- Słyszałem, że
wybraliście się w nocy na romantyczną przejażdżkę – obudził mnie głos Bastiana.
Nakryłam głowę poduszką, nie miałam siły tłumaczyć mu tego, co
stało się poprzedniej nocy, nie miałam ochoty w ogóle o tym myśleć.
- Czego ode mnie
chcesz? – wymamrotałam. – Nie uważasz, że jest za wcześnie
na tego typu pogawędki?
- Czas wrócić do
normalnego życia –
usłyszałam w odpowiedzi. – Źle
się wyraziłem, czas do szkoły.
- Nie jestem
przygotowana do zajęć, daj mi spokój.
- Dostałem
polecenie, żeby przyprowadzić cię do kuchni i nawet twoje kaprysy połączone ze
słodkim lenistwem nie przeszkodzą mi w osiągnięciu mojego celu.
- Jaki zdeterminowany – westchnęłam, ale nadal nie miałam
zamiaru się podnosić. Mój słabo zauważalny protest na nic się nie zdał – kilka
sekund później znalazłam się metr nad łóżkiem. – Debil – wymamrotałam cicho.
Bastian zaniósł mnie do jadalni i niczym małą dziewczynkę posadził
na krześle na przeciwko Adama. Posłałam mu delikatny uśmiech, który po kilku
sekundach został odwzajemniony. Powoli zaczęłam zapominać i stawać się
szczęśliwa, o ile mogłabym stać się szczęśliwa w takim miejscu, z takimi
ludźmi.
- Księżniczka
miała małe opory co do wstania, ale siła argumentów zrobiła swoje – chłopak podał mi talerz, na którym
znajdowały się dwie skromne kanapki z czymś na kształt plasterków salami.
- Chyba
argument siły – zwróciłam
twarz ku niemu. Moja słaba riposta ani na moment nie zachwiała jego pewnością
siebie. – A co z moimi
lekcjami? Od tygodnia nie zaglądałam do książek, mówiłam już przecież, że nie
jestem przygotowana.
- Przestań, dasz
sobie radę – do salonu
wszedł Justin. – Jak nie ty,
to kto?
- No tak,
jestem przecież silna, silniejsza niż niejeden facet.
- Nie, tego nie powiedziałem.
- Zbieraj się – Adam zabrał mi sprzed nosa
niedokończone kanapki i kazał jak najszybciej ubrać. Pobiegłam do swojego
pokoju i jak zwykle nie miałam pojęcia, co na siebie włożyć. Tylko Jake mógł mi
pomóc. Bez pukania weszłam do jego sypialni. Siedział na podłodze z
przymkniętymi oczami i złowrogo zaciśniętymi ustami. Po chwili spojrzał na mnie
z pogardą w oczach, miałam ochotę
uciec stamtąd jak najszybciej, ale nogi odmówiły mi posłuszeństwa. Nigdy nie
spodziewałam się, że po tym, co spotkało mnie do tej pory, że któregokolwiek z
nich mogłabym bać się aż tak bardzo.
- To twoja wina,
ty go zabiłaś – patrzył na
mnie jak rozwścieczony pies.
- Nie chcę już
więcej tego słuchać, nie chcę już nigdy więcej słyszeć jego imienia.
- Alex, Alex, Alex, Alex – powtarzał bez przerwy.
Odwróciłam się, ale nadal stałam w progu. Ten monotonny szept
denerwował mnie, a jednocześnie sprawiał, że czułam się tak jakby nic się nie
stało, jakby on ciągle był obok mnie.
- Zabiłaś go bo
co? Bo chciałaś pokazać jaką jesteś wyrachowaną egoistką? Kochał cię, a ty
musiałaś go zabić, żeby... Wytłumacz mi po co – rozkazał tonem nie znoszącym
sprzeciwu. Mimowolnie odwróciłam się. Dopiero teraz w jego dłoni dojrzałam
zdjęcie, zdjęcie jakiegoś chłopaka, niestety Jake zakrywał część fotografii i
nie mogłam rozpoznać młodego mężczyzny. Przez myśl przeszło mi, że to Alex, ale
zabraniałam nawet w myślach używać tego słowa, przestałam się nad tym
zastanawiać.
- Ty jeszcze w
piżamie? – usłyszałam zza
pleców ponaglający głos Adma.
- Już idę – odpowiedziałam ledwo dosłyszalnym
szeptem, ale nie mogłam oderwać wzroku z chłopaka
i chociaż już nic nie mówił czułam jak wiele jeszcze ma mi do zarzucenia i na
pewno dowiem się tego jeszcze szybciej niż się tego spodziewałam.
Adam stał nade mną kiedy szykowałam się do wyjścia. Nie
interesowało mnie już to, w co się ubiorę, to nie miało już dla mnie żadnego
znaczenia. Stałam w milczeniu przed lustrem malując rzęsy cienką warstwą tuszu,
żeby po chwili zmyć ten prawie niezauważalny makijaż i zacząć jeszcze raz. Po
którymś już z kolei demakijażu obok mojego nieruchomego odbicia zobaczyłam
coraz to bardziej zniecierpliwioną twarz chłopaka. Poszłam do szkoły z
niepomalowanymi rzęsami.
- Masz pierwszą
biologię – wysyczał Adam
zaciskając dłonie na kierownicy.
