sobota, 25 maja 2013

Rozdział XVII






Wreszcie nadszedł ten dzień. Fred miał pojawić się u nas w domu, a ja sama go zaprosiłam. Uznałam to za konieczne po tym, co on dla mnie zrobił. Spotkaliśmy się niby to przypadkiem pod moją szkołą i od słowa do słowa przeszliśmy do ustalenia konkretnej daty i godziny. Nie byłam w stanie nie ulec jego głosowi. Zgodziłabym się ze wszystkim, co wypowiedziałyby jego usta. Oczywiście Julia i Kelly od razu zaczęły mnie wypytywać i delikatnie zasugerowały, że Adam jest jednak przystojniejszy. Może miał rację, ale byłam winna Fredowi obiad. Wiedziałam, że Adam nigdy nie zgodziłby się na spotkanie we dwoje, więc nasz salon wydał mi się najstosowniejszym miejscem.
Właśnie żegnałam się z koleżankami, kiedy zza pleców usłyszałam radosny głos Bastiana.
- Witam i od razu przepraszam, ale muszę porwać wam tą ślicznotkę – wiedziałam, że żartuje, ale wnioskując po minach dziewczyn, one nie uznały jego słów za dowcip.
- Bastian? – zdziwił mnie jego widok, bo zawsze to Adam przyjeżdżał po mnie po zajęciach.
- Co tydzień to nowy przystojniak po ciebie przychodzi – Kelly uśmiechnęła się do niego promiennie i mogłabym przysiąc, że trzepocze rzęsami.
- Gdybym wiedział, że April ma takie urocze koleżanki już dawno bym się tutaj pofatygował – odwzajemnił jej uśmiech. – Niestety trochę się śpieszymy, więc – rzucił mi wymowne spojrzenie.
- Do zobaczenia jutro – przesłałam im w powietrzu buziaki i ruszyliśmy w stronę jego samochodu.
- Dlaczego Adam po mnie nie przyjechał? – zapytałam, kiedy znaleźliśmy się dostatecznie daleko, żeby moje koleżanki nas nie usłyszały. – Coś się stało? – zaniepokoiłam się.
Zanim odpowiedział siedziałam już w jego krwistoczerwonym aucie.
- Adam nie mógł przyjechać, gotuje dla nas obiad – zapiął pasy i upewniwszy się, że ja też to zrobiłam, ruszył. – Mi możesz powiedzieć po jaką cholerę zaprosiłaś tego całego Freda do naszego domu? – myślałam, że jest zły, ale poprzez te pytanie przebijała się jedynie ciekawość.
- Zadośćuczynienie za łuk brwiowy – ustawiłam lusterko tylnie tak, żebym mogła zobaczyć siebie a nie drogę, po czym poprawiłam nieułożone włosy.
- Tu nawet fryzjer nie pomoże – odebrał mi lusterko. – Właśnie, ty masz zamiar tak iść na ten obiad?
Spojrzałam na swoje ciemne dżinsy i delikatną białą bluzeczkę przyozdobioną dopinanym kołnierzykiem – nie wyglądałam źle, ale zdaniem moich pobratańców tylko sukienka godna była podkreślać uroki kobiecego ciała.
- Może powinnaś zmienić kolor włosów? Rudy, ewentualnie blond.
- Nie, lubię mój naturalny kolor. Możesz jechać trochę wolniej? – zapytałam chociaż jechał z mniejszą prędkością niż zwykł robić to Adam. Prawda była taka, że mimo mojego wcześniejszego zdecydowania, teraz ogarnęły mnie wątpliwości. Adama było stać na wiele, a szczególnie w przypływie negatywnych emocji, czym najprawdopodobniej skończy się to spotkanie, a Fred… on dał mi już dowód na to, że jest tak samo porywczy i nieobliczalny.
Bastian wysłuchawszy mojej prośby jechał wolniej, co znacznie opóźniło nasze przybycie. On przynajmniej nie próbował udawać dżentelmena i nie przepuścił mnie w drzwiach. Zdjęłam kurtkę, odłożyłam plecak na podłogę i poszłam w stronę jadalni. Przekroczywszy jej próg stanęłam nieruchomo zaskoczona widokiem znajomej twarzy. Ares właśnie wstał z od nakrytego już stołu i trzymając w rękach ogromny bukiet …
- Gdzie Adam? – zapytałam i instynktownie zrobiłam krok w tył.
- Spokojnie, dzisiaj nic ci nie zrobię – uśmiechnął się do mnie zadziornie – no może kiedy indziej. Adam zaraz przyjdzie i uprzedzając twoje pytanie wie, że tu jestem. A ten twój kiedy tu będzie? Nie lubię niepunktualnych ludzi – spojrzał na zegar wiszący na ścianie.
- To ty jesteś jego osobą towarzyszącą? – usłyszeliśmy śmiech Bastiana, dopiero teraz pojawił się w jadalni. Kątem oka zauważyłam, że porzucił wygniecioną koszulkę na rzecz błękitnej koszuli.
- A ty w jakim charakterze tu jesteś? Będziesz robić za przyzwoitkę?
- Nie chciałem, żeby ominęła mnie taka masakra, bo na orgię to mi się tu nie zanosi.
- Jesteś bezczelny – w końcu wtrąciłam się do rozmowy.
- Dziękuję April, ale potraktuję to jako komplement. Ty za to masz śliczne… – doskonale wiedziałam, że patrzy na mój biust – ... oczy.
