niedziela, 23 marca 2014

Rozdział XIV





Spodziewałam się, że zaraz zamówi taksówkę i pojedziemy prosto do hotelu, ale tak się nie stało. Przez myśl przemknęło mi, że powinnam zadzwonić do Julii, ale szybko o tym zapomniałam. Szliśmy coraz wolniej, chociaż na początku sama przyśpieszałam kroku, Adam nie pozwolił mi decydować, musiałam się  dopasować. Kiedy przechodziliśmy niedaleko naszego hotelu, chciałam tam skręcić, ale mój mąż gwałtownie pociągnął mnie za rękę. Nie miałam pojęcia dokąd mieliśmy się udać. Zaczęło już szarzeć, ale nie było mi zimno. Czułam narastające podniecenie, chociaż jeszcze nie znałam jego źródła. Doszliśmy do jakiegoś parku. Szybko znaleźliśmy wolną ławkę. Adam poczekał aż pierwsza usiądę i dyskretnie rozejrzawszy się dookoła usiał obok mnie.
- Musimy poczekać, za dużo ludzi – objął mnie myśląc, że jest mi zimno.
- Adam, dlaczego nie wrócimy do pokoju? – pocałowałam go w policzek.
- Kochanie, zaufaj mi, tu jest dobrze – powiedział nie odwracając się nawet w moją stronę.
Nigdy nie rozmawialiśmy o zaufaniu. Z prostego powodu – on nie ufał mi, ja nie ufałam jemu. Dlatego zdziwiłam się, kiedy użył właśnie tego słowa. Nigdy więcej nie poruszyliśmy kwestii wzajemnego zaufania. Doskonale wiedziałam, że nawet jeżeli Adam moim zdaniem postępuje niewłaściwie, to zawsze wie co robi. To nie było zaufanie, to była kalkulacja z domieszką miłości.
Nie wiedziałam na co czekamy. Po prostu siedziałam wtulona w jego ramię tak długo nieruchoma, że chyba w końcu zasnęłam albo nie myśląc o niczym sama doprowadziłam się do tego błogiego, półprzytomnego stanu. Adam też się nie poruszył, a było coraz ciemniej. Po jakimś czasie wybudził mnie delikatnym pocałunkiem jak książę swoją Śnieżkę.
- Już czas – w jego oczach dostrzegłam tą samą furię graniczącą z pomieszaniem zmysłów jak wtedy kiedy pierwszy raz poszliśmy do łóżka. Przycisnął mnie jeszcze  bardziej do siebie i złożył gorący pocałunek na moich zsiniałych z zimna ustach. Trwaliśmy tak przez kilka sekund niezdolni do życia, tak zatraceni w naszej walce. Jeden z piękniejszych pocałunków, które dotychczas przeżyłam, a wiedziałam, że szybko tego nie powtórzymy.
Adam rozejrzał się dookoła, poszłam w ślad za nim, nie widziałam nic podejrzanego , o ile można się tak wyrazić siedząc w parku o tak później porze – przecież w każdej chwili mógł napaść na nas jakiś bandyta. Przeszedł mnie ziemny dreszcz, ale nie ze strachu, to Adam odsunął mój szalik, żeby móc dotknąć mojej szyi.
- Widzisz tego faceta? – pokazał mi wzrokiem mężczyznę przechadzającego się wolnym krokiem między drzewami. Wydawało mi się, że na kogoś czeka, kogoś szuka. Nagle pojawiła się jakaś młoda dziewczyna, na oko wyglądała na jego córkę, ale sposób w jaki się powitali wskazywał na inny rodzaj relacji. – Kto jest winny?
- Słucham? – odsunęłam się od niego zdezorientowana.
- Ona czy on? – nadal byłam zaskoczona jego pytaniem. – Skup się, kto bardziej zawinił? Krzywdzi więcej osób?
- Adam, skąd mam to wiedzieć? – szeptałam w obawie przed tym, że ktoś mógłby usłyszeć.
- Zastanów się – ponaglał. – Może on zdradza żonę, ma dzieci, okłamuje rodzinę, daje jej pieniądze zamiast im, może jest jej szefem i ją wykorzystuje, może jest szantażystą? Omotał ją. Może nie płaci podatków? Zabił kogoś na przejściu dla pieszych? A może ona jest prostytutką, chodzi jej tylko o kasę i puszcza się też z innymi? Może jest chora i zaraża? Może jest mężatką i za nic ma miłość swojego męża? Może otruła szefa?
