
Rzuciłam mu spojrzenie pełne pogardy, ale on oczywiście niczym się nie przejął.
Zabrzmiał dzwonek, ale nie chciałam iść na lekcje, jeszcze nie teraz. Póki Adam stał obok mnie miałam jeszcze nadzieję, że powie mi prawdę. Łudziłam się, że zdołam wyciągnąć z coś z tego konsumpcyjnie i egoistycznie nastawionego do świata chłopaka.
- Założymy się, że otworzę te drzwi? –zmienił temat.
- Znowu to samo – westchnęłam załamując ręce.
- Rozumiem, że zakład przyjęty – wyciągnął dłoń w moja stronę.
- Jeśli cię to uszczęśliwi.
Uczniowie nieśpiesznie rozchodzili się do swoich klas, żaden nauczyciel nie zwrócił na nas uwagi. Adam odczekał do momentu, w którym zamknęły się ostatnie drzwi. Spodziewałam się, że zaraz użyje swojej siły i bez problemu upora się z zamkiem. Też tak potrafię – pomyślałam i zaraz skarciłam się w duchu – nie chciałam być taka jak oni.
Chłopak wyjął z kieszeni pęk kluczy i bez namysłu wydzielił jeden z nich, przez chwilę obracał go w palcach. Zniecierpliwiona oglądaniem tego prymitywnego przedstawienia, chrząknęłam znacząco.
Weszliśmy do środka. Adam beznamiętnie wodził wzrokiem po regałach usłanych stosami segregatorów i wylewających się z teczek papierów. Po kilku sekundach całą swoja uwagę skupił na mnie. Poczułam się przygnieciona ciężarem wpatrujących się oczu – nie byłam w stanie się odezwać, tylko łzy kapały z niesłyszalnym hukiem na podłogę.
- Dobrze, że nie pomalowałaś oczu, tusz by ci się rozmazał – uśmiechnął się do mnie figlarnie.
- Zabiłeś niewinnego człowieka tylko dlatego, bo się ze mną zadawał, tak? – przerwałam już i tak za długą już ciszę.
- My się chyba nie rozumiemy – spojrzał na mnie z ukosa.
- Zabiliście go, bo…
- Dlaczego liczba mnoga? – przerwał mi. – Doskonale wiesz który z nas to zrobił.
- Dobrze ty go zabiłeś – położyłam nacisk na „ty”. – Tylko powiedz mi, co on ci takiego zrobił? Nie był niczemu winny.
- On sprzedawał tym dzieciakom narkotyki –wysyczał mi w twarz.
- Nic mnie to nie obchodzi – odwróciłam się do niego plecami.
- Jak to nic? Mówisz mi, że jest niewiniątkiem, dowiadujesz się, że przyczynił się do złamania życia co najmniej kilkorgu twoim rówieśnikom i nie masz mi nic do powiedzenia? No dalej baw się w obrońcę. On jest niewinny – przedrzeźniał mnie. – Chyba za wysoko się cenisz. Chociaż muszę przyznać , że jesteś wspaniała – oblizał spragnione wargi. – Musisz pogodzić się z tym, że nie ty jesteś tu najważniejsza, więc nie myśl sobie, że będę zabijał każdego, z kim się zadajesz.
- Co zrobić, żeby nie być już tym… potworem? – odwróciłam się do niego, żeby móc zobaczyć jego reakcję.
- Jesteś mną – w jego głosie słychać było rodzaj zawodu.
- Jesteś potworem, ja też nim jestem, już nie chcę – odpowiedziałam desperacko.
- Czyli kiedyś chciałaś nim być? – zbliżył się do mnie.
- Nigdy – syknęłam tak samo jak zwykł robić to Alex.
- A te pocałunki? Nikt cię do niczego nie zmuszał – chociaż był wyższy ode mnie, szeptał mi to prosto w usta.
- Twoim zdaniem znalazłam się tutaj z własnej woli? – pominęłam wzmiankę o pocałunkach. Niestety Adam nie przestawał drążyć tematu.
- Sądziłaś, że dzięki nim staniesz się jedną z nas? – śmiał się kpiąco. – To zwykłe kłamstwo, drwina, żebyś uwierzyła, że od początku byłaś, jak ty to powiedziałaś, potworem.
- Efekt placebo? – przygryzłam dolną wargę.
- Chodziło tylko o to, żebyś sama to zrozumiała. To Justin wyliczał te śmieszne procenty, żeby było ci łatwiej. Byliśmy pewni, że kupisz tą żałosną bajeczkę o buziakach.
- Mogę cię jeszcze o coś zapytać? – nawet nie byłam na niego zła o to, że mnie mnie okłamywał, nie myślałam o tym, chciałam jak najlepiej wykorzystać tą sytuację i dowiedzieć się jeszcze czegoś. Chłopak pokiwał głową. – Na początku naszej znajomości, czyli wtedy, kiedy był jeszcze Alex… – głos mi się załamał na samą myśl o chłopaku – on powiedział, że jeżeli spędzę z nim noc, to nic mi nie zrobicie.
- Jesteś taka słodka i naiwna – ujął moją twarz w dłonie i zaczął namiętnie całować moje dygoczące wargi.
W jednej chwili wszystko, czym żyłam do tej pory okazało się jednym wielkim misternym kłamstwem. Zawalił się świat, który jednocześnie kochałam i nienawidziłam. Prawda zniszczyła kłamstwo, w którym miałam oparcie, w które uporczywie wierzyłam.
- Chciałabym wrócić do domu – poprosiłam odsuwając się od niego.
- Nie ma mowy, zostajesz na lekcjach – złapał mnie w pół i z powrotem przysunął.
- To dlaczego nie jestem teraz na historii? – położyłam dłonie na jego umięśnionej klatce.
- Bo masz biologię – uśmiechnął się czule, nigdy się tak do mnie nie uśmiechał.
- W takim razie pójdę na jego pogrzeb – powiedziałam stanowczo, a jego uśmiech zniknął z twarzy.
- Ty? Przecież jesteś niewierząca – zdziwił się.
- Kto tak powiedział?
- Ja.
- Wierzę, wierzę w siebie, przecież sam tak powiedziałeś.
- I ta wiara w siebie każe ci iść na protestancki pogrzeb?
- Pójdę na pogrzeb DJ’a, nie ważne czy byłby protestancki, prawosławny czy katolicki. Nawet gdyby zakopali go w dole przed domem, też bym tam poszła.
- Po jakiego diabła chcesz tam iść?
- Diabła? – roześmiałam się. – Chcę się z nim pożegnać.
- I udawać, że nad nim płaczesz? – zakpił.
- Nie muszę udawać.
- Założymy się, że nie uronisz ani jednej łzy?
- Co? Znowu wyciągniesz z kieszeni pęk kluczy i co? Zamkniesz mnie tutaj?