- Jake dzwonił, że go nie będzie, a Justin, że się spóźni i żebyśmy na niego nie czekali – Adam zabawie wyglądał w materiałowych łapkach na dłoniach i wazą na zupę. Ochraniacze w kolorową kratkę gryzły się z jego idealnie skrojonym garniturem. – April, kochanie nie stój tak, weź kwiaty od naszego gościa.
- Możesz pozwolić ze mną na chwilę do kuchni? – bezceremonialnie wyrwałam kwiaty z rąk Aresa i odwróciwszy się na pięcie, poszłam do kuchni. Już w korytarzu dobiegł mnie głos Bastiana:
- Przyjaźnisz się ze wszystkimi facetami swoich byłych? Nie wiedziałem, że na facebooku można mieć aż tylu znajomych.
I szybką odpowiedź gościa:
- Gdybyśmy byli teraz na mojej ziemi już dawno byś na niej leżał.
- Od kiedy jesteś rolnikiem?
Przestałam ich słuchać, wystarczyło mi, że słyszałam kroki podążającego za mną Adama. Oparłam się o blat, a on stanął naprzeciwko mnie tak blisko, że czułam na twarzy jego oddech.
- Co to ma znaczyć? Ares i te kwiaty? – rzuciłam bukiet do zlewu. – Po co go zaprosiłeś?
- A po co ty zaprosiłaś Freda? – wsparł się ramionami o blat, żeby nie dać mi szansy na ucieczkę. – Zrobiłaś to, żeby mnie zdenerwować, a ja nie mogę bawić się twoim kosztem? To taka mała próba sił.
- I dlatego udajesz wzorowego gospodarza?
- Prawda, że dobrze wyglądam w tym garniturze? – syknął mi w twarz.
- Tak, wyglądasz wspaniale – odrzekłam bezradnie.
Ktoś zapukał do drzwi. Adam pocałowawszy mnie w czoło pobiegł otworzyć, a ja powoli i ze sztucznym uśmiechem na ustach podążyłam za nim. W korytarzu stał już Fred w dżinsach i bladoniebieskiej koszuli, właśnie zdejmował skórzaną kurtkę, a w prawej ręce trzymał kwiaty… bukiet pięknych kolorowych frezji, w lewej natomiast podłużną ozdobną torebkę, w środku na pewno znajdowała się butelka.

Odgarnęłam włosy do tyłu i otrzymawszy kwiaty w podziękowaniu pocałowałam go w policzek. Chciałam zobaczyć reakcję Adama, ale ten nawet nie drgnął. Stał wyprostowany, jakby na baczność i zachwalał kilkunastoletnią pięćdziesięcioprocentową whisky. Przeszliśmy do jadalni. Stół nakryty był tym samym czarnym obrusem wykorzystywanym tylko w bardzo ważnych okolicznościach, na jego tle wybijała się biała porcelana i przezroczyste, cienkie szkło. Zajęliśmy miejsca: Adam jako gospodarz zajął zaszczytne miejsce u szczytu stołu, po jego prawej ja, a przy mnie Fred, z kolei po jego lewej Ares, a następnie Bastian. Siedziałam jak zahipnotyzowana, ktoś nalał mi odrobinę zupy, zjadłam ją, ale nie czułam smaku, nie słuchałam banalnej rozmowy o pogodzie. Dopiero kiedy któryś z nich wyraźniej zaakcentował moje imię, ocknęłam się i na chwilę spojrzałam w rozognione Adamowe czy. Tak, to właśnie była próba sił, a raczej próba gry aktorskiej, bo ani ja, ani Bastian nie byliśmy w stanie uwierzyć, że Adam dobrowolnie zaprosił Aresa i nie zwymyślał jeszcze faceta, który boleśnie rozciął mu wargę.
- Fred, a ty czym się zajmujesz? – zapytał Ares pomiędzy jednym a drugim kęsem pieczeni rzymskiej, zresztą jak zwykle niedoprawionej.
- Ja uprawiam wolny zawód – odpowiedział lekko zmieszany.
- Jesteś artystą?
- Można tak powiedzieć.
Zapadła krępująca cisza, którą przerywał tylko brzdęk srebra o porcelaną. Czułam się nieswojo pośród tych czterech mężczyzn, niby tak bliskich, a tak odległych ode mnie. Adam na pozór spokojny chwytał każdy mój ruch, wyłapywał przyśpieszony, płytki oddech. Kiedy na stole pojawił się prezent przyniesiony przez Freda, od razu odwróciłam moją szklaneczkę do góry dnem, żeby żadnemu z nich nie przyszło do głowy mi nalać. Obiad przebiegł w zadziwiająco spokojnej atmosferze, nikt nie ucierpiał, niczyja krew się nie polała.
- Przepraszam na chwilę – powiedział Bastian wstając od stołu. Adam skinął głową. Czułam, że wszyscy trzej patrzą na mnie, ale nie byłam w stanie podnieść wzroku znad pustego już talerza.
- Fred – zaczął Ares – tylko ty z nas nie spałeś jeszcze z April, to prawda?
- Przestań – z trudem spojrzałam mu prosto w oczy. Fred wyraźnie rozbawiony tym pytaniem, oparł się wygodnie o oparcie i szczerze opowiedział:
- Niestety prawda, nie wpuściła mnie do mojej własnej sypialni.