- A może są normalną parą? – zasugerowałam.
- Obydwoje dobrze wiemy, że ty wiesz – pocałował mnie, żeby dodać mi odwagi.
I stało się. Ten głosik w mojej głowie, który tak uporczywie ignorowałam odezwał się znowu. Odezwał się głośno i wyraźnie. Nie mogłam go zlekceważyć. Adam uśmiechnął się widząc jak marszczę czoło. Wiedział, że biję się z myślami.
- Ona zabiła dziecko – powiedziałam niewyraźnie. Drżały mi usta i dłonie, ale nadal nie z zimna. Denerwowałam się, bo wiedziałam, co zaraz powie Adam i wiedziałam, że mnie do tego przekona. Pocałowałam go, żeby odwlec tą chwilę. Uwielbiałam, kiedy jego gorące usta łączyły się z moimi. Odetchnęłam głęboko.
Para przeszła obok nas nie zdając sobie sprawy z tego, że my już wiemy. Adam uporczywie wpatrując się w ich niewyraźne twarze wymusił ich uśmiech. Kobieta była piękna – miała na sobie czarny płaszcz, a tle którego wybijały się blond włosy, miękkie fale opadając jej na ramiona kończyły się w połowie pleców. Uśmiechnęłam się widząc jak nieporadnie radzi sobie w botkach na wysokich obcasach na nierównej ścieżce. Adam poczekał aż przejdą i wrócił do tematu.
- Grzeczna dziewczynka – poklepał mnie przyjacielsko po ramieniu i dodał – my też powinniśmy postarać się o potomka.
- Dobrze – poderwałam się z ławki – nawet teraz, wracajmy do hotelu.
- Jeszcze nie teraz – zatrzymał mnie – zobacz co dla ciebie mam – dyskretnie wyjął z kieszeni płaszcza sztylet. Kompletnie zapomniałam o jego istnieniu, nie wiedziałam nawet gdzie się znajduje, a tu nagle Adam wciska mi go do ręki.
- Nie, nie chcę jej – powiedziałam stanowczo.
- Dlaczego nie? Jest winna – spojrzał na mnie z ukosa.
- Adam… ja nie chcę zabijać kobiety… Jeszcze nie teraz – przytuliłam się do niego, żeby uniemożliwić mu spojrzenie mi w oczy.
- Kogo chciałbyś zabić? – jego słowa dochodziły do mnie jakby w zwolnionym tempie.
- Po prostu kogoś innego, kogoś kto nie ma rodziny – pociągnęłam do za rękę w przeciwną stronę niż ta, w którą poszli nieznajomi.
Szliśmy bardzo długo, ale nie byłam zmęczona ani zmarznięta. Mój mąż wciąż trzymał mnie za rękę i posłużenie szedł obok mnie. Wiedział, że nie może mi przeszkadzać, bo w moich oczach zobaczył coś na kształt obłędu, który ja widywałam codziennie wpatrując się w jego rozbiegane źrenice. Kiedyś zapytałam go, czy bierze narkotyki, a on odpowiedział ze śmiechem:
- Sama powiedziałaś, że mam tylko dwie pasje, tu nie ma miejsca na używki.
- Ale pijesz – zauważyłam.
- Gdybym nie pił już dawno bym cię zabił – pocałował mnie wtedy w czoło i jakby nigdy nic wyszedł zostawiając mnie samą w sypialni.
- Dokąd idziemy? – Adam wyrwał mnie z zamyślenia.
- Idziemy zobaczyć prawdziwe życie – odparłam z energią w głosie.
- Wolę kiedy ty mnie słuchasz – przyznał, ale nadal nie protestował.