- Dobry pomysł, ale może innym razem – pochylił się nade mną, ale nie pozwoliłam mu na pocałunek. – Nie udawaj takiej niedostępnej, znam cię lepiej niż myślisz. Wiem, że cię to kręci.
- Czego ty ode mnie chcesz? – wyrwałam mu się z objęć, chociaż doskonale wiedziałam, że chłopak miał rację. Dlaczego znał mnie tak dobrze? Wiedział to, czego nie chciałam nikomu mówić.
Adam nie spuszczał ze mnie wzroku, jego oczy były nadzwyczaj rozbiegane, jakby oprócz mnie chciał objąć cały pokój. Chciałam już wyjść, ale mogłam się ruszyć. Wziął do ręki moją dłoń i zaczął delikatnie całować opuszki moich palców. Przeszedł mnie zimny dreszcz.
- Pani drży, ze strachu czy z podniecenia? – nie odrywał wzroku z mojej twarzy.
- Ani mnie nie przerażasz, ani nie podniecasz – wysyczałam przez zaciśnięte zęby i wybiegłam na korytarz. Spodziewałam się, że Adam w cale nie miał zamiaru za mną wyjść, ale czekałam. Po kilkunastu minutach zrezygnowałam i poszłam na parking przed szkołą. Wytężyłam wzrok, żeby pośród szeregu aut znaleźć te właściwe. Zatęskniłam za dawnym życiem, za matką, za nieżyjącym ojcem, którego twarzy już nie pamiętałam. Pamiętałam za to doskonale twarz konającego Alexa.
- Idź na lekcje – usłyszałam szorstki głos Adama.
- Chcę jechać z tobą – oparłam się o srebrne drzwi.
- Czy ty w ogóle mnie słuchasz? – nie zważając na mnie otworzył drzwi.
- Naprawdę chcesz, żebym tam poszła? – zapytałam w przekonaniu, że jego odpowiedź będzie negatywna.
- Idź do diabła! – krzyknął i odjechał z piskiem opon.
Zrobiłam tak, jak mi kazał na Adam - godzinę później byłam już na cmentarzu. Z daleka widziałam Julię i Kelly, ale nie chciałam podchodzić bliżej. Adam miał rację, on zawsze ma rację. Jeżeli on naprawdę był dilerem, to nie mógł być dobrym człowiekiem, a to już stanowiło pretekst do zabicia kolejnego „winnego”. Nie mogłam pogodzić się z ich zasadami – zabijanie ludzi, bo kiedyś popełnili błąd. Powinnam zostać zabita jako pierwsza. Nie wiedziałam, że tak trudno będzie mi zapomnieć o tym, co zrobiłam, że wszyscy będą mi o tym przypominać.
Patrzyłam tępo w jesienny krajobraz, słowa księdza plątały się pośród zeschniętych liści, a łzy uporczywie nie chciały napłynąć do oczu. Przegrałam absurdalny zakład. Ostatni raz byłam na cmentarzu, kiedy… nie, nie chciałam o tym myśleć. Chciałam wtulić się w czyjeś ramiona, które obroniłyby mnie przez złem tego całego świata.
Nie zauważyłam nawet kiedy umilkł głos księdza, a ludzie zaczęli się rozchodzić. Całe tłumy nastolatków, których powinnam znać, zapłakani rodzice, którym powinnam składać kondolencje. Czułam jak ocierają się o mnie, ale nie czułam ciepła ludzkiego ciała.
Kleryk, którego słów nie słuchałam stanął przede mną. Spuściłam oczy.
- Przepraszam, śpieszę się – powiedziałam zanim on zdążył otworzyć usta.
Nie miałam ochoty na umoralniające rozmowy. Chciałam jak najszybciej znaleźć się domu. Nie tak wyobrażałam sobie pożegnanie z chłopakiem, którego imienia nawet nie znałam.

sobota, 16 lutego 2013

Rozdział III








- Ładnie to tak bić starszych? – zza pleców usłyszałam syczący głos Adama. Był zdenerwowany.
- Przepraszam – szepnęłam podnosząc jeden kamyk z miliona pozostałych leżący obok niego.
- Nie mnie powinnaś przepraszać, tylko Bastiana. O mało nie połamałaś mu żeber.
- Alex też kiedyś o mało nie połamał mi żeber – westchnęłam cicho myśląc, że mój głos nie dotrze do uszu chłopaka.
Czułam, że moje słowa zdenerwowały go bardziej aniżeli sama napaść na Bastiana. Ze złością kopnął kilka kamyków, które z jękiem upadły kilka metrów dalej. Próbowałam nie zwracać uwagi na to, co robił tylko spojrzałam w niebo. Słońce chyliło się już ku zachodowi ospale pokonując swoją odwieczną podróż. Było tak samo zniewolone jak ja. Porównywanie się do słońca – szczyt egoizmu, bo jak można porównywać siebie, tak małą, nic nieznaczącą istotę do czegoś, co daje wszystkim życie.
Słysząc dźwięk wciąż przypominający mi kruszenie lodu, odwróciłam się w jego stronę.
- Mógłbyś przestać? –poprosiłam flegmatycznie.
Dopiero po chwil ukucnął przede mną i zaczął bawić się moimi dłońmi. Gładził je delikatnie opuszkami palców, przykładał do drżących ust. Siedziałam nieruchomo wpatrując się w moje bose stopy. Pożałowałam tego, że zostawiłam buty. Adam jakby domyślając się, że właśnie o nich myślę, zapytał:
- Dlaczego je wyrzuciłaś? Jeżeli rozmiar się nie zgadzał, to mogłaś po prostu powiedzieć –zaśmiał się pokazując przy tym rząd białych zębów.
Na mojej twarzy pojawił się cień uśmiechu.
Adam pomógł mi podnieść się z ziemi i razem wyruszyliśmy na poszukiwanie moich butów. Po kilu krokach poczułam się niczym Arielka, której każdy krok sprawiał jeszcze większy ból niż poprzedni, tylko że ona robiła to dla księcia, a ja żeby znaleźć buty.
Oparłam się o jego ramię i jeszcze mocniej przygryzłam dolną wargę.
- Pomóc ci? – zanim zdążyłam odpowiedzieć, wziął mnie na ręce.
Byłam na niego zła za to, że potraktował mnie jak dziecko, ale zdając sobie sprawę z tego jak trudno byłoby mi iść samej, otwarcie nie protestowałam. Wbiłam za to paznokcie w jego kark, co chłopak skomentował tylko krótkim syknięciem. Zanim jego krew zdążyła zaschnąć tworząc przy tym kilka unikatowych, szkarłatnych plamek na opuszkach moich palców, w odwecie przycisnął mnie mocno do siebie. Stanowczo za mocno. Gdybym mogła, słyszałbym bicie jego serca.
- Nie słyszysz?
- Lubię ciszę – uważnie rozglądał się dookoła, kiedy to ja wpatrywałam się w jego twarz.