Zdenerwowana wstałam do stołu i już chciałam wybiec, ale powstrzymał mnie silny uścisk Adama. Czułam, że łzy napływały mi do oczu, ale nie mogłam płakać, nie przy nich. Oni świetnie się bawili, kiedy to ja chciałam po prostu zniknąć.
- Już rozumiem, to ma być taka nauczka dla mnie, tak? – mówiłam jak obłąkana. – Już wiem, mam nie sypiać z innymi, bo należę tylko do ciebie – zwróciłam się do wysokiego bruneta.
- Coś mnie ominęło? – w drzwiach pojawił się do tej pory nieobecny Justin. – Widziałem piękne kwiaty w kuchni, April dlaczego nie przyniosłaś ich tutaj? – jego wzrok zatrzymał się na mojej twarzy. – Witam wszystkich, jestem Justin – przedstawił się Ferdowi, podał mu rękę, następnie ten sam gest uczynił w stronę Aresa.
- Farrokh Wilkis – mój znajomy przedstawił się seniorowi domu.
- Dużo o tobie słyszałem. Długo zabawisz w mieście?
Czułam się odsunięta na dalszy tor, zawsze to ja byłam w centrum zainteresowania, a tu proszę jak nie wiele brakuje, żeby odwrócić uwagę demonów. Mogłabym zrobić się nawet niebieska, a oni i tak nie dostrzegliby tej zmiany. Adam miał rację powtarzając, że jestem tylko naiwną, rozpieszczoną dziewczynką niedorosłą jeszcze to trudów dorosłego życia. Właśnie patrzyłam na swoje zniekształcone odbicie w łyżeczce do herbaty, kiedy dostrzegłam, że mino żywo toczącej się rozmowy, Ares uporczywie mi się przyglądał. Brakowało tylko tego, żeby zaczęli rzucać w siebie jedzeniem. Chciałam jak najszybciej znaleźć się w łóżku wtulona w adamową pierś, ale wskazówki zegara jakby znieruchomiały.
- Mam nadzieję, że nie masz mi tego za złe, że April przenocowała u mnie? – Fred zwrócił się do Adama.
- Ależ nie, nikt nie zająłby się nią lepiej niż ty.
- Wino się skończyło – zauważył Ares.
Adam pełniąc honory gospodarza domu już chciał iść do kuchni po nową butelkę, ale uprzedził go Justin, mówiąc:
- Ty przygotowałeś obiad, ja pójdę po wino – na kilka minut opuścił salon.
- Wiem, że w twojej sypialni była bezpieczna – podał po chwili.
- Skąd wiesz, że z nim nie spałam? – upuściłam łyżeczkę na podłogę, a echo brzdęku wypełniło pokój.
- Powiedział, że do niczego między wami nie doszło – spojrzał na mnie swoimi rozognionymi oczami.
- I ty mu wierzysz? – wstałam.
- Nie tym tonem – Fred stanął po jego stronie. Tymi słowami bez problemu skupiłam na sobie ich uwagę.
- Jest cudowna, kiedy tak się złości – Ares podniósł z podłogi srebrny sztuciec.
- Nie, nie jestem cudowna. Jestem potworem, tak samo jak wy, jak wy wszyscy! – Adam złapał mnie od tyłu za ręce i krzyżując je na moich plecach bez słowa wyprowadził mnie na korytarz. Nawet nie próbowałam się wyrywać. Ważne, że nie musiałam już dłużej słuchać tej przesłodzonej rozmowy. Po kilku sekundach znaleźliśmy się w moim pokoju, jak mała dziewczyna będę odbywać karę stojąc w kącie.
Usiadłam na łóżku, a on na blacie biurka oparłszy się o nie umięśnionymi ramionami. Westchnął głęboko i nic nie mówił. Miał do mnie żal. Obydwoje byliśmy świadomi, że powiedziałam o kilka słów za dużo, ale na szczęście o kilka za mało.
 - Nigdy wcześniej nie widziałam tak nieodpowiedzialnej osoby jak ty. Ty masz wino zamiast mózgu? Może od razu ogłoś całemu światu, że jesteś demonem. Czy ty chociaż przez chwilę zastanawiasz się nad tym co robisz? Jeśli uważasz, że to to też ujdzie ci bezkarnie, to się mylisz, do tej pory za dużo uchodziło ci płazem – nie krzyczał na mnie w obawie przed tym, że ton jego głosu może uchylić rąbka tajemnicy. Gdybyśmy byli sami, rzuciłby się na mnie z palącą furią w oczach i rozszarpał na kawałki. Wyszedł, a ja nie miałam odwagi iść za nim.
Jeszcze długo biłam się z myślałam, ale nie byłam w stanie wykonać najmniejszego gestu. Adam chciał mnie chronić, ale ja nie potrafiłam tego docenić, sama narażałam nas wszystkich na zgubę, dzięki mnie w jednej chwili mógł zawalić się nasz oparty na doskonałym kłamstwie, cudowny świat. Ale czy ja chciałam burzyć to wszystko? Kiedy okazało się, że moje poprzednie życie także było jedną, wielką mistyfikacją, przekonałam się, że życie u boku demonów było uosobieniem marzeń i pragnień. Miałam wszystko: dom, pieniądze, łóżko dzielone z Adamem i upragnioną wolność, której nie była w stanie dać mi matka.
