niedziela, 23 marca 2014

Rozdział XIV





Spodziewałam się, że zaraz zamówi taksówkę i pojedziemy prosto do hotelu, ale tak się nie stało. Przez myśl przemknęło mi, że powinnam zadzwonić do Julii, ale szybko o tym zapomniałam. Szliśmy coraz wolniej, chociaż na początku sama przyśpieszałam kroku, Adam nie pozwolił mi decydować, musiałam się  dopasować. Kiedy przechodziliśmy niedaleko naszego hotelu, chciałam tam skręcić, ale mój mąż gwałtownie pociągnął mnie za rękę. Nie miałam pojęcia dokąd mieliśmy się udać. Zaczęło już szarzeć, ale nie było mi zimno. Czułam narastające podniecenie, chociaż jeszcze nie znałam jego źródła. Doszliśmy do jakiegoś parku. Szybko znaleźliśmy wolną ławkę. Adam poczekał aż pierwsza usiądę i dyskretnie rozejrzawszy się dookoła usiał obok mnie.
- Musimy poczekać, za dużo ludzi – objął mnie myśląc, że jest mi zimno.
- Adam, dlaczego nie wrócimy do pokoju? – pocałowałam go w policzek.
- Kochanie, zaufaj mi, tu jest dobrze – powiedział nie odwracając się nawet w moją stronę.
Nigdy nie rozmawialiśmy o zaufaniu. Z prostego powodu – on nie ufał mi, ja nie ufałam jemu. Dlatego zdziwiłam się, kiedy użył właśnie tego słowa. Nigdy więcej nie poruszyliśmy kwestii wzajemnego zaufania. Doskonale wiedziałam, że nawet jeżeli Adam moim zdaniem postępuje niewłaściwie, to zawsze wie co robi. To nie było zaufanie, to była kalkulacja z domieszką miłości.
Nie wiedziałam na co czekamy. Po prostu siedziałam wtulona w jego ramię tak długo nieruchoma, że chyba w końcu zasnęłam albo nie myśląc o niczym sama doprowadziłam się do tego błogiego, półprzytomnego stanu. Adam też się nie poruszył, a było coraz ciemniej. Po jakimś czasie wybudził mnie delikatnym pocałunkiem jak książę swoją Śnieżkę.
- Już czas – w jego oczach dostrzegłam tą samą furię graniczącą z pomieszaniem zmysłów jak wtedy kiedy pierwszy raz poszliśmy do łóżka. Przycisnął mnie jeszcze  bardziej do siebie i złożył gorący pocałunek na moich zsiniałych z zimna ustach. Trwaliśmy tak przez kilka sekund niezdolni do życia, tak zatraceni w naszej walce. Jeden z piękniejszych pocałunków, które dotychczas przeżyłam, a wiedziałam, że szybko tego nie powtórzymy.
Adam rozejrzał się dookoła, poszłam w ślad za nim, nie widziałam nic podejrzanego , o ile można się tak wyrazić siedząc w parku o tak później porze – przecież w każdej chwili mógł napaść na nas jakiś bandyta. Przeszedł mnie ziemny dreszcz, ale nie ze strachu, to Adam odsunął mój szalik, żeby móc dotknąć mojej szyi.
- Widzisz tego faceta? – pokazał mi wzrokiem mężczyznę przechadzającego się wolnym krokiem między drzewami. Wydawało mi się, że na kogoś czeka, kogoś szuka. Nagle pojawiła się jakaś młoda dziewczyna, na oko wyglądała na jego córkę, ale sposób w jaki się powitali wskazywał na inny rodzaj relacji. – Kto jest winny?
- Słucham? – odsunęłam się od niego zdezorientowana.
- Ona czy on? – nadal byłam zaskoczona jego pytaniem. – Skup się, kto bardziej zawinił? Krzywdzi więcej osób?
- Adam, skąd mam to wiedzieć? – szeptałam w obawie przed tym, że ktoś mógłby usłyszeć.
- Zastanów się – ponaglał. – Może on zdradza żonę, ma dzieci, okłamuje rodzinę, daje jej pieniądze zamiast im, może jest jej szefem i ją wykorzystuje, może jest szantażystą? Omotał ją. Może nie płaci podatków? Zabił kogoś na przejściu dla pieszych? A może ona jest prostytutką, chodzi jej tylko o kasę i puszcza się też z innymi? Może jest chora i zaraża? Może jest mężatką i za nic ma miłość swojego męża? Może otruła szefa?
- A może są normalną parą? – zasugerowałam.