Potem wszystko wydarzyło się tak jakby ktoś włączył przycisk „przyśpiesz” w czasie oglądania filmu. Byłam odurzona zapachem krwi i ilością adrenaliny w żyłach. Adam stał z boku i bacznie obserwował każdy mój ruch, ale nie chciałam, żeby mi pomagał. Po kilku minutach napastnik spotkany jednej z nędzniejszych dzielnic Londynu żegnał się już ze światem. Usprawiedliwiłam się sama przed sobą – to on mnie napadł, a ja się broniłam. Co z tego, że sama go sprowokowałam, liczyło się to, że zrobił już kiedyś krzywdę innej kobiecie, która nie potrafiła się bronić. Miałam szczęście, w końcu nie codziennie mijam zboczeńców na ulicy. Teraz będę robiła to częściej, znowu będę wiedziała czy ktoś jest winny. Cichy, ale stanowczy głos znowu rozbrzmiewał w mojej głowie. Nie byłam pewna czy chcę się go pozbyć.

W ubraniach położyliśmy się na łóżku. Zaraz zrobiło mi się gorąco, ale nie wstałam. Leżałam obok mojego męża bez ruchu, redukując oddech do koniecznego minimum. Obydwoje patrzyliśmy w sufit, tak jak kiedyś w sypialni Adama z tą różnicą, że wtedy zupełnie nie znałam przyczyn takiego zachowania. Nie chcieliśmy rozmawiać o tym, co stało się w parku. Dopiero po chwili zorientowałam się, że wciąż mam na dłoniach resztki krwi. Natychmiast zerwałam się z łóżka, a Adam zaczął się śmiać widząc mój niepokój, ale włączył światło, żebyśmy mogli zobaczyć stan pościeli – na szczęście była czysta.
- Szczęśliwa? – podszedł do mnie i pocałował moją zakrwawioną dłoń i oblizał usta.
- Chyba tak – zaczerwieniłam się, ale nie zabrałam ręki.
- Poczekaj, przygotuję ci kąpiel – posadził mnie na łóżku pilnując, żebym nie ubrudziła pościeli.
Wiedziałam,  że był bardziej szczęśliwy niż ja, widziałam to w jego rozbieganych, rozognionych oczach. Przepełniała go duma, a ja udowodniłam mu, że jestem taka sama jak on. Jeszcze tego nie żałowałam.
- April, już – po kilku minutach stanął w drzwiach gestem zapraszając mnie do środka.
- Dziękuję kochanie – kiedy przechodziłam obok niego, pocałowałam go w policzek.
- Nie mów tak do mnie, bo się jeszcze przyzwyczaję – uśmiechnął się figlarnie i zaproponował przytrzymując mnie w pasie – pomóc ci?
- Nie teraz – doskonale wiedziałam do czego zmierzał. Może jego podniecał zapach krwi, ale ja musiałam odreagować. Posłałam mu wymuszony uśmiech i zamknęłam drzwi. W środku było duszno i gorąco, nie mogłam się nawet przejrzeć w zaparowanym lustrze. Szybko zdjęłam ubrania zostawiając na nich krwawe ślady. Złożyłam je w kostkę tak, żeby nie było widać plam. Dopiero kiedy zostałam sama ręce zaczęły mi się trząść, a napięte mięśnie odmawiały posłuszeństwa. Z trudem zanurzyłam obolałe ciało w gorącej wodzie. Krew z moich dłoni i ramion momentalnie się rozpłynęła delikatnie barwiąc pianę. Zmrużyłam oczy. Czułam jak znika cały stres, jak wymazują się wspomnienia. Po chwili nie pamiętałam już jak wyglądał ten mężczyzna. Ciepła woda przyjemnie koiła zarówno ból fizyczny jak i psychiczny. Byłam zdziwiona tym, że tak szybko wyzbyłam się wyrzutów sumienia. On była winny, więc musiał ponieść karę, jak w tej książce o studencie, który mordował „wszy”. Jedno wynikało z drugiego, ale ja miałam pewność, że nigdy nikt nie będzie rozliczał mnie z moich grzechów. Miałam przywileje, z których zaczęłam korzystać bez oporów.  Nie przyjmowałam do wiadomości, że coś mogłoby zmienić się w moim życiu.