Wtuliłam głowę w ramiona, jak mała dziewczyna, kiedy zawstydzona nie chce spojrzeć rozmówcy w oczy. Czekałam tylko, aż usłyszę czyjeś kroki, odgłos zamykanych drzwi i znowu kroki, ale tym razem skierowane do mojego pokoju, skrzypnięcie klamki i zobaczę zawiedzione oczy Justina. Tak, to właśnie on powinien tu przyjść, nie chciałam widzieć tego niewidzialnego bólu przelewającego się po jego nieruchomej twarzy.
Zgasiłam światło.
Zmrużyłam oczy, kiedy ktoś je zapalił. W pierwszej chwili nie mogłam rozpoznać „rozmówcy”, którego tak się bałam. Poznawszy jego tożsamość, odetchnęłam z ulgą, ale nie jego się spodziewałam – w drzwiach stał Bastian. Poprawił kołnierzyk i usiadł obok mnie.
- Niezłe przedstawienie, przez chwilę myślałem, że udajesz.
- Możesz się ze mnie nie nabijać? – warknęłam.
- Myślałaś, że przyjdzie tutaj Adam i przeleci cię jak gdyby nigdy nic? – położył mi dłoń na udzie. – Na to nie licz – ściszył głos – mogę powiedzieć ci w sekrecie, że jest na ciebie wściekły – musnął moją dłoń ustami – i to nie tylko z tego powodu. 
- A ty nie jesteś zły? – zdziwiła mnie jego reakcja.
- Pomyśl przez chwilę, czy Fred uwierzyłby w twoją bajeczkę? Zwykły człowiek, który nie widzi jak zabijamy? W najgorszym wypadku mógłby pomyśleć, że powinnaś mieć żółte papiery. Adam za ostro zareagował i zrobił to na oczach Justina, więc nie spodziewaj się ułaskawienia. Jakby powiedziała to moja babcia – zaczął udawać głos starszej kobiety – Adaś to złoty chłopak, ale zbyt narwany. Powinnaś być dzisiaj dla niego bardzo miła – uśmiechnął się przesuwając swoją rękę nieco wyżej. – Dzisiaj możesz spać spokojnie, przynajmniej z mojej strony nic ci nie grozi. Aż dziwię się, że Adam jeszcze nie rozszarpał cię na kawałki.  To zaskakujące jak szybko kobieta potrafi doprowadzić mężczyznę do szału – patrzył na mnie z uznaniem. – Mała rada, zostań teraz w pokoju i nie lepiej nie rzucaj się nikomu w oczy.
Posłał mi całusa w powietrzu i wyszedł. W domu było cicho, ale ja i tak owładnięta panicznym strachem, nie mogłam zasnąć. Leżałam na łóżku w ubraniach tępo wpatrując się w sufit. Jedynym celem było przetrwanie tej nocy. Dopiero przed pierwszą usłyszałam kroki, jakby ktoś maszerował. Kilka sekund później w moim pokoju byli już wszyscy czterej. Jake i Bastian brutalne wywlekli mnie na korytarz nie zważając na mój krzyk i domaganie się wyjaśnień. Adam nawet na mnie nie spojrzał, szedł razem z Justinem przed nami głośnio wciągając chłodne powietrze do płuc. Przestałam się szamotać – w starciu z ramionami dwóch demonów i tak nie miałam najmniejszych szans. Zamiast szybko zaciągnąć mnie do szopy i rzucić mnie na przesiąknięty krwią beton, ciągnęli mnie powoli pozwalając na to, żeby ostre krawędzie kamieni rozdzierały moje spodnie, a potem skórę. Próbowałam podnieść się z klęczek, ale to było trudniejsze niż myślałam. Zdrętwiały mi ramiona, zrezygnowana opadłam z sił, zanim  zamknęłam oczy, spostrzegłam, że Adam częstuje Justina papierosem i sam wkłada jednego do ust. Nigdy dotąd nie widziałam, żeby palił. Pił – owszem, ostatnio nawet za dużo i za często, ale ja byłam ostatnią osobą, która z tego tytułu mogła robić mu wymówki. Na pewno teraz też w jego żyłach pulsowała procentowa krew, pozwalająca mu na podniesienie na mnie ręki, nigdy nie spodziewałabym się, że to właśnie za jego sprawą będę odczuwać nie tylko ból psychiczny, ale też czysto fizyczny.


sobota, 18 maja 2013

Rozdział XVI






Oparłam podbródek na dłoni i wpatrywałam się w nieruchome czarne lustro, kiedy Justin pojawił się w kuchni.
- O April, szybko wróciłaś. Myślałem, że będziesz trochę dłużej nieobecna, ale to dobrze, że jesteś. Wiesz kto dzisiaj do mnie dzwonił? – usiadł naprzeciwko mnie.
- Nie mam pojęcia, Dziadek Mróz? – zaśmiałam się.
- Nie, twoja wychowawczyni – powiedział poważnie. – Jak to się stało, że od początku roku pojawiłaś się tylko na jednej lekcji rosyjskiego, a twoją najwyższą oceną jest dwa z angielskiego?
- Justin, nie mam teraz nastroju na rozmowy o szkole – objęłam gorący kubek dłońmi.
- A kiedy będziesz miała? Jak oblejesz egzaminy czy jak będziesz pisała poprawkę? Spójrz na mnie. Powinnaś pomyśleć nad swoją najbliższą przyszłością.