- Ja już nie słyszę –zawładnął mną paniczny strach, tylko nie wiedziałam przed czym.
- Ja już nawet tego nie pamiętam.
- Jak można zapomnieć? Przecież o prosty rytm – zaczęłam wybijać go dłonią na ramieniu Adama. Ten bez słowa zrzucił mnie na ziemię.
- Adam? – jęknęłam.
- Ty jeszcze pamiętasz jak to jest, kiedy bije – obszedł dookoła moje ciało i ukucnął przy mnie. Nawet na mnie nie patrząc, mówił dalej. – Kiedy się boisz bije szybciej, albo zastyga w bezruchu. Ja już nigdy...
- Nie musisz mi tego mówić.
- Alexander był lepszy ode mnie – nie wiedziałam czy pyta czy stwierdza – jego zdaniem – oczywisty fakt.
- Boję się ciebie –szepnęłam widząc jego rozbiegane źrenice, trzęsące się usta, dłonie zaciskające się w pięści.
- Był lepszy, bo słyszałaś – wziął do ręki moją dłoń, rozprostował i położył sobie na piersi. –Nie zaprzeczaj, wiem.
- Przestań, boję się ciebie coraz bardziej – wyszeptałam, ale chciałam, żeby mówił dalej, jego głos taki syczący, sprawiał, że mimo strachu czułam się bezpiecznie.
- Lubię kiedy kłamiesz –wysyczał całując moją dłoń, po czym wziął mnie na ręce.
Byłam pewna, że kiedy znajdziemy się w domu, Adam natychmiast postawi mnie na podłodze, ale myliłam się. Przycisnął mnie jeszcze bardziej do siebie i zaniósł do mojego pokoju. Byłam tak zmęczona, że przestałam zwracać na niego uwagę i zaczęłam się rozbierać. On patrzył na mnie z zainteresowaniem, ale nie odważył się powiedzieć ani jednego słowa. Zapomniawszy o nim zamknęłam się w łazience. Po kilkunastu minutach wyszłam w czarnym szlafroku na sobie. Adam siedział oparty o moje łóżko, z dłońmi zawieszonymi na szyi. Pod wieloma względami przypominał mi wtedy Alexa. W jego zachowaniu doszukiwałam się wyimaginowanych podobieństw i coraz częściej widziałam coś, czego nie było.
- Długo czekałeś? –zaczęłam.
- Nie czekałem na ciebie, chciałem chwilę pomyśleć.
- Właśnie w moim pokoju? Nie masz swojego?
- Już wychodzę, nie będę ci przeszkadzać.
- Nie przeszkadzasz – w porę ugryzłam się w język. – Zostań – położyłam się do łóżka.
- Nadal jesteś tylko naiwną idiotką – rzucił wstając z podłogi.
- Nie masz prawa tak o mnie mówić! – chciałam krzyknąć, gdy ten zamykał za sobą drzwi, ale z mojej krtani wydobył się tylko nic nieznaczący syk.
Wtuliłam się w chłodną pościel i chociaż byłam potwornie zmęczona, długo nie mogłam zasnąć. Za dużo obrazów bezustannie, z zawrotną prędkością przewijało się w moich myślach. Ospale podniosłam głowę z poduszki i oparłam się na ramionach. Spojrzałam w ciemność otaczającą mnie z każdej strony, niezmierną, przygniatającą mnie ciemność, która zasnuwała wszelkie drogi ucieczki. Zasnęłam snem porwanym i niespokojnym. Zaraz po przebudzeniu lekko zerwałam się z łóżka i po omacku trafiłam do drzwi. Jak najciszej prześlizgnęłam się zimnym korytarzem do pokoju, w którym spodziewałam się zostać Adama. Ciemność nie pozwalała zobaczyć mi sylwetki mężczyzny, ale byłam pewna, że leży na środku swojego ogromnego łóżka i pogrążony we śnie nie myśli o niczym.
Podeszłam do niego. Leżał na plecach, jego jedno ramie podtrzymywało głowę, kiedy to drugie leżało nieruchomo wzdłuż ciała. Spojrzałam w jego zamknięte powiekami oczy. Przez chwilę wahałam się, ale nie mogłam dłużej czekać – obudziłam go namiętnym pocałunkiem. Zanim otworzył oczy, chwycił mnie w pół i położył na kołdrze obok siebie. Byłam jeszcze bardziej zaskoczona niż on.
- Spodziewałeś się mnie – stwierdziłam nieusatysfakcjonowana. Na co Adam się tylko uśmiechnął. – Przyszłam, bo mam prośbę – przytuliłam się do niego.
- No tak, stajesz się taka jak my, interesowna – westchnął z uśmiechem.
- Zawieź mnie dokądś – powiedziałam celowo mijając spojrzenia chłopaka.
- Ja też nie jestem bezinteresowny, co z tego będę miał? – przygarnął mnie jeszcze mocniej do siebie.
- Co tylko będziesz chciał – rzuciłam oswabadzając się z uścisku, przeskoczyłam przez łóżko i znalazłam się przy drzwiach.
- Ale jest tak zimno – próbował się wymigać, ale widząc moją zaciętą minę, zczołgał się na podłogę.
Kiedy znalazłam się na korytarzu też poczułam, że robi się chłodno. Bez namysłu wbiegłam do swojej sypialni i założyłam spodnie wiszące na oparciu krzesła. Idąc nieszerokim holem stanęłam przed drzwiami prowadzącymi do pokoju Adama. Uspokoiłam się słysząc cichy szelest kroków – nie spał. Udałam się do kuchni. Włączyłam światło, które oślepiło mnie na ułamek sekundy i zabrałam się do przygotowania gorącej kawy dla Adama i aromatycznego Cappuccino dla siebie. Popijając napój usiadłam przy stole. Adam zaskoczony moją troską usiadł obok mnie i nawet nie spróbował, odsunął od siebie kupek.
- Nie pijam kawy – wyjaśnił krótko.
- To może Cappuccino?
- Jedziemy już? – zapytał obojętnie.
- Już – zostawiłam na stole niedopite Cappuccino i wyszłam za nim z kuchni.
Po kilku minutach znaleźliśmy się w jego srebrnym samochodzie i wtedy padło trudne dla mnie pytanie.
- Dokąd? – Adam zacisnął zsiniałe palce na kierownicy.
- Nie wiem – zapięłam pasy.
- Więc obudziłaś mnie tylko po to, żebyśmy poszli do samochodu i z powrotem wrócili do domu? – w jego głosie słychać było na przemian to irytację to kpinę.
- Są tu zgliszcza jakiegoś lasu?
- Słucham? – zaciekawiło go moje wyrwane z kontekstu pytanie.
- Chciałabym, żebyś właśnie tam mnie zabrał – powiedziałam spokojnie patrząc w niebo.
- I może jeszcze mam cię tam zostawić? –zaśmiał się.