Otworzyłam oczy. Mój krzyk wypełnił cały hotel. Byłam przerażona tym, co zobaczyłam – woda była brunatna. Nie byłam stanie się poruszyć, zalałam się łzami, ale i tak wciąż widziałam czerwoną plamę wokół mnie. Adam prawie natychmiast znalazł się nade mną, nie przeszkadzały mu zamknięte drzwi – otworzył je mocnym kopnięciem. Krzyknęłam jeszcze głośniej i jeszcze więcej łez popłynęło po moich policzkach. Wyciągnęłam ręce w stronę mojego męża, ten przytulił mnie nie zważając na to, że krew plami jego błękitną koszulę. Okrył mnie białym ręcznikiem i pomógł stanąć na nogach. Wybiegłam z łazienki z bosymi, mokrymi stopami zostawiając po sobie ślady na jasnym dywanie. Znieruchomiałam słysząc, że ktoś puka do drzwi. Adam minął mnie i otworzył.. Zasłonił mnie i szeptem wytłumaczył  mężczyźnie z obsługi hotelu zaistniałą sytuację. Nie wiedziałam co powiedział, ale widziałam jak dawał mu sto funtów, więc facet w uniformie już o nic nie pytał.
- April, co się stało? – wrócił do mnie, kiedy nieproszony gość zamknął za sobą drzwi.
- Ale skąd ona tu się wzięła? – bełkotałam połykając łzy.
- Tutaj nikogo nie było – próbował mnie uspokoić. – Już wszystko dobrze. Proszę, wytrzyj się i tak już wszędzie jest woda.
- Nie woda, tylko krew – odsunęłam się od niego, żeby mógł zobaczyć brunatne plamy.
- Kochanie, tu nie ma żadnej krwi – szepnął całując mnie w mokre włosy. Wyrwałam mu się.
- Chcesz zrobić ze mnie wariatkę? Idź do łazienki, tam jest jej pełno – krzyczałam.
- Byłem tam i nic takiego nie widziałam. Ręcznik też jest czysty.
- Adam nie, tam jest jej pełno, wszystko się lepi, nawet moje włosy – pokazałam mu kosmyki, z których spływały grube krople krwi. – Boję się – wtuliłam się w jego ramiona. Odskoczyłam przypominając sobie, że jestem cała w czerwonej, nadal ciepłej krwi.
- Nie, tam nic nie ma – złapał mnie i przycisnął do siebie. Byłam zbyt zmęczona, żeby się z nim szarpać. Westchnęłam wciąż płacząc.
- Ciii… już dobrze – całował mnie w czoło. – Weźmiesz prysznic i zaraz się położysz.
Na szczęście w naszej bogato wyposażonej łazience była też kabina. Z zamkniętymi oczami spłukałam z siebie resztę czerwonej piany, nie byłam w stanie patrzeć na podłogę, bo bałam się, że zobaczę ogromne plamy krwi. Adam pomógł mi założyć koszulę nocną i zaprowadził do łóżka. Dopiero, kiedy on też zaraz znalazł się obok mnie, tylko w ubraniu, otworzyłam oczy. Całował mnie we włosy dopóki nie zasnęłam.
Rano zastałam już spakowane walizki i sterylnie czysty pokój. Adam doskonale zdawał sobie sprawę z tego, że nie chciałam tam zostać. Kiedy on oddawał klucz, ja siedziałam już w samochodzie prosząc, żeby jak najszybciej do mnie wrócił. Jednak mój mąż zagadał się z jedną z pokojówek.
- A to za brudne ręczniki i leki nasenne – niepostrzeżenie wsunął jej do ręki pognieciony banknot. – Miłego dnia – dodał z uśmiechem.

poniedziałek, 3 marca 2014

Rozdział XIII







Adam zostawił swój samochód na hotelowym parkingu – nie chciał rzucać się w oczy. Taksówka była bezpieczniejszym rozwiązaniem, chociaż mniej komfortowym. Mężczyzna wolał sam kierować niż być wożonym. Dzisiejsza noc była jedną z ważniejszych w dopiero co zaczynającym się okresie jego życia, nic nie mogło pójść nie tak. Plan był prosty, chociaż uwzględnił szczegóły związane np. z nagłą zmianą pogody.
Wsiadł do taksówki. W środku pachniało mocnym alkoholem, pewnie poprzedni pasażer był pijany. Adam pożałował, że przed wyjściem nie wypił jednego głębszego na rozgrzanie. Odwagi mu nie brakowało, determinacji też, to było tylko zlecenie, kolejne morderstwo, ale pierwsze dla Tonny’ego. Nie mógł zawieźć. Nikt nie mógł go zobaczyć. Już w wymowny sposób zasugerował recepcjoniście, że całą noc spędził w hotelu. Powód, który podał mu Tonny (i w który nie wierzył Adam) był śmiesznie błahy. W oficjalniej wersji nijaki George Kenc dobierał się do nieślubnej córki Tonny’ego, o której nie wiedziała Amber. Adam domyślał się, że to tylko test i nie wnikał w słuszność swojego zlecenia.