- Przez najbliższe pół godziny będę siedzieć przy tym stole i patrzeć jak stygnie mi kawa.
- Nie wygłupiaj się, dopóki nie poprawisz ocen to…
- To co? – przerwałam mu. – Dasz mi szlaban? Proszę bardzo i tak nigdzie nie wychodzę – wzruszyłam ramionami.
- Poczekaj chwilę – wyszedł, żeby zaraz wrócić z książką w ręku.
- Tylko nie mów mi, że to jest po rosyjsku – położył przede mną najpiękniejszą książkę jaką kiedykolwiek w życiu widziałam. Oprawiona w pachnącą skórę, ze złotymi literami na okładce i grzbiecie, nie wymagała czytania, żeby móc się nią zachwycać.
- To angielskie wydanie. Od dzisiaj zaczynasz się uczyć, bo… – już chciałam mu przerwać – … bo ja tego chcę. I nie zniszcz jej, pamiętaj. Gdzie jest Adam?
- Śpi u siebie, trochę wypił i musi wytrzeźwieć.
- Będziesz to piła? – nie czekając na moją odpowiedź, zabrał mi biały kubek. – Teraz możesz spokojnie czytać.
Wzięłam do ręki książkę i zaczęłam wertować strony czytając wyrwane z kontekstu zdania. ”Duma i uprzedzenie” – powieść zupełnie nie dla mnie, bo nie byłam ani dumna, ani uprzedzona. Gdzieś słyszałam już ten tytuł, chyba anglistka mówiła, że mamy to przeczytać. Nauczyciel to człowiek, który zawsze wie jak komuś zaszkodzić. Skąd oni w ogóle mieli numer do Justina i po co do niego dzwonili, przecież jestem już prawie dorosła. Dorosła, ale zupełnie nieodpowiedzialna.
Wróciłam do mojego pokoju, żeby w spokoju najpierw powtarzać matematykę, a następnie fizykę. Na  książkę od rosyjskiego nawet nie spojrzałam. Ten przedmiot przypominał ma Alexa, w głowie wciąż dźwięczał mi jego głos, akcent, kiedy zaciągał poszczególne wyrazy. Matematyka wcale nie okazała się taka trudna, jak się spodziewałam, gorzej było z fizyką. Porzuciłam ją na rzecz niewinnego lenistwa. Niestety nie dany był mi odpoczynek, bo do mojej sypialni, oczywiście bez pukania, wszedł Adam. Jeszcze trochę chwiał się, z trudem łapiąc równowagę podtrzymał się biurka. Widocznie kilka godzin snu to za mało, żeby dojść do siebie po wypiciu takiej ilości alkoholu.
- Justin mówił coś, że masz problemy z rosyjskim – powiedział jednocześnie łapiąc się za głowę. Pomogłam mu dojść do łóżka.
- Przecież ty nie umiesz mówić po rosyjsku – usiadłam obok niego i tak nie miałam zamiaru się uczyć.
- Ależ April, oczywiście, że umiem.
- Nawet po pijaku? – pozwoliłam się objąć.
- Po rosyjskiej wódce jeszcze lepiej – pocałował mnie, po czym powiedział – chociaż wolałbym nauczyć cię po francusku.
Zarumieniłam się jak młoda piwonia.
- Adam przestań, pewnie zaraz przyjdzie Justin sprawdzić czy się uczę.
- Jeżeli chcesz możesz się nim zasłaniać – z uśmiechem podniósł ręce do góry. – Muszę się jeszcze przespać, ale przyjdź do mnie za dwie godziny – mrugnął i wyszedł ledwo mieszcząc się w drzwiach.
Przez niego już w ogóle nie mogłam skupić się na prawach obrotu planet, tylko ciągle myślałam o tym jak wygląda bez koszulki. Wybaczył? Nie, to za duże słowo, po prostu chciał się zabawić, a dla mnie była to jedyna okazja ku temu, żeby chociaż przez chwilę czuć się szczęśliwą.
Wróciłam do fizyki.
Chociaż w żyłach wciąż pulsowały mu rosyjskie promile, to wspomnienie przeprosin bladło z każdą minutą, a jego uwagę absorbowały myśli o tych niebieskich oczach.
Po trzech godzinach bezowocnej nauki przyszedł do mnie Justin sprawdzić, czy na pewno wciąż ślęczę nad książkami. Widząc mnie czytającą notatkę po raz dwudziesty, z uśmiechem usiadł na łóżku. Podniosłam na niego zmęczone oczy.
- Jak miło widzieć cię z książką.
- Za to ty nie należysz do osób mile widzianych – odburknęłam.
- Odpocznij, na pewno już wszystko umiesz – chłopak był wyraźnie rozbawiony moim zachowaniem.
Adam na pewno już nie mógł się na mnie doczekać, więc szybko wstałam od biurka i już chciałam wyjść, kiedy poczułam, że Justin złapał mnie za ramię. Jego oczy były jak zwykle spokojne, a niemal dziecięca twarz była jakby wykuta z marmuru. Drgnął lewy kącik jego drobnych ust.
- Adam śpi, niech wytrzeźwieje, lepiej go teraz nie budź.
- Justin, o co ci chodzi? – podejrzliwie przechyliłam głowę.
- Możesz żałować jeśli teraz do niego pójdziesz. Wyobraź sobie, że ja czasem mam rację.