- Obydwoje dobrze wiemy, że ty wiesz – pocałował mnie, żeby dodać mi odwagi.
I stało się. Ten głosik w mojej głowie, który tak uporczywie ignorowałam odezwał się znowu. Odezwał się głośno i wyraźnie. Nie mogłam go zlekceważyć. Adam uśmiechnął się widząc jak marszczę czoło. Wiedział, że biję się z myślami.
- Ona zabiła dziecko – powiedziałam niewyraźnie. Drżały mi usta i dłonie, ale nadal nie z zimna. Denerwowałam się, bo wiedziałam, co zaraz powie Adam i wiedziałam, że mnie do tego przekona. Pocałowałam go, żeby odwlec tą chwilę. Uwielbiałam, kiedy jego gorące usta łączyły się z moimi. Odetchnęłam głęboko.
Para przeszła obok nas nie zdając sobie sprawy z tego, że my już wiemy. Adam uporczywie wpatrując się w ich niewyraźne twarze wymusił ich uśmiech. Kobieta była piękna – miała na sobie czarny płaszcz, a tle którego wybijały się blond włosy, miękkie fale opadając jej na ramiona kończyły się w połowie pleców. Uśmiechnęłam się widząc jak nieporadnie radzi sobie w botkach na wysokich obcasach na nierównej ścieżce. Adam poczekał aż przejdą i wrócił do tematu.
- Grzeczna dziewczynka – poklepał mnie przyjacielsko po ramieniu i dodał – my też powinniśmy postarać się o potomka.
- Dobrze – poderwałam się z ławki – nawet teraz, wracajmy do hotelu.
- Jeszcze nie teraz – zatrzymał mnie – zobacz co dla ciebie mam – dyskretnie wyjął z kieszeni płaszcza sztylet. Kompletnie zapomniałam o jego istnieniu, nie wiedziałam nawet gdzie się znajduje, a tu nagle Adam wciska mi go do ręki.
- Nie, nie chcę jej – powiedziałam stanowczo.
- Dlaczego nie? Jest winna – spojrzał na mnie z ukosa.
- Adam… ja nie chcę zabijać kobiety… Jeszcze nie teraz – przytuliłam się do niego, żeby uniemożliwić mu spojrzenie mi w oczy.
- Kogo chciałbyś zabić? – jego słowa dochodziły do mnie jakby w zwolnionym tempie.
- Po prostu kogoś innego, kogoś kto nie ma rodziny – pociągnęłam do za rękę w przeciwną stronę niż ta, w którą poszli nieznajomi.
Szliśmy bardzo długo, ale nie byłam zmęczona ani zmarznięta. Mój mąż wciąż trzymał mnie za rękę i posłużenie szedł obok mnie. Wiedział, że nie może mi przeszkadzać, bo w moich oczach zobaczył coś na kształt obłędu, który ja widywałam codziennie wpatrując się w jego rozbiegane źrenice. Kiedyś zapytałam go, czy bierze narkotyki, a on odpowiedział ze śmiechem:
- Sama powiedziałaś, że mam tylko dwie pasje, tu nie ma miejsca na używki.
- Ale pijesz – zauważyłam.
- Gdybym nie pił już dawno bym cię zabił – pocałował mnie wtedy w czoło i jakby nigdy nic wyszedł zostawiając mnie samą w sypialni.
- Dokąd idziemy? – Adam wyrwał mnie z zamyślenia.
- Idziemy zobaczyć prawdziwe życie – odparłam z energią w głosie.
- Wolę kiedy ty mnie słuchasz – przyznał, ale nadal nie protestował.
Potem wszystko wydarzyło się tak jakby ktoś włączył przycisk „przyśpiesz” w czasie oglądania filmu. Byłam odurzona zapachem krwi i ilością adrenaliny w żyłach. Adam stał z boku i bacznie obserwował każdy mój ruch, ale nie chciałam, żeby mi pomagał. Po kilku minutach napastnik spotkany jednej z nędzniejszych dzielnic Londynu żegnał się już ze światem. Usprawiedliwiłam się sama przed sobą – to on mnie napadł, a ja się broniłam. Co z tego, że sama go sprowokowałam, liczyło się to, że zrobił już kiedyś krzywdę innej kobiecie, która nie potrafiła się bronić. Miałam szczęście, w końcu nie codziennie mijam zboczeńców na ulicy. Teraz będę robiła to częściej, znowu będę wiedziała czy ktoś jest winny. Cichy, ale stanowczy głos znowu rozbrzmiewał w mojej głowie. Nie byłam pewna czy chcę się go pozbyć.