Zachrypniętym głosem podał kierowcy adres. Poddenerwowany zaciskał dłonie w pięści. W końcu zatrzymał się przed domem jednorodzinnym. Zapłacił za kurs i pożegnawszy się z taksówkarzem ruszył wolnym, ale pewnym krokiem. Zanim doszedł do pierwszego drzewa usłyszał nierówne kroki kilku prawdopodobnie nawalonych facetów i bełkot pijackiej przyśpiewki. Prawie w zupełnej ciemności poznał swoją ofiarę. Widać było, że George wiódł prym w tej bandzie obiboków. Żaden z nich pewnie nigdy nie miał łopaty w rękach. Adam wprawnym okiem wymierzył w młodzieńca i oddał dwa strzały w klatkę piersiową – to powinno wystarczyć. Żadnych popisówek, czyste, szybkie morderstwo. Zanim kompani Kenca zrozumieli co się stało, Ortiz przebiegł trzy przecznice i dopiero tam złapał taksówkę. Opowiedział starszemu panu przejmującą historyjkę jak to przegrał w kasynie ponad pół swojej pensji, a potem wygrał jej trzykrotność. Żeby uwiarygodnić swoją opowieść dał mu sowity napiwek zanim wysiał przed hotelem. Dochodziła dopiero dwunasta. Nie sądził, że tak szybko uwinie się ze swoją robotą.
W hotelowej recepcji zamówił budzenie na dziewiątą. Miał nadzieję, że mimo później pory jego żona jeszcze nie śpi. Dawno nie był tak zmęczony jak tego wieczoru. Może to przez zmianę otoczenia i pierwszym zleceniem. Jeszcze nie wiedział co powie, kiedy w końcu ktoś zapyta go o pracę. Nie odszedł jeszcze z poprzedniej, a już zaczął następną. Musiał mieć przykrywkę, przynajmniej na razie dla April. Justin jako pierwszy dowiedział się o propozycji Tonny’ego, miał prawo to wiedzieć, ale nie chciał denerwować April, jeszcze nie teraz.
Po cichu wszedł do pokoju, tak jak się spodziewał było zupełnie ciemno. Nie włączając światła podszedł do dużego łóżka na środku apartamentu, żeby pochylić się nad śpiącą już dziewczyną i obudzić ją delikatnym pocałunkiem jak książę swoją Śnieżkę. Nie było jej. W szale rozbił ozdobny wazon, a potem połamał stolik, na którym leżał telefon. Kilka drzazg wbiło mu się w dłoń, ale to szkło rozcięło skórę. Przeklął. Nie zwracał uwagi na to, że krew plami jasny dywan, stać go było na pokrycie strat. Miał nie pić, przynajmniej nie przy żonie, ale teraz jej nie było. Nalewając sobie whisky zadzwonił do Bastiana.
- Czyżbyś już miał dosyć? – zapytał ze śmiechem zanim ten zdążył się przywitać.
- A żebyś wiedział. Już nie wiem co robić – przetarł czoło wierzchem dłoni, ale i tak zostawił na nim krwawą smugę.
-  O stary nie wiedziałem, że masz aż tak słabą kondycję. Wiesz, jesteś pierwszą osobą, która dzwoni do mnie w środku nocy z takim problemem.
- Zamkniesz się wreszcie i dasz mi coś powiedzieć? – już miał ochotę rzucić telefonem o ścianę.
- Więc nie chodzi o seks.
- Ona znowu gdzieś wyszła – przez moment wydawał się jednocześnie tak zupełnie bezsilny i tak wściekły, że nawet gdyby nazwał ją „dziwką” Bastian by tego nie zrozumiał.
- Czyli jednak chodzi o seks. Szybka jest.
- Ty się nie zgrywaj, tylko masz mi ja znaleźć – wysyczał przez zaciśnięte zęby.
- Jak?