- Możesz zostać tam ze mną, ale najpierw musimy tam dojechać. Pamiętasz jakiś pożar? – zapytałam z nadzieją w głosie.
Nie odpowiedział tylko ruszył. Uporczywie wpatrywałam się w jego twarz, ale ona jak zawsze nie zdradzała żadnych emocji, zawsze, kiedy tego potrzebowałam, nie mówiła zupełnie nic. Tyle razy widziałam wymalowaną na niej kpinę, szyderczy uśmiech.
Po kilku minutach auto zatrzymało się z piskiem opon na jakiejś sporadycznie uczęszczanej leśnej dróżce. Dobrze, że przed wyjściem zdążyłam założyć wygodne adidasy – nie miałam ochoty na darmowy pilling stóp. Nie zauważyłam kiedy Adam wyszedł z samochodu, usłyszałam tylko dźwięk zamykanych za nim drzwi. Widok zniszczonego lasu przyprawił mnie o nieprzyjemne dreszcze. Nie chciałam wychodzić z auta, za bardzo się bałam. Tylko czego? Ten widok był dziwnie znajomy, więc jak można bać się czegoś, co już się zna?
Srogie spojrzenie Adama zmusiło mnie do wyjścia.
Było zimno. Przez niewidoczne chmury przebijały liczne nocne oczy. Nieśmiało zbliżyłam się do pierwszych zwęglonych pni drzew, po których wspinały się już młode latorośle. Chłopak śledził każdy mój niepewny gest. Weszłam głębiej.
- Zgubisz się – usłyszałam za sobą syczący głos Adama. – Kobiety nie mają dobrej orientacji w terenie.
Nie zwracałam uwagi na jego przestrogi –szłam dalej bezwładnie ocierając się o obumarłe drzewa. Poczułam na plecach dłoń mojego „opiekuna”, który nie chciał pozwolić na to, żebym szła dalej. Zrzuciłam ją bez słowa. Położyłam dłoń na jednym z pni, był taki gorący jakby przed chwilą się jeszcze żarzył. Cofnęłam rękę. Nagle poczułam, że z każdej strony otacza mnie coraz to większy gorąc, że dłużej już nie wytrzymam. Zaczęłam obracać się w kółko, ale nie wiedziałam, w którą stronę mam uciekać. Gdyby nie Adam osunęłabym się na ziemię i pozwoliłabym niewidzialnym płomieniom na spalenie żywcem. Chłopak widząc to, co się ze mną działo, wziął mnie na ręce i wybiegł ze mną na zapomnianą przez wszystkich ścieżkę.
- To tutaj, możemy już wracać – wysyczałam przez zaciśnięte zęby.
Adam mimo, że nie do końca rozumiał słowa, które wypowiedziałam, pomógł mi wejść do samochodu i nachylając się nade mną, żeby zapiąć mi pasy, pocałował moje rozdygotane wargi. Zalała mnie fala przejmującego gorąca.

sobota, 9 lutego 2013

Rozdział II


3d1ceb606f8f11e180d51231380fcd7e_7_large






Obudziłam się, ale ze względu na brak okna nie byłam w stanie ocenić, która jest godzina. Nie słyszałam niczego oprócz monotonnego szumu wiatru. Przeciągnęłam się, ale nie miałam zamiaru wstawać z łóżka. Kolejny sen nie pozwalał mi spokojnie spać i chociaż to nie był koszmar z serii tych, które nawiedzały mnie, kiedy mieszkał z nami Alex, nie mogłam przestać o nim myśleć. Z braku innego zajęcia poszłam go łazienki, gdzie spędziłam ponad godzinę. Chłodna kąpiel nieco mnie orzeźwiła, ale nadal byłam podenerwowana. Stanęłam przed obszerną szafą i tak jak zawsze miałam ten sam dylemat – czarna bluzka czy czarna bluzka? Wybrałam ciemne, dżinsowe rurki i czarną bluzkę z długimi, koronkowymi rękawami.
Tak jak myślałam ani na korytarzu, ani w kuchni nie natknęłam się na nikogo. Bez pośpiechu zrobiłam sobie śniadanie i jeszcze wolniej przełykałam kolejne kęsy. Przez chwilę wpatrywałam się w pusty już talerz i nie miałam co ze sobą zrobić. Każdy z demonów miał swoje zajęcia, dokądś się spieszył, a ja? Ja mogłam dwie godziny jeść śniadanie i nie zwróciłoby to niczyjej uwagi. Odłożyłam brudne naczynia do zlewu i zaczęłam bez celu przechadzać się po domu.
Usiadłam przy stole w jadalni, gdzie zawsze odbywały się „rodzinne” kolacje. Nieruchomo czekałam na nadejście któregokolwiek z mężczyzn. Mijały minuty wydając mi się co najmniej godzinami...
- Już wstałaś – odwróciłam się.
W progu stał Bastian. Miał na sobie tylko granatowe bokserki, a w prawym ręku trzymał talerz wypełniony gorącą jajecznicą. Odwróciłam głowę, a on usiadł na przeciwko mnie. Włosy zasłoniły mi oczy.
- Długo już tak siedzisz? Jest dopiero po siódmej – mówił w przerwach pomiędzy przełykaniem kolejnych kęsów.
Nie odpowiedziałam, więc on mówił dalej:
- Masz jakieś plany na dzisiejszy dzień? – uśmiechnął się do mnie beztrosko.
- A jakie ja mam mieć plany, kiedy nie pozwalacie mi wyjść samej z domu? – zdenerwowałam się i wstałam od stołu. Obeszłam go dookoła i oparłam się ramionami o krzesło, na którym siedział chłopak.
- Nie rób scen, kto cię teraz tu trzyma? Teraz jesteś jedną z nas i możesz robić, co tylko chcesz.
- Więc ja chcę jechać na zakupy – usiadłam po jego lewej stronie.
- Teraz? – nie był zadowolony z mojego pomysłu. – Po co? Masz przecież pełno ciuchów.
- Tak, ale wszystkie są czarne. Zobacz co ja mam na sobie – odgarnęłam włosy.
- Ładnie wyglądasz, sam wybierałem tą bluzkę. Co z tego, że jest czarna? W czarnym ci do twarzy, a po drugie czarny wyszczupla – zaśmiał się.
- Uważasz, że powinnam schudnąć? – udałam obrażoną. – Zawieziesz mnie? – zrobiłam maślane oczy.
- Co będę z tego miał? – odsunął od siebie pusty już talerz. – To samo, co Adam?
- Słucham? – nie do końca wiedziałam, co ma na myśli.
- Nie udawaj, przecież wszyscy wiemy, że dzisiejszą noc też spędziłaś w jego pokoju – uśmiechnął się szeroko pokazując przy tym szereg białych zębów.