Pokiwałam głową i po piętnastu minutach leżałam już w łóżku… sama. Przykryta chłodną kołdrą daremnie czekając na wizytę Adasia. Tą noc spędziłam sama i nawet przez głowę nie przeszło mi, że on mógłby robić coś innego.

sobota, 11 maja 2013

Rozdział XV





- O wróciłaś… i czarny też przyjechał – bełkotał. Dopiero wtedy zorientowałam się, że był kompletnie pijany, a puste butelki turlały się wokół jego stóp. Siedział na kanapie pochylony do przodu z głową podpartą na jednej ręce raz patrząc to na mnie, to na Freda, to znowu na film. Sądząc po jakości filmu, strojach i częstych wystrzałach oglądał jakiś western. – Wiesz April? Piję, żeby o tobie zapomnieć, a rosyjska wódka jest do tego najlepsza – pokazał mi etykietkę.
- Adam, to ja powinnam teraz pić przez ciebie – wyrzuciłam mu.
- Ale ty wolisz pieprzyć się z każdym nowo poznanym kolesiem. Co? Dobra jest? – ostanie słowa skierował do Freda.
- Palancie, ona cię kocha – krzyknął gotowy do przejścia do rękoczynów.
- I mam uwierzyć, że grzecznie poszłaś spać na kanapę, kiedy on spał za ścianą? – w jego głosie słyszałam subtelny pogłos nadziei.
- Tak – prawie przed nim klęknęłam. Na chwilę zapomniałam o tej blondynce z baru, liczył się tylko on.
- To mężczyzna powinien klęczeć przed kobietą – Adam ledwie zachowując równowagę zsunął się z kanapy i zrównał się ze mną. Objąwszy mnie mocno począł gorączkowo szeptać:
- Gdybym mógł zmienić bieg mojego życia, nie zrobiłbym tego dla tej właśnie chwili.
Fred nadal stał w progu zdziwiony naszym zachowaniem, nie tego się spodziewał.
- A co z tą dziewczyną? – sprowadził mnie na ziemię. Spojrzałam na niego pytająco, a on odwrócił głowę w stronę drzwi.
- To Lili, moja kuzynka, nie sypiam z nią jeżeli o to ci chodzi – opowiedział jemu, a nie mi.
- Kłamiesz – skrzyżował ramiona na piersi.
- Nie ty będziesz mi ubliżał – syknął. Mimo potoku promili płynących w jego żyłach i bełkotliwego głosu nie mówił bredni, które zwykli mówić pijani ludzie, jakby część umysłu odpowiedzialnego za myślenie nadal była trzeźwa. Ja mu uwierzyłam, bo ludzie, którzy boją się, że ich kłamstwo wyjdzie na jaw nie piją tak dużo.
Adam już chciał wstać i kilkoma uderzeniami odpowiedzieć na jego zarzut, ale powstrzymałam go przez splecenie naszych dłoni.
- Pan już może iść, nie potrzebujemy rozgrzeszenia.
Klęczeliśmy tak przytuleni do siebie dopóki nie usłyszeliśmy trzasku zamykających się drzwi frontowych.
- Miedzy tobą na tym pajacem… nic nie było…? – znowu zaczął plątać mu się język.
- Nie, całą noc myślałam tylko o tobie i o tej blondynce – wyznałam. – Ona naprawdę jest twoją kuzynką, nikim więcej?
- Ależ kochanie czy ta pijacka… morda… może kłamać?
Nie przeszkadzał mi zapach alkoholu, ani jego szczecinowy zarost, ani nawet jego specyficzny dowcip, rozkoszowałam się każdym kolejnym pocałunkiem, ale teraz nie chciałam od niego niczego więcej. Objąwszy mnie jeszcze mocniej podniósł się lekko z podłogi i obydwoje rzuciliśmy się na kanapę. Miał na sobie niebieską koszulę z białym kołnierzykiem i mankietami ozdobionymi złotymi spinkami.
- Dlaczego nie jesteś w pracy?
- Rzuciłem pracę… znajdę inną – powiedział beztrosko.
- Adam, ale z czego będziesz się utrzymywał?
- Ja? Chyba my… nie zauważyłem, żebyś przynosiła do domu… jakieś pieniądze, ty tylko spraszasz jakiś… facetów – zaśmiał się.
- Adam, jesteś okropny. Pokaż – podniosłam jego podbródek – nieźle oberwałeś. A Fred powiedział, że możesz być dobrym bokserem czy coś takiego – pocałowałam miejsce, w którym rozcięte był jego usta.
- Jesteś z nim po… imieniu? – mówił coraz mniej wyraźnie.
- Ty też mówiłeś do niego po imieniu – zarzuciłam mu.
- Może pójdziemy do… do sypialni? – zmienił temat jednocześnie rozpinając kolejne guziki swojej koszuli.
- Jesteś pijany i do tego bezrobotny. Weź przynajmniej prysznic – wstałam.
- Już raz się ze mną kochałaś… kiedy byłem pijany i… jakoś nie narzekałaś – też wstał i położył sobie moje dłonie na odsłoniętej piersi.
- Tak bardzo cię nienawidzę – zdążyłam szepnąć zanim wpił się w moje usta.
Nawet pijane pocałunki Adama przenosiły mnie jakby w inny wymiar, jakby kilka metrów ponad niebo, gdzie obydwoje już nie mieliśmy wstępu, razem mogliśmy znaleźć się jedynie dwa metry pod ziemią w ciasnej turmie.
