czwartek, 3 lipca 2014

Rozdział XVII




Oniemiałam na ułamek sekundy. On udał, że tego nie zauważył i z piskiem opon wycofał samochód. Jechał powoli jakby chciał dozować napięcie. Powinnam się już do tego przyzwyczaić, ale on zawsze mnie zaskakiwał, niestety nie zawsze pozytywnie. Las? Jaki las? Zatrzymaliśmy się przed wąską, ośnieżoną dróżką, którą pamiętałam jak przez mgłę. Adam przechylił się przez moje kolana i wyjął ze schowka srebrną piersiówkę. Wypił odrobinę.
- Cóż ze mnie za dżentelmen? Chcesz? – podał mi ją.
- Nie, dziękuję – odsunęłam jego rękę. Wzruszył ramionami i schował ją do wewnętrznej kieszeni płaszcza.  Wysiedliśmy z samochodu. Wreszcie przypomniałam sobie tą okolicę, byłam już tutaj w środku nocy właśnie z Adamem. Coś złego musiało się tutaj zdarzyć skoro obydwoje tutaj przyjechaliśmy.
- Doprawdy, nie mam pojęcia po co tutaj przyjechaliśmy – z trudnością szłam po częściowo zarośniętych zgliszczach lasu. W powietrzu wciąż unosił się zapach popiołu, chociaż las spłonął kilka miesięcy temu, chyba tylko ja to czułam i ten niesłabnący żar bijący z zwęglonych drzew.
- Ja przywiozłem cię tutaj w środku nocy i nie zadawałem pytań – pociągnął mnie za sobą. Był tak podekscytowany, że nic do niego nie trafiało. – Czujesz to?
- Wódkę? Tak i nie wiem jak mogłam się zgodzić, żebyś kierował.
- To tylko jedna lufka, spokojnie – ścisnął mnie mocniej za rękę. – Musiałem ochłonąć.
- Właśnie widać jak to pomogło – potknęłam się i gdyby nie błyskawiczna reakcja mojego męża, już leżałabym na ziemi. – Zimno mi, chodźmy stąd – zażądałam poprawiając płaszcz.
- Nie zachowuj się jak dziecko – krzyknął – to co się tutaj dzieje nie jest normalne – znowu w jego oczach mogłam zobaczyć tą gorącą fascynację. Pocałował mnie szybko za co bez chwili zastanowienia uderzyłam go w twarz, czego konsekwencje natychmiast poniosłam. On był jedynym mężczyzną, który był w stanie mnie uderzyć i zrobił to ponowie. Zachwiałam się, bo zawsze bił mocniej niż zamierzał, miał problemu z dostosowaniem odpowiedniej siły do przeciwnika. Byłam przekonana, że nie naruszył mi żadnej kości, ale wiedziałam, że zaraz mój policzek zacznie puchnąć.
Rozejrzałam się dookoła. Śniegu było dużo mniej niż wzdłuż drogi, więc nawet nie pokusiłam się o to, żeby zrobić sobie z niego kojący ból okład. Adam poszedł przodem, a ja posłusznie kroczyłam za nim. Nie wiedziałam czego się spodziewać. Nie wiedziałam czego szukamy, więc szłam coraz wolniej, co bardzo irytowało mojego męża. Pociągnął mnie za rękę. Starałam się dorównać mu kroku, ale nadal szedł za szybko. Wiedzieni intuicją Adama nie spacerowaliśmy długo, raczej biegaliśmy pośród drzew jak para dzieciaków, która nie wie dokąd ma iść. On wiedział, a ja kolejny raz przekonałam się, że właśnie w takich sytuacjach muszę darzyć go bezgranicznym zaufaniem i nigdy o nic nie pytać.
Zatrzymaliśmy się. Stałam z rozchylonymi ustami czując, że tracę grunt pod nogami, jakbym spadała w niewidzialną przepaść. Odruchowo złapałam go za rękę. Czułam otaczający mnie z każdej strony niepokój, emocje przeszywające na wskroś moje rozdygotane ciało.
- Zechciej spocząć.
- Gdzie? Tutaj? – wskazałam na zmarzniętą ziemię.
- Dobrze, rób co chcesz – sam usiadł, ale doskonale wiedział, że zaraz usiądę obok niego. Prawie uklękłam przed nim. Spojrzał na mnie tymi swoimi pięknymi, szarymi oczami i zaniemówiłam. Nigdy nie wpatrywał się we mnie tak intensywnym i rozmarzonym wzrokiem jednocześnie.
- Co się stało? Chyba nie po to przyjechaliśmy – wyksztusiłam.
- Właśnie po to, chciałem z tobą spokojnie porozmawiać.
- Przecież nawet nie zaproponowałeś mi wyjścia, to ja nalegałam.
- Och kochanie – przygarnął mnie do siebie – znam cię lepiej niż myślisz. Gdybym cię zaprosił, to nie chciałabyś się zgodzić, a tak sama wpakowałaś mi się do samochodu.
- Adam nie możesz po prostu powiedzieć mi, że mnie kochasz? – sama nie wiedziałam dlaczego to powiedziałam. Z jednej strony byłam wściekła i wciąż czułam ból, ale gorące uczucie wypalało kolejne przykrości, których wciąż przysparzał mi mój mąż.