Zdenerwował mnie jeszcze bardziej. Dopiero po kilku sekundach uświadomiłam sobie, że nie powinnam być zła na nikogo, przecież to ja sama poszłam do jego sypialni. Znowu zrobiłam coś, nie myśląc o konsekwencjach. Miałam dość bycia postrzeganą jako dziewczyna, która prześpi się z każdym. A do tego Adam już wcześniej powiedział mi, że między nami nigdy nic nie będzie, a mnie coś do niego ciągnęło.
- Nadal chcesz jechać na te zakupy? – Bastian wstał od stołu.
- Oczywiście. Myślałeś, że tak łatwo mnie zniechęcić?
- Jeśli tak bardzo chcesz. Poczekaj może się ubiorę – powiedział z sarkazmem w głosie.
- Dla mnie mógłbyś jechać nawet tak, do twarzy ci bez koszulki – komplement błyskawicznie poprawił mu humor.
Uśmiechnął się i na chwilę zostawił mnie samą. Wyniosłam naczynia do kuchni i oparłam się o zimny zlew. Byłam zadowolona z tego, że to właśnie Bastian będzie mi towarzyszył. Nie przepadałam za zakupami, ale w końcu chciałam zrobić coś innego, niż tylko ciągłe siedzenie w domu. Słysząc kroki odwróciłam się szybko, spodziewałam się zobaczyć Bastiana, ale metr ode mnie stał Adam.
- Czy w wszyscy musicie chodzić po domu w samej bieliźnie? – odwróciłam się, nie chciałam patrzeć na niego w obawie, że znowu mogłabym zrobić coś, czego będę żałować.
- Ty też...
- Nie kończ, wiem o co ci chodzi – przerwałam mu, ale uśmiechnęłam się pod nosem.
On usiadł na chłodnym blacie i włożył sobie do ust kawałek szynki, którą wcześniej wyjął z lodówki Bastian.
- Nie możesz zrobić sobie normalnej kanapki? – schowałam jedzenie do lodówki i starłam okruszki chleba.
- Mam ochotę na coś innego – zamruczał przysuwając się do mnie.
- Żebyś znowu miał czym się chwalić przed kolegami? – zapytałam z wyrzutem  w głosie.
- Co? – zmarszczył brwi. – Ja nic nie mówiłem.
- Ciekawe, bo Bastian doskonale wiedział – uderzyłam go ścierką, którą wciąż trzymałam w dłoniach.
- April... – załamał ręce. – Co ja mam ci powiedzieć – zastanawiał się na głos. – Tu jest trochę inaczej, a Bastian jest bardzo, ale to bardzo spostrzegawczy, łatwo się domyślił, a po drugie masz malinkę na szyi – odgarnął moje włosy i pocałował mnie w tym samym miejscu.
- Mówiłam ci już – wyszłam z kuchni. W korytarzu natknęłam się na Bastiana i Justina.
Pierwszy miał na sobie czarną koszulę z podwiniętymi do łokci rękawami i dżinsy. Drugi jak zwykle założył czarną bluzkę i równie ciemne spodnie. Wyraz jego twarzy zaniepokoił mnie nieco, ale nie miałam już czasu na zastanawianie się co mogłoby być powodem jego zmartwień. Wyszliśmy z domu. Było już jasno i dosyć chłodno jak na wrzesień. Przyzwyczajona do podróżowania samochodem należącym do Adama, skierowałam się w jego stronę.
- Jedziemy moim – otworzył mi drzwi krwisto czerwonego auta.
Wsiadłam. Nie mogłam już dłużej wytrzymać i musiałam w końcu zadać mu to pytanie, chociaż byłam prawie pewna, że nie udzieli mi szczerej odpowiedzi.
- Mógłbyś mi coś powiedzieć? – zaczęłam, kiedy nie usłyszałam odpowiedzi, zadałam nurtujące mnie od kilku tygodni pytanie: - Co powiedziałeś Alexowi wtedy, po kolacji?
Nie spojrzał na mnie, tylko uśmiechnął się słabo i całą swoją uwagę skupił na drodze. Wiedziałam, że mi nie odpowie, ale do końca miałam nadzieję, że jednak zdarzy się cud i dowiem się dlaczego Alex tak ostro wtedy zareagował.
Po kilkunastu minutach milczenia dotarliśmy do centrum handlowego.
- Dwie godziny ci wystarczą? – zapytał otwierając przede mną drzwi.
- A nie idziesz ze mną? – zdziwiłam się. – Po pierwsze nie mam pieniędzy, a po drugie kto będzie nosił torby z zakupami? – uśmiechnęłam się słodko do niego, nie mógł odmówić.
Weszliśmy do ogromnej hali, gdzie powitała nas monotonna muzyka. Już miałam ochotę wrócić do domu, ale za bardzo chciałam mieć coś nowego, coś czego nie wybierał mi żaden z chłopaków. Dziwiłam się, że zawsze trafiają z rozmiarem ubrań, ale także, że niektóre z nich naprawdę mi się podobały. Weszliśmy do pierwszego sklepu znajdującego się po prawej od wejścia. Zanim zdążyłam się rozejrzeć, Bastian już przyniósł mi kilka wieszaków z ubraniami i kazał mi wszystko przymierzyć. Najpierw założyłam sukienkę na ramiączka sięgającą mi przed kolana. Zasunęłam suwak znajdujący się z przodu i zadowolona wyszłam z kabiny.
- Czy ty przypadkiem nie założyłaś jej tył na przód? – Bastian spojrzał na mnie z ukosa.
- Nie, to właśnie tak powinno być – ekspedientka stojąca za ladą uśmiechnęła się w jego stronę.
- Jeśli tak – skrzyżował ramiona na piersiach i kazał mi się przebrać.
Przymierzyła jeszcze jakieś sześćdziesiąt innych ubrań i za każdym prawie razem Bastian mówił, że albo jest za długa, albo za jaskrawa. I tak kupiłam sobie te rzeczy, które mi się podobały, chociaż chłopak ciągle mówił, że jeżeli to kupię, nigdzie już ze mną nie pójdzie.
Przez chwilę miałam wyrzuty sumienia, że musi on nosić torby wypełnione moimi ubraniami, ale przypomniawszy sobie o jego sile i wytrzymałości przestałam o tym myśleć. Po kilku godzinach sklepowego maratonu zatrzymaliśmy się przed sklepem z damską bielizną.
- Może ty jesteś już zmęczony? – zapytałam z udawaną troską w głosie. Miałam nadzieję, że nie wejdzie ze mną do środka.
- To już ostatni sklep, więc wytrzymam, a po drugie, kto za ciebie zapłaci?
Weszliśmy razem i tak jak myślałam, Bastian od razu wybrał to, co jego zdaniem powinnam kupić, żeby nie robić mu na złość, bez przymierzania zgodziłam się na jego propozycje. Musiałam przyznać, że mało który chłopak ma takie wyczucie stylu.
- Więc jak już ty jesteś, to wybierz dla mnie jakiś... gorset – poprosiłam go.