W ubraniach położyliśmy się na łóżku. Zaraz zrobiło mi się gorąco, ale nie wstałam. Leżałam obok mojego męża bez ruchu, redukując oddech do koniecznego minimum. Obydwoje patrzyliśmy w sufit, tak jak kiedyś w sypialni Adama z tą różnicą, że wtedy zupełnie nie znałam przyczyn takiego zachowania. Nie chcieliśmy rozmawiać o tym, co stało się w parku. Dopiero po chwili zorientowałam się, że wciąż mam na dłoniach resztki krwi. Natychmiast zerwałam się z łóżka, a Adam zaczął się śmiać widząc mój niepokój, ale włączył światło, żebyśmy mogli zobaczyć stan pościeli – na szczęście była czysta.
- Szczęśliwa? – podszedł do mnie i pocałował moją zakrwawioną dłoń i oblizał usta.
- Chyba tak – zaczerwieniłam się, ale nie zabrałam ręki.
- Poczekaj, przygotuję ci kąpiel – posadził mnie na łóżku pilnując, żebym nie ubrudziła pościeli.
Wiedziałam,  że był bardziej szczęśliwy niż ja, widziałam to w jego rozbieganych, rozognionych oczach. Przepełniała go duma, a ja udowodniłam mu, że jestem taka sama jak on. Jeszcze tego nie żałowałam.
- April, już – po kilku minutach stanął w drzwiach gestem zapraszając mnie do środka.
- Dziękuję kochanie – kiedy przechodziłam obok niego, pocałowałam go w policzek.
- Nie mów tak do mnie, bo się jeszcze przyzwyczaję – uśmiechnął się figlarnie i zaproponował przytrzymując mnie w pasie – pomóc ci?
- Nie teraz – doskonale wiedziałam do czego zmierzał. Może jego podniecał zapach krwi, ale ja musiałam odreagować. Posłałam mu wymuszony uśmiech i zamknęłam drzwi. W środku było duszno i gorąco, nie mogłam się nawet przejrzeć w zaparowanym lustrze. Szybko zdjęłam ubrania zostawiając na nich krwawe ślady. Złożyłam je w kostkę tak, żeby nie było widać plam. Dopiero kiedy zostałam sama ręce zaczęły mi się trząść, a napięte mięśnie odmawiały posłuszeństwa. Z trudem zanurzyłam obolałe ciało w gorącej wodzie. Krew z moich dłoni i ramion momentalnie się rozpłynęła delikatnie barwiąc pianę. Zmrużyłam oczy. Czułam jak znika cały stres, jak wymazują się wspomnienia. Po chwili nie pamiętałam już jak wyglądał ten mężczyzna. Ciepła woda przyjemnie koiła zarówno ból fizyczny jak i psychiczny. Byłam zdziwiona tym, że tak szybko wyzbyłam się wyrzutów sumienia. On była winny, więc musiał ponieść karę, jak w tej książce o studencie, który mordował „wszy”. Jedno wynikało z drugiego, ale ja miałam pewność, że nigdy nikt nie będzie rozliczał mnie z moich grzechów. Miałam przywileje, z których zaczęłam korzystać bez oporów.  Nie przyjmowałam do wiadomości, że coś mogłoby zmienić się w moim życiu.
Otworzyłam oczy. Mój krzyk wypełnił cały hotel. Byłam przerażona tym, co zobaczyłam – woda była brunatna. Nie byłam stanie się poruszyć, zalałam się łzami, ale i tak wciąż widziałam czerwoną plamę wokół mnie. Adam prawie natychmiast znalazł się nade mną, nie przeszkadzały mu zamknięte drzwi – otworzył je mocnym kopnięciem. Krzyknęłam jeszcze głośniej i jeszcze więcej łez popłynęło po moich policzkach. Wyciągnęłam ręce w stronę mojego męża, ten przytulił mnie nie zważając na to, że krew plami jego błękitną koszulę. Okrył mnie białym ręcznikiem i pomógł stanąć na nogach. Wybiegłam z łazienki z bosymi, mokrymi stopami zostawiając po sobie ślady na jasnym dywanie. Znieruchomiałam słysząc, że ktoś puka do drzwi. Adam minął mnie i otworzył.. Zasłonił mnie i szeptem wytłumaczył  mężczyźnie z obsługi hotelu zaistniałą sytuację. Nie wiedziałam co powiedział, ale widziałam jak dawał mu sto funtów, więc facet w uniformie już o nic nie pytał.
- April, co się stało? – wrócił do mnie, kiedy nieproszony gość zamknął za sobą drzwi.
- Ale skąd ona tu się wzięła? – bełkotałam połykając łzy.
- Tutaj nikogo nie było – próbował mnie uspokoić. – Już wszystko dobrze. Proszę, wytrzyj się i tak już wszędzie jest woda.
- Nie woda, tylko krew – odsunęłam się od niego, żeby mógł zobaczyć brunatne plamy.
- Kochanie, tu nie ma żadnej krwi – szepnął całując mnie w mokre włosy. Wyrwałam mu się.
- Chcesz zrobić ze mnie wariatkę? Idź do łazienki, tam jest jej pełno – krzyczałam.
- Byłem tam i nic takiego nie widziałam. Ręcznik też jest czysty.
- Adam nie, tam jest jej pełno, wszystko się lepi, nawet moje włosy – pokazałam mu kosmyki, z których spływały grube krople krwi. – Boję się – wtuliłam się w jego ramiona. Odskoczyłam przypominając sobie, że jestem cała w czerwonej, nadal ciepłej krwi.
- Nie, tam nic nie ma – złapał mnie i przycisnął do siebie. Byłam zbyt zmęczona, żeby się z nim szarpać. Westchnęłam wciąż płacząc.
- Ciii… już dobrze – całował mnie w czoło. – Weźmiesz prysznic i zaraz się położysz.
Na szczęście w naszej bogato wyposażonej łazience była też kabina. Z zamkniętymi oczami spłukałam z siebie resztę czerwonej piany, nie byłam w stanie patrzeć na podłogę, bo bałam się, że zobaczę ogromne plamy krwi. Adam pomógł mi założyć koszulę nocną i zaprowadził do łóżka. Dopiero, kiedy on też zaraz znalazł się obok mnie, tylko w ubraniu, otworzyłam oczy. Całował mnie we włosy dopóki nie zasnęłam.
Rano zastałam już spakowane walizki i sterylnie czysty pokój. Adam doskonale zdawał sobie sprawę z tego, że nie chciałam tam zostać. Kiedy on oddawał klucz, ja siedziałam już w samochodzie prosząc, żeby jak najszybciej do mnie wrócił. Jednak mój mąż zagadał się z jedną z pokojówek.
- A to za brudne ręczniki i leki nasenne – niepostrzeżenie wsunął jej do ręki pognieciony banknot. – Miłego dnia – dodał z uśmiechem.