- Ty naprawdę mnie kochasz?
- A wątpisz w to? – przytuliłam się do niego jak najczulej umiałam. Obejmowałam jego sztywne ciało dopóki nie rozluźnił napiętych mięśni i nie zrewanżował mi się taką samą dawką bezinteresownej czułości. Właśnie na to czekałam. – Adam, nie interesuje mnie to co było kiedyś, nie chcę do tego wracać. Liczysz się ty – nie patrzyłam mu w oczy tylko nadal go obejmowałam.
- Nie sądziłem, że będziesz dla mnie taka dobra.
- A jaka miałabym być dla mojego męża? – pocałowałam go w policzek.
- Przepraszam – pogładził mnie po twarzy. – Nie tylko za to, za te zdrady i kłamstwa.
- Nie chcę o nich słuchać – poderwałam się z ziemi. On zrobił to samo i złapał mnie za rękę, znowu nazbyt mocno. – Błagam cię, daj mi cię kochać. Nie pozwalaj mi na to, żebym znowu płakała.
- Chodźmy do samochodu, tu nie jest bezpiecznie – otrzepał mnie z brudu i obejmując zaprowadził do auta. O nic nie pytałam, doskonale wiedziałam, że w tym lesie czai się jakieś zło. – Trzeba spalić ten las, za dużo trupów zatruwa tą ziemię – powiedział z przejęciem, kiedy zapinał mi pasy.
- Jakie trupy?
- Trupy złych ludzi.
- Ale my też jesteśmy źli.
- Ale nie jesteśmy ludźmi.
Gdybym dalej ciągnęła tą rozmowę, moglibyśmy spędzić w tym samochodzie miesiąc, a i tak nie doszlibyśmy do żadnych wniosków.
Pojechaliśmy do domu. Na podjeździe stał samochód Justina, zdziwiłam się, ale biegnący w moim kierunku Assassino odwrócił moją uwagę. Zaraz pojawił się Gabe.
- Choinka ubrana, prezenty kupione, jedzenie się robi, idą święta – przywitał mnie buziakiem. W końcu dołączył do nas mój mąż. – Może obejrzymy jakiś film? – zaproponował, kiedy rozbieraliśmy się w przedpokoju. – Szklana pułapka?
- Zaraz, najpierw musimy poważnie porozmawiać o tym lesie.
- Muszę brać udział w tej rozmowie? – zapytałam idąc korytarzem.
- Nie kochanie, ty odpocznij, poczytaj coś – pocałował mnie w czoło i odprowadził do pokoju.
Nie widziałam zdziwionej miny Gabriela, który mino wszystko nie miał zamiaru niczego komentować. W pokoju Justina był już Bastian. Wszyscy w komplecie, na szczęście ja nie byłam potrzebna, nie dostawałam żadnych specjalnych zadań, oni nie powierzyliby mi nawet pudełka zapałek.
Westchnęłam i wzięłam książkę, którą dała mi Julia. Nigdy nie lubiłam romansideł, ale chciałam się odprężyć, więc przygotowałam sobie gorącą kąpiel i zabrałam ze sobą lekturę. Całą łazienkę wypełniała para wodna i zapach wrzosów. Niestety nawet ckliwa historia biednej nauczycielki zakochanej w żonatym ojcu swojego ucznia, nie zdołała rozwiać moich myśli natarczywie krążących wokół Adama. Przeczytałam kilkadziesiąt stron, kiedy usłyszałam pukanie do drzwi pokoju.
- Jestem w łazience – krzyknęłam. Specjalnie nie zamykałam drzwi na zamek w nadziei, że mój mąż niedługo do mnie przyjdzie.
- Jaka ty jesteś piękna – powiedział widząc mnie po szyję zanurzoną w gęstej pianie – i strasznie cię kocham.
- Adam, niepokoi mnie twoja zmiana – odłożyłam książkę.
- Kiedyś straciłem… nieważne. Ważna jesteś ty. Jutro wieczorem idziemy na duże ognisko.
- Dobrze kochanie – odparłam beznamiętnie. – Dlaczego założyłeś koszulę? – wykazywałam się ogromną ignorancją. Nie chciałam wnikać w ich interesy.
- Bo zaraz wychodzę, ale tylko na dwie godziny.
- Tak, a potem wrócisz w środku nocy, o ile w ogóle wrócisz – sięgnęłam po książkę.
- Nie denerwuj mnie April – nachylił się nade mną i namiętnie pocałował. Opierał się ramionami o brzegi wanny, ale to nie przeszkadzało mi w tym, żeby zarzucić mu mokre ręce na ramiona. Kątem oka zauważyłam, że Adam przygląda się moim nagim piersiom. Za karę pociągnęłam go do wody. Książka spadła na ochlapaną podłogę.
- Bardzo się śpieszysz? – spojrzał na zegarek i wrócił do całowania. Zdjęłam z niego koszulę, która opinała się na jego torsie, potem z trudem rozpięłam mu skórzany pasek. – Kochasz mnie? – jęknęłam cicho.
- Tak bardzo, że aż sam nie wierzę. 