- Dla ciebie czy dla Adama? – nie czekając na moją odpowiedź, poszedł po odpowiednią część garderoby.
Demon zapłacił za wszystko i wyszliśmy na zewnątrz. Zapakował wszystko do samochodu.
- Jesteś głodna?
- Ewentualnie mogłabym coś zjeść, ale nie za dużo, żebym mogła zmieścić się jeszcze w te wszystkie ubrania – zaśmiałam się i zapięłam pasy. Zapinałam je odkąd Adam powiedział, że się czegoś boję, chociaż sama nie wiedziała, co chciał przez to powiedzieć.
Bastian nie miał wygórowanych żądań, więc późny obiad zjedliśmy w pobliskim kebabie. Usiedliśmy przy stoliku w rogu małej salki i rozmawialiśmy na temat zakupów. Miałam ochotę jak najszybciej wrócić do domu, więc w kilka minut wchłonęłam moją procę, kiedy to Bastian był dopiero w połowie.
- Mam nadzieję, że ty nie jesteś w ciąży, tak łapczywie jesz – zaśmiał się i wygodnie oparł na krześle.
- Nie, no skądże – wytarłam usta beżową serwetką.
Po kilku godzinach wróciliśmy do domu, gdzie czekał już na nas pozostałe demony. Bastian wniósł do środka torby z moimi rzeczami, a ja wciąż siedziałam w samochodzie wypełnionym zapachem przypominającym aromat suszonych róż. Podkuliłam nogi tak, żebym mogła oprzeć na kolanach brodę. Po kilku minutach przyszedł po mnie Bastian.
- Chcesz spędzić tu noc? – otworzył drzwi.
- A co niepokoicie się o mnie? Myślicie, że stanę się tym samym, co Alex? Upadłym demonem? – krzyknęłam w odpowiedzi.
Zła sama na siebie odepchnęłam go i wyskoczywszy z samochodu, pobiegłam na oślep. Zdezorientowany chłopak nawet nie próbował mnie gonić. Buty na wprawdzie niewysokim obcasie skutecznie utrudniały mi bieg, więc niewiele myśląc zrzuciłam je z nóg i skręciłam w stronę starej szopy, w której zamknął mnie kiedyś Alex.
Stanęłam przed drzwiami, ale nie odważyłam się na to, żeby ponowie tam wejść – przed oczami wciąż miałam jeszcze ślady mojej krwi zastygłej na betonowej podłodze.
Spędzenie nocy na zewnątrz nie było zbyt kuszące, więc zostałam tam tylko niecałe dwie godziny. Żaden z nich widocznie się o mnie nie martwił i nikt nie miała zamiaru mnie szukać, więc jeszcze bardziej zła na siebie za to, że uderzyłam Bastiana, wolnym krokiem wróciłam pod dom i usiadłam na dróżce z jasnych kamyczków.

Rozdział I






Część druga






Kocham cię kochać
















Muzyka cicho sączyła się ze słuchawek, ale i tak nie słuchałam słów kolejnej banalnej piosenki o miłości. Ileż można, kiedy to świat nawet w ułamku nie przypomina bajki? Oparłam się o ramię Adama. Nie przeszkadzało mu to, a mi pozwalało chociaż na chwilę odpocząć. Jechaliśmy stałym, prawie żółwim tempem jego nienagannie czystym samochodem, w którym bardzo lubiłam przebywać. Obiecał mi, że kiedyś nauczy mnie kierować, ale mówił, że na razie jeszcze nie jestem gotowa nawet na lekcje dla początkujących. Moim zdaniem zwyczajnie bał się o swoje auto
.- O czym myślisz? –zapytał nie spuszczając wzroku z drogi.
Nie odpowiedziałam udając, że muzyka zagłusza jego słowa. Oczywiście zapomniałam o tym, że on nie jest zwykłym facetem i wie więcej niż by się chciało. Ściągnął mi jedną słuchawkę.
- Tak ogóle, o niczym – opowiedziałam wymijająco.- O nim. Nie powinnaś – stwierdził.
- No tak, ale jeżeli on odszedł...- Ładnie powiedziane, odszedł – przerwał śmiejąc się.
- Ktoś musi zająć jego miejsce – westchnęłam. – On miał dopiero 27 lat i jeszcze Justin, ile mu zostało sześć, może siedem lat.
- Nie jesteś za młoda na to, żeby martwić się nawet tym, co osobiście cię nie dotyczy?
- Jasne, już ci nie przeszkadzam – włożyłam słuchawkę do ucha.
    Adam miał rację, to nie ja powinnam się tym przejmować tylko Jake, ale z drugiej strony zostało jeszcze sześć lat. Myślałam, że kiedy stanę się demonem w stu procentach moje sumienie raz na zawsze zniknie, ale myliłam się – obraz konającego chłopaka wciąż stawał mi przed oczami, ale było już za późno, żeby cokolwiek zmienić.Nie śpieszyliśmy się. Nie mieliśmy po co, bo i tak Justin wiedział już, że Alexa nie ma. Bałam się jego reakcji. Zabiłam pobratańca, mojego pobratańca, za to musiała spotkać mnie jakaś kara. Na pytania na ten temat Adam odpowiadał, że ja dowiem się wszystkiego w swoim czasie. I chociaż byłam już jedną z nich wciąż traktowali mnie jak obcego, jak kogoś z kogo można się bezkarnie nabijać.Do domu wróciliśmy wieczorem dziesiątego września. Poczułam się tak, jakbym była tam po raz pierwszy. Ta sama latarnia oświetlała drogę wyłożoną miliardem kamyczków chrzęszczących przy każdym kroku, te same potężne drzwi, ta sama tajemnicza kołatka.
- Jak myślisz, może już śpią? – zapytałam z nadzieją w głosie.
- Boisz się – otworzył przede mną drzwi.
   Weszliśmy do pustego przedpokoju, już tam słychać było wrzaski dochodzące z salonu. Chłopcy widocznie urządzili sobie męski wieczór z horrorem w roli głównej. Mieli dobry humor. Adam kazał mi pierwszej wejść do pokoju, z uzasadnioną obawą przekroczyłam kolejny próg. Demony powitały mnie głośnymi gwizdami.
- To wszystko? –zmarszczyłam brwi.
- A ty czego się spodziewałaś? Że będziemy chcieli cię zabić? – zaśmiał się Bastian.
- No po tobie bym się tego najprędzej spodziewała – westchnęłam siadając pomiędzy nim a Justinem.
- Ja tu próbuję oglądać – przerwał mi Jake.