5 komentarzy:

  1. Twoje opowiadania są świetne! Nie mogę się oderwać!
    Też ostatnio próbuję coś pisać ;) gdyzycieprzestajebycbajka.blogspot.com

    OdpowiedzUsuń
  2. Ta wzmianka o zaufaniu... czy nie na tym polega miłość? Nie ma zaufania nie ma miłości.
    Zgodzę się z poprzednikiem wciągające są twoje opowiadania więc z niecierpliwością czekam na rozwój wydarzeń, miło, że znalazłaś czas i wpadłaś do mnie. Pozdrawiam i Weny :)

    OdpowiedzUsuń
  3. No,no, a Ty nadal jak piszesz świetnie, to z każdej części jeszcze lepiej
    pisz szybciutko dalej, życzę weny kochaniutka :)

    OdpowiedzUsuń
  4. jejku, przeraziłam się na początku jak wspomniałaś o tym, że ta kobieta z parku zabiła dziecko, nie jestem na bieżąco i nie wiem czy nie było wcześniej mowy o czymś podobnym ale zaraz to nadrobię :) Noc w hotelu też była wyjątkowo tajemnicza, trochę przerażająca, ale powiem ci, że kreatywna jesteś bardzo. ;) Ale to dobrze, pisz dalej, bo świetnie ci to wychodzi, bardzo mi się podoba, nigdy nie widziałam tak niezwykłego i tajemniczego zarazem opowiadania o zwykłym małżeństwie :)

    OdpowiedzUsuń