- Myślisz o tym samym co ja? – objął mnie w pół.
- Zależy od tego o czym ty myślisz – zarumieniłam się.
- Ja myślę o tym jak wyglądasz bez bluzki – jednym, płynnym ruchem zdjął ją ze mnie.
- Powinieneś się już położyć.
- Ależ oczywiście, już idziemy do mnie – obrócił mnie i poprowadził ku korytarzowi.
- Nie, ty śpisz sam, jak wytrzeźwiejesz to porozmawiamy.
Odprowadziłam go do jego sypialni z trudem powstrzymując jego nachalne ręce i bezczelne spojrzenie tylko, że ostatecznie i tak znaleźliśmy się razem w łóżku. Przestał nalegać, kiedy tylko przyłożył głowę do poduszki, natychmiast zamknął oczy i już po chwili w pokoju słychać było jego miarowy oddech, a jego klatka unosiła się delikatnie, lecz miarowo. Usiadłam na krawędzi łóżka, żeby jeszcze przez kilka minut patrzeć na te moje pijane szczęście.
Pierwszy raz dopadło mnie uczucie nudy. Rozłożyłam się na podłodze w moim pokoju, ale ani nauka, ani oglądanie telewizji nie spełniało moich oczekiwań. Chyba w pokoju Justina widziałam komputer, nawet w takiej dziczy musieli mieć dostęp do Internetu, więc po chwili siedziałam już na wygodnym krześle otoczona zapachem drewna.
Facebook – nieprawidłowe hasło. Wpisałam je jeszcze raz i następny, ale bez pożądanego rezultatu. Mogłam się tego domyślić, bo przecież moje poprzednie życie nigdy nie miało miejsca, a ja byłam tylko zależną marionetką pozbawioną wolnej woli we władczych adamowych rękach. Zrezygnowana zamknęłam laptopa. Coraz częściej ogarniało mnie właśnie to przytłaczające uczucie, uczucie, które nie pozwalało wstać. Siedziałam tak jeszcze ponad godzinę, może dłużej, dopóki najbardziej przyziemny głód nie zmusił mnie do udania się do kuchni. Na stole stały jeszcze dwie nienapoczęte butelki wódki i piękna, kryształowa karafka wypełniona whisky. Zjadłam mało wyszukany posiłek składający się płatków owsianych zalanych zimnym mlekiem. Dopiero zapach świeżo parzonej kawy zdołał wywołać delikatny uśmiech na mojej twarzy. Nigdy nie przepadałam za kofeiną w tej postaci, ale mimo to, że nie pamiętałam już jak wyglądał mój ojciec, pamiętałam te rzadkie, niedzielne poranki, kiedy to robił kawę, a jej ostry zapach budził mnie ze snu.

sobota, 4 maja 2013

Rozdział XIV






Jak na kawalera Fred doskonale radził sobie w domu, a stan łazienki był tego najlepszym przykładem. W środku unosił się zapach lawendy, na ogromnej wannie próżno było szukać jakiegokolwiek zacieku, nawet ciemne płytki lśniły czystością. Zasłoniłam okno wychodzące na drugą część ogródka i czekając na świeże ręczniki, usiadłam na krawędzi wanny. Kiedy zdejmowałam rajstopy, usłyszałam nieśmiałe pukanie do drzwi. Poderwałam się z miejsca i uchyliłam je nieznacznie. Dostałam różowy, miły w dotyku ręcznik i niebieski T-shirt.
- Może zadzwoń do domu, powiedz im, że wszystko w porządku – zasugerował.
- Nie, nawet nie znam numeru – zawstydziłam się.
- Nie znasz numeru do własnego chłopaka?
- Wystarczy, że z nim mieszkam – powiedziałam to tak, jakby było to oczywistością.
- Dobrze, nie będę wnikał w wasze układy. Za pół godziny chcę widzieć cię w łóżku – rozkazał jakbym była dzieckiem.
- Chwila – przygryzłam wargi. – Pan naprawdę wtedy nie wyobrażał mnie sobie bez bluzki?
- Wtedy… – zaczął kładąc dłoń na białych drzwiach otwierających się do środka, żeby jeszcze bardziej je otworzyć – wyobrażałem sobie ciebie już bez spodni.
Przeszedł mnie przyjemny dreszcz, ale nie pozwoliłam mu na wtargnięcie do łazienki. Pożegnałam go słodkim uśmiechem i dla pewności zamknęłam drzwi na małą zasuwkę. Wzięłam długą, gorącą kąpiel i nie zważając na słowa mężczyzny wyszłam po upływie godzin. Zastałam go śpiącego na kanapie z pustym już kieliszkiem do czerwonego wina. Zmieniłam kanał i usiadłam obok niego, nie chciałam go budzić. Właśnie leciał jakiś program kulinarny, więc znowu przełączyłam. Skakałam po kanałach dopóki nie trafiłam na jakiś dramat wojenny, wtedy usłyszałam głos Freda.
- Zostaw to, bardzo dobry film – skrzywiłam się, ale posłusznie podałam mu pilota. Właśnie umierał główny bohater. – Długo kazałaś na siebie czekać.
- Pańska łazienka to raj – poprawiłam bluzkę, żeby nie odsłaniała za dużo.
- Nie widziałaś jeszcze sypialni – odstawił kieliszek na podłogę.
