środa, 20 listopada 2013

Rozdział XI




Kilka godzin przed planowanym wyjazdem dostałam od Juli wiadomość, która jednocześnie mnie ucieszyła i zmartwiła do tego stopnia, że przed kilka minut tępo wpatrywałam się w ciemny wyświetlacz telefonu. dopiero kiedy Adam nieśmiało zapukał do drzwi mojej sypialni ocknęłam się, żeby móc spojrzeć w jego stronę.
- April, coś nie tak? Nie możemy jechać? – zmartwił się. – Kochanie, nie możemy tego przełożyć.
- Muszę jechać do szpitala – upuściłam telefon na podłogę.
- Masz rację, nie wyglądasz najlepiej, jesteś strasznie blada – podszedł do mnie, chwycił mnie za nadgarstek, a drugą rękę przyłożył mi do czoła.
- Nie… Kelly się wybudziła… właśnie Julia dzwoniła – specjalnie pominęłam drugą informację.
- Ubierz się i zaraz cię do niej zawiozę – przejął się i od razu wyszedł z pokoju.
Schyliłam się po telefon, na szczęście nic mu się nie stało. Za to ja byłam w totalnej rozsypce. Z jednej strony to nie była moja wina, że Bastian uwiódł moją przyjaciółkę, ale z drugiej strony ja nie zrobiłam nic, żeby temu zapobiec. Nie powinnam do tego dopuścić. Założyłam sweter i wyszłam na korytarz, gdzie czekał już na mnie Adam z moim płaszczem. Pomógł mi go założyć.
- Powinnaś się cieszyć – zauważył.
- Tak, bo przecież i Kelly, i dziecko są zdrowi – tłumaczyłam bardziej sobie niż jemu. – Wiesz Louis też się obudził, co będzie jak wniesie oskarżenie? Ja nie chcę cię stracić i widywać się z tobą raz w tygodniu.
- Kochanie, ja jestem bezpieczny, nawet nie dotknąłem tego kretyna, ale jeżeli dowiem się, że jakimś cudem zgubiłaś się i trafiłaś do jego sali, to bardzo się zdenerwuję – mówił dobitnie i bardzo wyraźnie przesadnie akcentując każde słowo. – I nie wiem kto bardziej ucierpi: on, ty czy ja. Chodźmy już, bo robi się późno. Przynajmniej dobrze, że wróciłaś wcześniej ze szkoły.
Nieczęsto mówił do mnie w ten sposób, ale zawsze przyprawiało mnie to o niepokojące dreszcze, tak też było w tej chwili. Nawet przez myśl mi nie przeszło, że chciałabym iść do niego, dopiero kiedy mój mąż powiedział to na głos, zaczęłam się nad tym zastanawiać, a kiedy wchodziliśmy na teren szpitala byłam w stanie to zrobić. Adam uznał, że jego odwiedziny będą zbędne, więc wolał zostać na korytarzu, a mi dodał otuchy szybkim buziakiem w policzek. W pierwszej chwili nie zauważyłam zmiany w sali, do której ostatni rzadko zaglądałam – wciąż pachniało tak samo, a bezwładne ciało dziewczyny było połączone kilkoma kabelkami z urządzeniami, których nazw nawet nie było sensu się domyślać. Poprawiłam szeleszczący fartuch i usiadłam na niewygodnym krześle obok jej łóżka.
- Moi rodzice… już poszli…? – usłyszałam jej bardzo słaby głos.
- Nie wiem, nie widziałam ich na korytarzu – powiedziałam prawdę.
- To dobrze… jesteś sama? – przełknęła ślinę, a ja pokiwałam głową, chociaż nie byłam pewna czy jej zmęczone oczy to zauważyły. – Chcę… chcę, żebyś wiedziała, że to nie przez ciebie… Ja sama do tego… doprowadziłam… Pozwoliłam mu na to…
- Kochanie, nie myśl o tym. Musisz odpoczywać – przerwałam jej. – Teraz najważniejsze jest twoje dziecko. Wiesz, że wszystko z nim w porządku? – uśmiechnęłam się nie pozwalając łzom spłynąć po moich policzkach. – Niedługo wrócisz do domu.
- April… ty nie rozumiesz… moje dziecko… malutkie dziecko nie będzie miało ojca…
- Nie myśl o tym, myśl o tym, że to cud, że przeżyło – wzięłam jej dłoń i delikatnie ścisnęłam – tylko to jest teraz ważne.
- Zawołaj moją mamę… proszę… – szepnęła zanim zamknęła oczy.
Wróciłam na korytarz. Adam od razu znalazł się obok mnie wpatrując się we mnie pytająco.
- Proszę cię, znajdź jej mamę i ją tutaj przyprowadź – załamana osunęłam się na krzesło. Nie wiedziałam, że taka krótka wizyta tak bardzo mnie zmęczy. – Ja zostanę.