Nadal leżałam wannie tylko do połowy wypełnionej chłodną wodą. Uśmiechałam się łagodnie patrząc na przemoczone ubrania mojego męża, które wciąż leżały na mokrej podłodze. Nie wierzyliśmy w swoją miłość. 

Adam musiał założyć nową koszulę, spodnie i nawet buty. Był spóźniony, ale szczęśliwszy niż dwadzieścia minut. Gwizdał cicho przypominając sobie rozgrzane, mokre ciało swojej młodej żony. Kochał się w niej, chociaż nie od zawsze. Pierwszy raz wziął ją prawie siłą, co można było podciągnąć pod gwałt, ale nikt nie miał zamiaru dzwonić po policję. Najbardziej burzliwy i jednocześnie udany związek, w którym był.
Zawiązał krawat i wszedł sądząc, że nikt go nie widzi, nawet Assassino nie zareagował na dźwięk otwieranych drzwi. Niedługo potem z domu wymknął się Bastian.
Na drodze był mały ruch, więc Adam szybko dojechał na miejsce. Zaparkował na niestrzeżonym parkingu kilka ulic dalej. Przebiegł ten dystans w kilka sekund, ale zamiast od razu przystąpić do wykonania zadania, zatrzymał się przed drzwiami starej, zaniedbanej kamienicy. Był mniej zdenerwowany niż przed pierwszym zleceniem, ale czuł rosnący niepokój.
- Teraz albo… teraz – szepnął do siebie. Wbił kod i bezgłośnie wbiegł po schodach na ostatnie piętro. Zapukał, nie chciał zwracać na siebie zbędnej uwagi wywarzaniem drzwi.
- W czym mogę pomóc? – w progu pojawił się młody szatyn w okularach.
- To ja chciałbym ci pomóc – nie czekając na zaproszenie wszedł do środka. – Mamy wspólnych znajomych.
Poprawił rozpięty płaszcz i usiadł na pokrytym starą skórą fotelu. Mieszkanko było małe, to raczej kawalerka, w której mogła mieszkać najwyżej jedna osoba. O czymś innym świadczyły porzucane po podłodze części damskiej garderoby. Wziął do ręki jedwabną koszuleczkę i bawiąc się nią zaczął mówić:
- Chyba byłoby jej przykro gdyby wróciła, a tu… no nie wiem… jakieś zwłoki na środku pokoju?
- Kim pan jest? – oczy rozmówcy zrobiły się dwa razy większe.
- Nieważne kim ja jestem, ważne ile winny jesteś mojemu kumplowi – wyjął broń i jakby od niechcenia zaczął obracać ją w dłoni.
- Mam jeszcze czas – drżącymi palcami zapalił papierosa.
- Nie, miałeś, a termin upłynął dzisiaj – spojrzał na zegarek – jakieś dziesięć minut temu. Oddaj pieniądze, to nic ci nie zrobię. Chyba nie chcesz, żeby niechcący wypalił.
- Mam tylko pięćdziesiąt tysięcy – westchnął, prawie jęknął.
- Ale z tego co wiem, to było osiemdziesiąt – przysunął się do niego.
- Ale ja nie mam teraz więcej. Potrzebuję jeszcze tygodnia – był zrozpaczony.
- Rozumiem, utrzymanie kobiety jest bardzo kosztowne, tu ciuszki – rzucił koszulkę w twarz młodego mężczyzny – dragi też kosztują.
- Zrobicie jej coś, a pozabijam was wszystkich – poderwał się z fotela, który zajmował. Adam był szybszy i przystawiając mu pistolet do czoła zmusił, żeby ponownie usiadł.
- Nie tak szybko. Oddaj to co masz – chłopak bez słowa zniknął w łazience, gdzie widocznie ukrywał pieniądze. Ze strachem podał mu pogniecione banknoty. – Zapomnij o reszcie, a o mojej wizycie przypominać będzie ci tylko to – wystrzelił umyślnie trafiając go w lewe ramię. Tłumik wygłuszył odgłos strzału. – Powiesz komuś jedno zdanie, a twoja dziewczyna będzie zbierała twój mózg z podłogi.
Młody chłopak był twardszy niż myślał, trzymał się za obficie krwawiące ramię, ale nadal stał na środku małego pokoiku.
- Zadzwoń po pogotowie – rzucił mu telefon, który leżał na brudnym stoliku. – Zdrowia życzę.
Zbiegł ze schodów i już po chwili znalazł się w swoim bezpiecznym, czystym samochodzie. Ludzie tak bardzo lubili bałagan.
- Chyba się starzeję – pojechał do swojego pracodawcy. Oddał mu pieniądze, ze swoich dołożył do równego rachunku. Tonny był zachwycony skutecznością swojego nowego pracownika do zadań specjalnych. Chciał zaprosił go na drinka, ale ten wykręcił się zmęczeniem, a był bardzo zmęczony.
 