- Ale z pana żartowniś, to że zdradził mnie chłopak nie znaczy, że ja jego też będę zdradzać.
Kłamstwo. Już go zdradziłam.
- Znowu mówisz do mnie na pan, a ja jestem tylko o szesnaście lat od ciebie starszy.
- Tak, to nie jest dużo – powiedziałam ironicznie – ciężko byłoby panu zostać moim ojcem.
- Chcesz spać na kanapie? – niby się ze mną droczył, ale moja uwaga zdołała go zdenerwować.
- Nie, pan już jest przyzwyczajony do tego mebla, gdzie jest pańska sypialnia?
Przepuścił mnie w progu i powiedział gdzie mam skręcić. Byłam przekonana, że patrzy na moje ledwie zakryte pośladki, ale musiałam przyznać, że mi tez to się podobało. Zaniemówiłam kiedy prawie mnie obejmując wyciągnął rękę do kontaktu i włączył światło. Chyba często musiał spać na kanapie, skoro pościel na jego ogromnym łóżku ułożona była w idealnym porządku. Nigdzie nie było brudnych ubrań czy jakiegokolwiek innego bałaganu. Cały pokój był w stonowanej kolorystyce błękitów i bieli. Miał racje, to dopiero było niebo, a on zrezygnował z tego na rzecz kanapy w salonie.
Odgarnął moje mokre włosy z karku, po czym pocałował odsłonięte miejsce.
- Mówiłam, że nie – nie odsunęłam się.
- Czułabyś się znieważona, gdybym nie spróbował.
Westchnęłam. Kolejny, który wie czego oczekują dziewczyny, zanim jeszcze o tym pomyślą.
- Dobranoc Fred – odwróciłam się do niego, żeby móc spojrzeć mu w oczy. Uśmiechał się delikatnie wyżej unosząc lewy kącik ust.
- Farrokh.
- Słucham? – zaciekawił mnie.
- Tak się nazywam, bynajmniej tak mam zapisane w dokumentach – uśmiechnąwszy się, pocałował mnie w policzek. – Chyba powinienem pocałować cię w czoło, jak ojciec – powiedział gorzko.
Stałam nieruchomo wpatrując cię w jego zielone źrenice. Zbyt dobitnie dałam mu do zrozumienia, że różnica wieku jest dla mnie istotna.
- Idź spać, bo zaraz przestanę się powstrzymywać.
Zaniepokoił mnie ton jego głosu, ale z uśmiechem na ustach rzuciłam się na łóżko. Pościel pachniała męskimi perfumami, niestety nie było obok mnie żadnego z nich – Alex, Adam, Ares, Fred – gdzie oni się podziali, kiedy mimo tego całego bólu teraz potrzebowałam ich bardziej niż kiedykolwiek indziej. Chciałam rozszarpać Adama na strzępy, o ile wcześniej on by tego ze mną nie zrobił, a jednocześnie pragnęłam, żeby leżał obok mnie i całując nucił mi kołysankę.
Zasnęłam z ogromnym bólem umiejscowionym gdzieś w okolicy martwego serca. Kto nie kocha, ten nie może żyć.




O dziesiątej w milczeniu Fred odwoził mnie do domu. Panicznie bałam się spotkania z Adamem. Nie chciałam patrzeć mu w oczy po tym co, zrobił, chociaż nie miałam prawa mieć do niego żadnych pretensji nie byłam w stanie postawić się w jego sytuacji, a od niego oczekiwałam zrozumienia. Spojrzałam na kierowcę – miał na sobie czarną, skórzaną kurtkę i ciemne pilotki, wyglądał na co najmniej pięć lat mniej. Zmęczona, chociaż nie – zrezygnowana i bezsilna, oparłam głowę o drżącą szybę, przecież nie miałam żadnego wpływu na Adama, kiedy to on prawie decydował o moim życiu.
- Jeżeli chcesz, mogę zawrócić – na chwilę oderwał wzrok od drogi i położył dłoń na moim kolanie.
- Nie, jeżeli teraz ucieknę, to będę robiła to coraz częściej – odparłam beznamiętnie, ale nie zsunęłam jego ręki. Ten mało wyszukany gest przyniósł mi chwilowy spokój.
- Nie sądziłem, że jesteś aż taka mądra – zaśmiał się i znowu w samochodzie zapadła cisza, ale żadne z nas nie czuło się niezręcznie.
Tak jak sądziłam, drzwi były otwarte, więc nieśmiało weszłam do środka, a Fred zamiast wrócić do domu poszedł za mną. Nie chciałam, żeby to robił, ale widząc jego uparte spojrzenie nie protestowałam. Już w  progu słyszeliśmy, że ktoś odrobinę za głośno ogląda telewizję. Na posesji stał tylko srebrny samochód Adama, więc tylko on mógł obijać się leżąc na kanapie. Dziwiło mnie dlaczego jeszcze nie zrobił nic z tym wgnieceniem, którego powodem była moja furia. Uśmiechnęłam się na samą myśli o tamtym zdarzeniu i zdejmując kurtkę szłam wzdłuż korytarza, żeby wreszcie stanąć w progu pokoju telewizyjnego, gdzie spodziewałam się znaleźć jego ukochaną twarz i wiecznie rozognione oczy. Nawet nie wiedziała o czym mam z nim rozmawiać, na szczęście jego porywcza natura nie pozwoliła na zbyt długie milczenie.