Zdziwiło mnie to, że żaden z nich nie robił mi wymówek. Było za cicho – taka cisza przed burzą, tylko kiedy będą te upragnione grzmoty? Nie potrafiłam odpowiedzieć na to pytanie. Niby było normalnie, o ile normalnie może być w domu wypełnionym czterema demonami. Próbowałam skupić się na filmie, ale wciąż czułam na sobie baczny wzrok Bastiana. Przeprosiłam chłopaków i poszłam do swojego pokoju. Był w takim samym stanie w jakim go opuściłam niespełna tydzień temu. Otworzyłam szafę – wszystko było ułożone w idealnym porządku, złożone w taką samą kostkę. Na wieszakach wisiało kilka sukienek, ale najwięcej miejsca zajmowała ta tiulowa. Wyjęłam ją i bez wahania założyłam. Oczywiście największym problemem okazało się zawiązanie tasiemki, więc związałam ją tylko lekko i usiadłam na łóżku opierając podbródek na dłoniach.
- Dlaczego nie oglądasz z nami? – usłyszałam głos Justina, który zajrzał do mojego pokoju przez uchylone drzwi.
- Nie mam ochoty –opowiedziałam spuszczając oczy.
- Nadal kłamać nie umiesz – uśmiechnął i usiadł obok mnie. – Chodzi o Alexa, tak? Pokiwałam głową.- Nie musisz się tym przejmować, wybrałaś swoją pierwszą ofiarę, zabiłaś ją, więc możesz być teraz wyłącznie z siebie dumna – mówił beznamiętnie.
- Przestań! –poderwałam się z łóżka. – Powiedź mi w końcu, że jestem nieodpowiedzialną kretynką, która zabiła kochającego ją faceta! I po co?! Żeby zobaczyć jak to jest! Przecież ja wam brata zabiłam! – zmęczona krzykiem opadłam z sił. On patrzył na mnie ze zdziwieniem, ale wciąż tylko milczał.
- Nawrzeszcz na mnie wreszcie – wysyczałam przez zaciśnięte zęby.
- Widzę, że sama to zrozumiałaś, nie muszę tego robić – położył mi rękę na ramieniu. Zawiodłam się. Miałam nadzieję na burzę z piorunami, na huragan wyrywający drzewa z korzeniami, a doczekałam się małego kapuśniaczku.
- Dlaczego to założyłaś? – wskazał na moją sukienkę. – Widziałaś, Jake oddał ją do krawca i nie ma już śladu po tym rozerwaniu.
- Po Alexie też nie ma już śladu? – zapytałam drżącym głosem.
- Nie jestem pewien, ale myślę, że tak.
- Czy kiedyś przestanę o tym myśleć? Dam sobie z tym radę? – załamałam ręce.
- Demony wszystko potrafią – pocieszył mnie.
     Justin zawiązał tasiemkę w gorsecie. Ścisnął mnie tak samo mocno jak Alex i myśl o nim wróciła. Zaczęłam żałować, że to zrobiłam. Nie miała do tego prawa. Chciałam jeszcze raz go zobaczyć. Zaczęłam zdawać sobie sprawę z tego jaka byłam nierozsądna, jak bardzo skrzywdziłam kogoś, kto mnie kocha.     Wybiegłam z pokoju. Drzwi do sypialni Adama były otwarte, więc weszłam. Omiotłam wzrokiem pomieszczenie, ale nie znalazłam kluczyków. Musiały być w przedpokoju. Miałam rację – spokojnie tam leżały. Kiedy tylko ich dotknęłam, obok mnie zjawił się Adam. Chciał wiedzieć po co mi one, ale nie miałam zamiaru z nim o tym rozmawiać. Wybiegłam na zewnątrz. Chociaż było chłodno, a ja miałam na sobie tylko tiulową sukienkę, nie czułam zimna. Zgraja demonów wybiegła za mną. 
     - Ja cię zawiozę gdzie tylko chcesz, ale nie jedź sama, proszę cię – słyszałam głos właściciela samochodu.
 – Dlaczego właśnie mój? Weź kogokolwiek innego!     
 - Twój jest najlepszy – opowiedziałam równie głośno. 
     - Ale ty nie umiesz prowadzić – wtrącił się Justin.    
  - A kto mi mówił, że demony potrafią wszystko?  
    Dobiegłam do samochodu, ale w ostatniej chwili Adam złapał mnie swoimi żelaznymi ramionami i nie miał zamiaru mnie puszczać.
      - Mówiłem ci, wszystko tylko nie mój samochód i tak wystarczająco go zniszczyłaś –wysyczał mi do ucha. 
     Bez trudu mnie obezwładnił.  
    - Dokąd ty właściwie chcesz jechać? – odezwał się Jake.   
   - Adam, ja chcę ten łańcuszek, który dał mi Alex.  
    - Jaka ty jesteś przewidywalna – westchnął i po chwili dodał: – Mam go w kieszeni. Wiedziałem, że będziesz chciała go mieć, ale nie spodziewałem się, że tak szybko.  
    Uradowana niczym mała dziewczynka, wyciągnęłam srebrny skarb z jego kieszeni. Alex na pewno nie dał mi go bez powodu, a ja chciałam mieć chociaż jedną rzecz, która by mi go przypominała. Zmieniłam się. Świadomość, że ktoś zginął z mojej ręki nie dawała mi spokoju. 
     - Może wejdziemy do domu? – wpatrzona w małe serduszko usłyszałam zniecierpliwiony głos Bastiana. 
     Pozwoliłam Adamowi odprowadzić się do drzwi. Było mi wstyd, że tak się zachowałam. Mogłam przecież spokojnie wytłumaczyć im jak bardzo zależało mi na tym naszyjniku, ale wtedy niewątpliwie stałabym się w ich oczach kimś na kształt wariatki o ile już nią nie jestem.  
    - Przynajmniej ślicznie wyglądasz – szepnął cicho, kiedy znaleźliśmy się w przedpokoju.
      - A chcesz w mordę? – zdenerwowałam się.
      - Jak ty się wyrażasz? – syknął. 
     Ton jego głosu zaniepokoił mnie, ale postanowiłam nie opowiadać na jego zaczepki. Poszłam prosto do swojego pokoju. I nagle wszystko wydało mi się takie pospolite i niewarte uwagi. Poczułam się taka osamotniona... Dlaczego? Bo zabiłam kogoś, kto mnie kochał i już nikt nie będzie zabiegał o moje względy tak, jak on to robił. Zaczęło mi go brakować.
      Zdjęłam sukienkę i odwiesiłam ją na miejsce. Wzięłam długi, gorący prysznic. Na mokrej jeszcze szyi zapięłam delikatny wisiorek. Był ciepły od ciągłego trzymania go w dłoniach. Zastanawiało mnie tylko dlaczego Adam wiedział, żeby zabrać ze sobą łańcuszek.
      Wyłączyłam światło i rzuciłam się na chłodną pościel. Zanim zasnęłam ktoś bez pukania wszedł do mojej sypialni. Przykryłam się kołdrą po same uszy – nie chciałam z nikim rozmawiać. Wyliczanka – Adam, Jake, Bastian czy Justin.