Mój mąż odszedł bez słowa, żeby zniknąć w poszukiwaniu kobiety. Miałam tylko nadzieję, że nie natknie się na jej ojca – z tego na pewno wynikłaby kłótnia. Na widzenie się z Louisem nie miałam szansy, ani tym bardziej siły, a wiedząc, do czego zdolny jest Adam, nie chciałam ryzykować. Czekając usłyszałam dźwięk przychodzącego smsa. Na wyświetlaczu widniała koperta z podpisem „Bastian”. Chcąc nie chcąc, kliknęłam – „To prawda?”. Nie zastanawiając się odpisałam – „Jeśli chodzi ci o Kelly, to tak. Co ty jej zrobiłeś? Ona uważa, że to jej wina.” Nie doczekałam się odpowiedzi, a dzwonienie tylko pogorszyłoby sprawę. W końcu usłyszałam kroki – to Adam i rodzice Kelly. Oniemiałam na ich widok. Nie zauważyłam śladów krwi, poszarpanych ubrań czy roztrzepanych włosów, jednym słowem wyglądali normalnie. Przywitałam się z nimi delikatnym skinięciem głowy. Widząc w jakim jestem stanie nie próbowali zacząć rozmowy, tylko od razu weszli do sali. Adam nachylił się nade mną.
- Chcesz porozmawiać?
- Nie, chcę, żebyś mnie pocałował… wracajmy do samochodu – wstałam zanim spełnił moją prośbę. Bez słowa otwierał mi każde kolejne drzwi, nawet te do samochodu. Widząc, że nie mam zamiaru założyć płaszcza, włączył klimatyzację, żebym nie zmarzła.
- Adam, proszę cię, jedźmy jak najszybciej do domu, czeka nas długa podróż – powiedziałam, widząc, że ten otwiera usta.
Mimo, że nasz dom od szpitala dzieliło zaledwie trzydzieści minut jazdy, próbowałam zasnąć, niestety bezskutecznie. Bastian w ogóle nie poczuwał się do odpowiedzialności, za to Kelly brała całą winę na siebie. Nie pasowała do naszego świata, była za słaba psychicznie, żeby udźwignąć takie życie, ale odkąd dowiedziała się, że jest w ciąży została jego częścią. Nie wyobrażałam sobie nawet jak potoczą się jej losy po porodzie, na pewno Justin nie pozwoli jej na samodzielne wychowanie dziecka, ale czy Bastian będzie się w to mieszał? Przestałam o tym myśleć kiedy Adam wjechał na podwórze. Przede mną wyskoczył z auta, żeby móc otworzyć mi drzwi. Byłam trochę otępiała emocjami i zapachem unoszącym się w szpitalu, więc pozwoliłam się odprowadzić.
- Miałem ci o tym powiedzieć wcześniej, ale chyba nie będziesz miała nic przeciwko temu, żebyśmy zjedli wczesną kolację z moim znajomym? – zapytał pomagając mi zdjąć płaszcz.
- Nie – odpowiedziałam bez zastanowienia, bo to była jedna z tych nielicznych okazji, w których mogłam poznać jego kolegów. – Mam jednak nadzieję, że nie będziemy tam za długo.
- Też mam taką nadzieję – powiedział jakby do siebie. – Jesteś już spakowana? – kiwnęłam głową. – Więc wyjeżdżamy za dwadzieścia minut.
Nie miałam pojęcia z kim mieliśmy się spotkać, dopiero kiedy Adam zręcznie zaparkował samochód na najdroższym osiedlu przed jednym z najbardziej okazałych budynków pomyślałam, że jest to typowo biznesowa wizyta po godzinach, w której między kęsami dań o wartości tygodniowej pensji przeciętnego pracownika omawiane są ważniejsze kwestie dotyczące firmy. Kiedy Adam obwieścił nasze przybycie za pomocą dzwonka do drzwi, ja poprawiłam kwiecisty szalik, żeby jak najlepiej prezentować się przed jego znajomym. Otworzyła nam starsza pani w wieku około pięćdziesięciu lat. Uśmiechnęła się delikatnie słysząc nasze nazwisko, wzięła od nas nasze płaszcze, po czym poprowadziła nas do salonu. Dom gospodarza był zupełnie inny niż ten, w którym mieszkałam. Trochę za dużo kontrastu, mieszały się tutaj drogie antyki i kiczowate ozdóbki, ale sam dom bardzo mi się podobał, a najbardziej okna zajmujące całe ściany. W końcu pojawili się znajomi mojego męża – dosyć gruby mężczyzna i jego partnerka. Zadbana kobieta na oko młodsza od niego o co najmniej dziesięć lat przywitała mnie serdecznym uściskiem i zwyczajem, którego osobiście nie lubiłam, przyłożyła swój policzek do mojego. Potem wręcz rzuciła się na mojego męża. Poczułam to okropne ukucie zazdrości gdzieś w okolicach serca widząc jak ona go obejmuje. Niestety Adamowi nie przeszkadzała je wylewność.
- Nazywam się Tonny, a to moja żona Amber – przedstawił się siebie i długonogą, farbowaną blondynkę. – Byłby mi miło gdybyśmy zwracali się do siebie po imieniu, dobrze April? – zdziwiłam się tym, że zna moje imię, ale skinęłam głową. – W takim razie zapraszam do stołu.