- Ja ci mam mówić jak się dziewczyn szuka? – upił spory łyk whisky.
- Ale to ty jesteś w Londynie.
- Masz pół godziny – poinformował i rozłączył się.
Dwadzieścia osiem minut później dziewczyna w czarnej sukience zdejmowała już płaszcz w swoim pokoju. I nigdy nie dowiedziała się czyjej woli wróciła do hotelu.
Pamiętałam niewiele, bo za namową Josha piłam więcej niż zwykle. Klub, w którym się bawiliśmy wybrał chyba co drugi młody mieszkaniec Londynu, bo było tyle ludzi, że gdyby nie znajomości mojego nowego znajomego na wejście czekalibyśmy kilka godzin. Nie przemyślałam tylko tego, że moje buty zupełnie nie nadają się na imprezę. Nie przejmowałam się tym i bawiłam się świetnie dopóki ktoś nie podszedł do mnie i nie złapał mnie za ramiona. Josh, któremu wydawało się, że był za mnie odpowiedzialny, próbował wyjaśnić sytuację. Zamienił z tym mężczyzną kilka zdań i kazał mi iść z nim do taksówki. Pożegnałam go buziakiem, ale byłam już tak pijana, że pocałowałam go w usta. Zachwiałam się, ale bez słowa poszłam za tym kretynem, który przerwał mi zabawę. Dawno się tak dobrze nie bawiłam. Adam nigdzie mnie nie zabierał, a dzięki Joshowi spędziłam kilka szalonych godzin, tańcząc i niezobowiązująco flirtując z obcymi mężczyznami. Nie patrzył na mnie w aucie, słuchał tylko moich pretensji i potakiwał głową. Josh na pewno wiedział co robi, więc nie miałam zamiaru uciekać. Zaprowadził mnie pod same drzwi pokoju w hotelu, w którym się zatrzymaliśmy. Poprawił mi płaszcz i odgarnął mi włosy z twarzy swoją dużą dłonią, miał szorstką skórę, a potem prawie siłą wepchnął mnie do środka. W pokoju było ciemno, a ja nie mogłam poradzić sobie nawet ze zdjęciem zasznurowanych butów.
- Jesteś zupełnie pijana – usłyszałam głos Adama, ale nie byłam w stanie dostrzec jego sylwetki. Zaczęłam chichotać. Usłyszałam, że odstawia szklankę i podchodzi do mnie. Przestałam zajmować się butami i zarzuciłam mu ramiona na szyję. Złapał mnie mocno w pół, bo inaczej od razu znalazłabym się na podłodze. Pomógł mi dojść do łóżka, zdjąć buty, a ja wciąż próbowałam go obejmować. Miał na sobie koszule, bawiłam się jego kołnierzykiem, kiedy ten zaczął prawić mi kazanie.
- W życiu nie wiedziałem większej kretynki niż ty i do tego jesteś moją żoną. Myślałaś, że się nie dowiem? Z iloma się puściłaś? Mów do cholery! – potrząsnął mną, a ja tylko wyrwałam się z tego uścisku i położyłam na plecach wciąż zanosząc się śmiechem. – Mów, a nie się śmiejesz! – próbował mnie podnieść.
- Ale Adaś, ty też piłeś… – pogroziłam mu palcem. – Nie chciałeś mnie nigdzie zabrać, to poszłam z nim… wiesz jak on świetnie tańczy? – poderwałam się z łóżka i zaczęłam tańczyć na środku pokoju i muzyka nie była mi do tego zupełnie potrzebna. Mój mąż złapał mnie tym razem dużo mocniej i nie pozwolił mi się uwolnić.
- Uspokój się, bo zaraz będą chcieli nas stąd wyrzucić – próbował mnie uciszyć. – Porozmawiamy rano, rozbierz się.
- Ale ty jesteś niegrzeczny – przestałam się śmiać, żeby wpiąć się w jego rozgrzane whisky usta. Odsunął mnie dopiero po chwili, kiedy sam nasycił się pocałunkiem.
- Musisz wziąć prysznic – bardziej poprosił niż rozkazał.
- Oj nie, jestem taka zmęczona – rzuciłam się na łóżko – chodź tu do mnie.
- Jesteś bardzo zmęczona – pocałował mnie w czoło – i pijana.