      - Śpisz? –syczący głos Adama. Spodziewałam się właśnie jego. 
     - Widać przecież... – szepnęłam nie otwierając oczu. – Mógłbyś wyjść?               
Zaskoczyło mnie to, że wyszedł. Od razu, tak po prostu. Po chwili pożałowałam, że go wyprosiłam, ale to już nie miało znaczenia. Zasnęłam, ale sen nie przyniósł mi upragnionego spokoju. Nocne koszmary znowu zaczęły mnie męczyć. Zlana potem obudziłam się i rozejrzałam po pokoju, miałam wrażenie, że jakiś cień przemknął mi przed oczami. Bez sił opadłam na chłodną wciąż poduszkę. Zmrużyłam powieki, ale nie chciałam już spać – bałam się, ale nie wiedziałam czego. Wstałam z łóżka i po cichu wyszłam z pokoju. Na szczęście na korytarzu nie natknęłam się na żadnego z demonów. Tak jak się spodziewałam, drzwi do jego pokoju były otwarte. Ostrożnie nacisnęłam na klamkę, ale nie od razu odważyłam się, żeby wyjść do środka. 
     - Chciałeś ze mną rozmawiać – szepnęłam i myśląc, że chłopak śpi odwróciłam się na pięcie.
      -Wiedziałem, że przyjdziesz – usłyszałam jego ciepły głos. – Usiądź przy mnie.   
   Z lekką obawą usiadłam obok niego. Adam wciąż leżał na łóżku, tylko podciągnął się na łokciach, żeby się z nią zrównać. Mimo tego, że było ciemnio doskonale widziałam jego błyszczące, rozbiegane oczy. 
     - Zimno ci?– zapytał troskliwie.   
   - Przyszłam, bo chciałam pogadać, znaczy ty chciałeś – zaczęłam się jąkać.    
  - Jednak ci zimno – dał mi do zrozumienia, żebym położyła się z nim do łóżka.  
    Doskonale zdawałam sobie sprawę z tego, że na niewinnym leżeniu obok siebie się nie skończy, ale pokusa była zbyt silna. Nie odmówiłam. Miał rację – po kołdrą było znacznie cieplej. Objął mnie ramieniem.      - Będziesz to nosić? – wziął do ręki srebrny łańcuszek uwieńczony delikatnym serduszkiem i zaczął obracać go w palcach. Nie przeszkadzało mi to, że jego dłonie znajdują się tak blisko mojego dekoltu.  
    - Nie wiem, może, ale chyba nie o tym chciałeś ze mną rozmawiać – spojrzałam na niego z ukosa.   
   - Możemy rozmawiać o wszystkim – wziął do ręki moją dłoń. 
     - Proszę cię
     Wyrwałam moją dłoń. Nie zdziwił się, wręcz przeciwnie był z siebie zadowolony. Powoli zaczynałam lubić te jego droczenie się ze mną. Był taki uroczy, uśmiechał się do mnie, a kiedy ja uważałam, że posuwał się za daleko, on mówił, że jestem naiwna i wszystko obracał w żart. I znowu się uśmiechał tak, że nie potrafiłam się na niego gniewać, dlatego przyszłam do niego w środku nocy i chociaż leżałam oparta o jego nagą, gorącą pierś w ogóle nie bałam się tego, że mógłby zrobić coś wbrew mojej woli. 
     - Ty naprawdę chciałaś tam jechać, sama? – znowu zobaczyłam nieuzasadnioną troskę w jego ciemnych oczach. 
     - Tak –westchnęłam. – Sama nie wiem po co. 
     - Dobrze wiesz – przysunął mnie bliżej do siebie.  
    - Przecież mi na nim nie zależy – mówiłam jakby sama do siebie. – Ja nigdy, przecież ja go... zabiłam... Dlaczego wtedy nie miałam skrupułów? Dlaczego się nie zawahałam? 
     - To już było, nie wrócisz tego – złożył delikatny pocałunek na moim rozpalonym czole.   
   - Ale to ty mnie do niego zawiozłeś – miałam do niego żal. – To ty mnie do tego namówiłeś.   
   - Nie włożyłem ci noża do ręki – podkreślił. – To był twój wybór, teraz widzę, że nie do końca świadomy.
      Znowu miał rację, to go zabiłam, a teraz żeby nie obarczać swojego sumienia, które jeszcze nic chciało mnie opuścić, chciałam zrzucić winę na Adama. Równie dobrze mogłabym obwiniać o to, mężczyznę, który wykonał broń. Pogodzenie się z tym, że zabiłam człowieka nie sprowokowałoby, aż takich wyrzutów sumienia jak zabicie Alexa. 
     - Przynajmniej ty na mnie nakrzycz – szepnęłam gorączkowo. 
     - Dlaczego miałbym to robić? Przecież już zrozumiałaś, że to nie o to w tym wszystkim chodzi. Z każdym następnym razem będzie ci lżej.  
    - Ale ja nie chcę następnego razu. Nigdy więcej nie chcę tego czuć.      - A co czułaś, kiedy wbijałaś ten nóż? – ton jego głosu znów stał się syczący, był podekscytowany.   
   - Trudno to opisać – zamyśliłam się i uśmiechnęłam lekko. 
     - Nigdy nie widziałem nikogo, kto uśmiechałby się w taki sposób jak ty – znowu mnie pocałował. Jego usta w odróżnieniu od torsu były zimne, jakby marmurowe. Nie chciałam, żeby przestawał to robić. A on nie przestawał. 



***    



     - Powinnaś już iść – jego ciepły, przyciszony szept wyrwał mnie ze snu.      
     - Nie –odszepnęłam równie cicho.  
     - Nie chcesz chyba, żeby ktokolwiek wiedział o tym, co tu zaszło – zasugerował. 
     - Może ty nie chcesz – odpowiedziałam zaspana. – Jeśli chcesz to ty sobie stąd idź. 
     Naciągnęłam kołdrę na twarz i nie miałam zamiaru gdziekolwiek się stąd ruszać, ale Adam miał inne plany. Nie próbował mnie już przekonywać, żebym dobrowolnie przeniosła się do swojej sypialni, tylko sam ześlizgnął się z łóżka. Schylił się tak, żeby jego twarz znalazła się na wysokości mojej i zaczął coś szeptać,a raczej mruczeć – nie byłam w stanie go zrozumieć. Podniósł mnie lekko i zaniósł do mojej sypialni. Delikatnie położył mnie na łóżku i rozejrzał się po ciemnym pokoju. Zmęczona zmrużyłam powieki i nieprzytomnie wtuliłam się w Morfeuszowe objęcia. 
     Adam nie wyszedł z pokoju, jak się tego spodziewałam, tylko został i klęknął przede mną. Nie czułam jak opuszki jego palców błądzą po mojej szyi, jak znowu mruczy coś niezrozumiale.