 
--------------------------------------
Należą się Wam wyjaśnienia, otóż:
Koniec roku, czyli więcej nauki => mniej czasu.
Chłopak => jeszcze mnie czasu.
Ale teraz biorę się za siebie i wracam do pisania, bo chyba zapomniałam, że tak bardzo to lubię, a nawet kocham.
Pozdrawiam i ściskam.

4 komentarze:

  1. ee. tam spóźniona, nie spóźniona :) maturę zdać zdałam aczkolwiek wyniki mnie nie zadowalają.
    pozwól, że nie skomentuję rozdziału, gdyż szczerze powiedziawszy trochę się pogubiłam i będę się starać od początku przeczytać Twoją historię :)

    Pozdrawiam :)

    OdpowiedzUsuń
  2. jak mnie Adam wkurza, ciągle tylko bije, ale to takie dziwne, zawsze mnie to intrygowało, że bohaterka mimo wszystko pałata (?) do niego bezinteresowną miłością i on do niej też, chociaż czasami w to wątpię ;-;

    zmieniłam adres bloga, zapraszam c:
    http://werczill.blogspot.com/

    OdpowiedzUsuń
  3. Heej. Tęskniłam za Twoim blogiem :)
    Cieszę się, że wróciłaś.
    Adam czasem jest zbyt brutalny.
    I to jeszcze w dodatku w stosunku do swojej żony.
    Tu jej mówi, że ją kocha, a potem ją bije.
    Gdzie tu jest sens?
    To tak wygląda miłość?
    Chyba nie, dla mnie to chore uczucie.
    No, ale cóż, Ap go jednak kocha. A przynajmniej żywi do niego jakieś uczucie, które nazywa miłością.
    Nie wiem, jak można być z takim potworem.
    Adam jest tak zmienny, że czasem nie nadążam.
    Raz miły, kochany i czuły, a raz kompletny dupek bez uczuć.
    I weź tu zrozum faceta...
    Seks w wannie, to chyba kończy się wychlupaniem wody na podłogę. Haha :D
    Bałam się, że Adam zabije tego mężczyznę.
    Jednak zaskoczył mnie, że zranił go jedynie w ramię i na dodatek dopłacił do jego zaległej sumy.
    Jaki on miał w tym interes?
    Wydaje mi się, że po prostu chciał się przypodobać szefowi.
    No, ale może się mylę.
    Zazdroszczę Ci, że masz chłopaka. Też bym tak chciała.
    Cieszę się, że jesteś szczęśliwa. Życzę Wam dużo szczęścia :)
    Z niecierpliwością czekam na kolejny rozdział.
    Życzę duuużo weny.
    Buziaki, Twoja fanka - Maarit :*

    OdpowiedzUsuń