Nie miałam już siły, żeby otworzyć oczy i zobaczyć niewyraźny kontur jego ciała kiedy szedł do drugiej części naszego apartamentu gdzie znajdowała się kanapa. 
Adam zamówił budzenie i śniadanie na dziewiątą, więc właśnie o tej zwlekłam się z łóżka. Strasznie bolała mnie głowa i nadal nie mogłam złapać równowagi. Pierwsze, co zobaczyłam to połamany stolik i szkło na podłodze. Dopiero po chwili dostrzegłam czerwone, niekształtne plamy. Przeszedł mnie dreszcz, kiedy uświadomiłam sobie, że to krew, a drugi, kiedy okazało się, że nie ma Adama.
Pokojówka, która przyniosła śniadanie zaproponowała mi aspirynę i sok pomidorowy. Poprosiłam o tabletkę, ale podziękowałam za sok. Nigdy za nim nie przepadałam. Dostałam, więc kefir, którego także nie lubiłam. Wypiłam go duszkiem zaraz po wyjściu kobiety, a potem wzięłam szybki, gorący prysznic, dokładnie umyłam włosy, żeby pozbyć się zapachu alkoholu i papierosów. Zęby myłam przez prawie piętnaście minut. Założyłam tylko bieliznę i hotelowy szlafroczek. Kiedy zaczęłam pić zimną kawę, do pokoju wrócił Adam. Minął mnie bez słowa kierując się do łazienki. Dobrze, że nie widziałam jak wściekły zbiera moje rzeczy z podłogi, jak wyciera zaparowane lustro. Nie odezwał się do mnie ani jednym słowem, usiadł tylko na łóżku i udawał, że na mnie nie patrzy. Nie zapytałam go gdzie był, wiedziałam, że mi nie odpowie. Pewnie znowu był zajęty porachunkami ze złymi ludźmi.
Ode chciało mi się jeść. Moja głowa była coraz cięższa tak samo jak powieki, trochę mnie mdliło, ale przeszło mi po mocnej kawie. Nie zwracając uwagi na mojego męża, zdjęłam szlafrok i położyłam się do łóżka. Odwrócona do niego plecami szybko zasnęłam. Czułam się tak źle, że i tak nie miałam siły dzisiaj nigdzie wychodzić. Najgorsze było to, że nie mogłam przypomnieć sobie wszystkich szczegółów z ubiegłej nocy.
Posłał mi delikatny uśmiech i wyszedł zanim zdążyłam go zobaczyć. Czułam jakby ściany pokoju zbliżały się do siebie, w głowie huczało, kiedy słyszałam najcichszy szmer, mrużyłam oczy, żeby światło mnie nie raziło, jednak nie miałam siły wstać i zasłonić okna.
Nie wiem ile spałam, ale obudził mnie denerwujący, natrętny sygnał przychodzącego połączenia. Nie miałam pojęcia, gdzie znajdował się mój telefon – dopiero po chwili zlokalizowałam źródło dźwięku. Odebrałam leżąc na podłodze obok mojego płaszcza, to Julia nie dawała mi spać.
- Tak? – miałam zachrypnięty głos.
- Gdzie ty się podziewasz? Kelly ciągle o ciebie pyta – zaczęła swój wykład, a jej słowa dochodziły do mnie z opóźnieniem.
- Coś się stało? – zdołałam wydukać do telefonu.
- Ona boi się Bastiana… – przerwała, żeby zmienić temat – jakoś tak dziwnie mówisz, dobrze się czujesz?
- Chyba jakieś przeziębienie – nie chciałam jej mówić, że bawiłam się w klubie z obcym facetem, kiedy moja przyjaciółka wciąż leżała w szpitalu. – Tym się nie przejmuj. On chciał jej coś zrobić? – zapytałam spokojnie, chociaż nie chciałam usłyszeć odpowiedzi. Miałam nadzieję, że nagle stracę zasięg albo rozładuje mi się bateria.