Adam odsunął mi krzesło, ale wciąż nie przestawał wpatrywać się to w Tonny’ego, to w Amber. Byłam zbyt zdenerwowana, żeby zwrócić uwagę na to co jem i jak wyśmienitym winem to popijam. Równie dobrze mogły być to zwykłe naleśniki, a nie mini roladki faszerowane kawiorem. Mężczyźni zachowywali wszystkie zasady salonowej kurtuazji i zaczęli rozmowę po skończeniu przystawki. W oczekiwaniu na danie główne poruszyli temat jakiegoś arcyważnego meczu. Nie przypominałam sobie, żeby Adam oglądał coś takiego w domu, ale doskonale znał wynik spotkania, nazwiska piłkarzy i trenerów. Zwróciłam się w stronę Amber. Z bliska nie wyglądała już tak zachwycająco – widać było ślady botoksu i dużej ilości makijażu.
- Macie piękny dom – zastosowałam się do prośby Tonny’ego.
- Sama dobierałam dodatki – widać, że była dumna ze swojej pracy. Nie skomentowałam tandetnych bibelotów, tylko przeszłam do kolejnego tematu. Okazało się, że para ma pięcioletnią córkę imieniem Ana i dwunastoletniego Jamesa z poprzedniego małżeństwa. Zdziwiłam się bezpośredniością i otwartością tej prawie obcej mi kobiety, ale prawdziwy szok przeżyłam kiedy zapytała mnie czy planujemy dzieci, bo ona może polecić mi świetnego ginekologa.
W międzyczasie zdjęliśmy wyborne polędwiczki w sosie, którego smaku nie byłam w stanie zidentyfikować, po czym zaprosił Tonny zaprosił Adama do swojego gabinetu, a ja zostałam sama z Amber. Kiedy kobieta ubrana w dopasowany czerwony kostium oprowadzała mnie po parterze ich ogromnego domu, a ja zmuszona byłam się uśmiechać, Adam siedział w ciemnobrązowym, skurzanym fotelu w klimatycznej bibliotece, którą wypełniał zapach starych książek, zapewne bezcennych białych kruków. Gospodarz poczęstował go cygarem i bez ogródek przeszedł do sedna sprawy.
- Zastanowiłeś się nad moją propozycją? Zauważyłam, że ta ślicznotka, którą przyprowadziłeś miała obrączkę na palcu. To naprawdę twoja żona? – pochylił się nad nim, żeby móc spojrzeć mu w oczy. Nie usiadł jednak, bowiem uważał, że stojąc ma przewagę nad rozmówcą. – Trochę młoda jest, czyżby coś zmusiło was do ślubu? – zaśmiał się.
- Zgadzam się – pominął wzmiankę o przyczynie swojego ślubu – ale jeszcze nie teraz. Musisz dać mi trochę czasu. Teraz wyjeżdżamy i muszę zwolnić się z pracy.
- Rozumiem, najważniejsze, że się zgadzasz. Masz swoją broń?
- Mam.
- Jest legalna?
- Jedna jest, a druga nie – patrzył na niego bystrym wzrokiem.
- Coraz bardziej mi się podobasz – chwycił go za kark i przyciągnął do siebie. – Taki młody, a tak dobrze zna życie. A właśnie skąd znasz mój prywatny numer?
- Mam swoje sposoby – uśmiechnął się uradowany niewypowiedzianą na głos pochwałą.
- Pewnie nasze kobiety świetnie się bawią, ale przejdźmy do salonu – zaproponował mocno ściskając jego dłoń. – Mam nadzieję, że to będzie bardzo udana współpraca.
Po kilku minutach przestałam uważnie słuchać Amber, ale z grzeczności nie przerywałam jej namiętnego monologu o nieinteresujących mnie wazonikach i innych ozdóbkach. Dopiero kiedy usłyszałam dźwięk otwieranych drzwi, z ulgą zwróciłam się w stronę mężczyzn:
- Myślałam, że już do nas nie wrócicie – na szczęście nie zabrzmiało to jako pretensja, czego trochę się obawiałam.
- Nie moglibyśmy zostawić takich pięknych kobiet – zaśmiał się mój mąż całując mnie w policzek. Wyraźnie czułam zapach niedawno wypalonego tytoniu. – Niestety musimy już podziękować za gościnę, długa droga nas jeszcze dzisiaj czeka.
Pożegnaliśmy się i jakieś piętnaście minut później zapinałam już pasy. Dopiero później zaczęłam żałować, że od razu nie usiadłam z tyłu, wtedy mogłabym się przespać, ale nie chcąc denerwować Adam zmrużyłam oczy próbując nie słuchać piosenek, które właśnie leciały w radiu. Chciałam jak najszybciej znaleźć się w pokoju hotelowym, a dopiero rano znaleźć Josha. Dotknęłam dłonią kieszeni spodni, żeby upewnić się, że tam wciąż jest świstek papieru, na którym Gabriele zapisał mi jego adres.