- Fizycznie z nią coraz lepiej, ale psychicznie nie może sobie z tym wszystkim poradzić, boi się, że jej dziecko będzie takie same jak ten palant. Lekarze mówią, że w przyszłym tygodniu będzie mogła wrócić do domu. Louis miał kolejną operację, ale jeszcze nic nie wiadomo… – jeszcze długo opowiadała mi o ich stanie, a ja w połowie przestałam jej słuchać, mogłam w ogóle nie odbierać tego telefonu. Doskonale wiedziałam, że winą za wszystko obarczała właśnie mnie, chociaż nigdy nie powiedziała mi tego wprost. Ale ja przecież nie będę chroniła całego świata, skoro sama potrzebuję opieki.
- Ty mnie w ogóle słuchasz? – dotarł do mnie jej zniecierpliwiony głos.
- Tak, tylko okropnie się czuję, zadzwonię wieczorem, przepraszam – dodałam i odłożyłam telefon na podłogę. Skuliłam się, ale nie mogłam zasnąć. Leżałam tak na pół-przytomna, na pół-martwa, kiedy w pokoju pojawił się Adam. Miał na sobie świeżą, błękitną koszulę wpuszczoną w ciemne jeansy ze skórzanym paskiem. Nieczęsto widziałam go w kolorowych koszulach, ale nie chciało mi się silić na komplementy.
- Dlaczego leżysz na podłodze? – zapytał beznamiętnie.
- Bo mi się tak podoba – rzuciłam nie podnosząc głowy.
- Dobrze, ale wychodzimy wieczorem, ktoś musi tu w końcu posprzątać. Ubierz się jakoś… normalnie – nie wiedział jakiego słowa użyć. – Jak każda zakochana para pójdziemy do kina. Zdążysz się przygotować w pół godziny? – stał nade mną ze skrzyżowanymi na piersi ramionami.
- Tak – wymamrotałam i z trudem stanęłam na nogach. Wzięłam drugi tego dnia prysznic i założyłam szary sweter i jeansy. Wyglądałam normalnie, ale czułam się fatalnie. Umyłam zęby, chociaż wciąż prześladował mnie zapach wczorajszego alkoholu. Zajęło mi to mniej niż pół godziny, ale chyba na złość Adamowi postanowiłam nie wychodzić z łazienki dopóki zdenerwowany mnie nie zawoła. Siedziałam na brzegu wanny gładząc nierówności powstające na swetrze. Adam zawołał mnie na kawę, którą właśnie przyniósł ktoś z obsługi hotelowej, jednak w jego głosie nie było słychać zniecierpliwienia. Wypiłam tylko trochę, a resztę wypił mój mąż. 
- Na jaki film idziemy?
- A na co chodzą takie małolaty jak ty? – otworzył przede mną drzwi. – Może będzie jakaś kreskówka, jeszcze nie sprawdziłem repertuaru.
Pech chciał, że właśnie dzisiaj kino, do którego poszliśmy miało w ofercie bajkę o tematyce wybitnie świątecznej. Adamowi w ogóle nie przeszkadzało dziwne spojrzenie jakim obdarzyła nas kasjerka. Oprócz nielicznych rodziców byliśmy najstarsi na sali kinowej. Usiadłam po prawej od Adama, chociaż nigdy nie rozumiałam dlaczego tego pilnuje, nigdy o to nie zapytałam. Po kilkunastu minutach zaczęła się animacja. Nie wierzyłam w to, że Adam nie znał repertuaru, a byliśmy prawie punktualnie. Poczułam, że łapie mnie za rękę, bardzo delikatnie ściska moje palce, ale wciąż nie odwraca się w moją stronę. Nie wiem czy bajka była tak nudna, czy ja byłam taka zmęczona, ale zasnęłam w trakcie seansu. Przez ten alkohol ciągle chciało mi się spać. Obudziłam się dopiero kiedy zaczął się następny film, zdziwiłam się, że nie zostaliśmy wyproszeni – pewnie Adam zapłacił za następne dwa bilety.
- Przepraszam – ścisnęłam jego ramię, żeby zmusić go do poświęcenia mi odrobiny uwagi. – Nie powinnam była z nim wychodzić…
Pocałował mnie w czoło. Mogliśmy pozwolić sobie na chwilę czułości, bo dzieci, które oglądały bajkę za-stąpili fani kina akcji. Całował mnie zachłannie jak nastolatek, jak szaleńczo zakochany chłopak.
- Udowodnisz mi to – syknął na chwilę odrywając się od moich ust – ale nie tutaj.
Tego filmu też nie obejrzeliśmy do końca.