Wiadomość zbyteczna. Trzy niepotrzebne nikomu słowa wisiały w
samochodzie i nie dały mi spokoju.
- Nie chcę iść
do szkoły. Jedźmy gdzieś gdzie będę mogła odpocząć.
- Dostałem polecenie, żeby zawieść cię o szkoły i właśnie to
zrobię.
Po kilkunastu minutach znaleźliśmy się przed moją szkołą. Adam
zaprowadził mnie pod same drzwi do sali biologicznej i postanowił czekać ze
mną, żeby nie przyszło mi do głowy uciec z lekcji. Obydwoje staliśmy oparci o
ścianę w tym on przygadał mi się z uporem jakby chciał wiedzieć, o czym myślę.
- Żałujesz, a
nie powinnaś.
- Czy wy wszyscy musicie przypominać mi o tym, co zrobiłam? – zapytałam umawiając spokój.
- Co powiedział
ci Jake?
- Właściwie to nic, ale i tak to wystarczyło.
Przestałam o tym myśleć. Zdziwiłam się, że ani Julia, ani Kelly
nie podeszły do nas choćby tylko po to, żeby powzdychać do mojego ochroniarza.
Adam nie protestował, kiedy ciągnęłam go za sobą w ich stronę. Na mój widok po
ich twarzach przemknął cień nikłego uśmiechu. Siedziały na parapecie i patrzyły
na przemian to na mnie to na Adma. Usiadłam pomiędzy nimi – stąd miałam
doskonały widok na resztę korytarza. Uderzyło mnie dziwne zachowanie uczniów, a
raczej ich wygląd, wszyscy byli ubrani na czarno.
- Co się
dzieje? – spojrzałam na dziewczyny,
które też miały na sobie czarne ubrania. – Ktoś
umarł?
- To ty nie wiesz? – Julia była jeszcze bardziej zdziwiona
ode mnie.
- Nikt ci nie
powiedział? – Kelly
spojrzała na mnie niewyraźnie.
- Powiecie mi
wreszcie co się stało czy mam zapytać kogoś innego?
- DJ nie żyje.
Adam nawet nie drgnął.
- Zaraz
do was wrócę – wykrztusiłam
przez zaciśnięte gardło.
Nie zdążyłam przejść kilku metrów, a już usłyszałam głos Julii:
- Leć za nią.
Nie spodziewałam się, że Adam pójdzie za mną i będzie chciał
rozmawiać. Jednak się pomyliłam – chłopak tylko szedł obok mnie, a mi łzy
płynęły po policzkach delikatnymi strużkami. Zatrzymałam się przed drzwiami z
napisem „archiwum”.
- Adam, słuchaj,
ja wiem, że to wasza sprawka.
- Nie będziemy o tym teraz rozmawiać, na pewno nie tutaj.
- Zawsze tak jest, nigdy nic nie chcecie mi powiedzieć. Dlaczego
zawsze muszę dowiadywać się ostatnia?
- Właśnie dlatego.
Rzuciłam mu spojrzenie pełne pogardy, ale on oczywiście niczym się
nie przejął.
Zabrzmiał dzwonek, ale nie chciałam iść na lekcje, jeszcze nie
teraz. Póki Adam stał obok mnie miałam jeszcze nadzieję, że powie mi prawdę.
Łudziłam się, że zdołam wyciągnąć z coś z tego konsumpcyjnie i egoistycznie
nastawionego do świata chłopaka.
- Założymy się,
że otworzę te drzwi? –zmienił
temat.
- Znowu to samo
– westchnęłam załamując
ręce.
- Rozumiem, że
zakład przyjęty – wyciągnął
dłoń w moja stronę.
- Jeśli cię to
uszczęśliwi.
Uczniowie nieśpiesznie rozchodzili się do swoich klas, żaden
nauczyciel nie zwrócił na nas uwagi. Adam odczekał do momentu, w którym
zamknęły się ostatnie drzwi. Spodziewałam się, że zaraz użyje swojej siły i bez
problemu upora się z zamkiem. Też tak potrafię – pomyślałam i zaraz skarciłam
się w duchu – nie chciałam być taka jak oni.
Chłopak wyjął z kieszeni pęk kluczy i bez namysłu wydzielił jeden
z nich, przez chwilę obracał go w palcach. Zniecierpliwiona oglądaniem tego
prymitywnego przedstawienia, chrząknęłam znacząco.
Weszliśmy do środka. Adam beznamiętnie wodził wzrokiem po regałach
usłanych stosami segregatorów i wylewających się z teczek papierów. Po kilku
sekundach całą swoja uwagę skupił na mnie. Poczułam się przygnieciona ciężarem
wpatrujących się oczu – nie byłam w stanie się odezwać, tylko łzy kapały z
niesłyszalnym hukiem na podłogę.
- Dobrze, że nie
pomalowałaś oczu, tusz by ci się rozmazał – uśmiechnął się do mnie figlarnie.
- Zabiłeś
niewinnego człowieka tylko dlatego, bo się ze mną zadawał, tak? – przerwałam już i tak za długą
już ciszę.
- My się chyba
nie rozumiemy – spojrzał na
mnie z ukosa.
- Zabiliście go,
bo…
- Dlaczego liczba mnoga? – przerwał mi. – Doskonale wiesz który z nas to
zrobił.
- Dobrze ty go
zabiłeś – położyłam nacisk
na „ty”. – Tylko powiedz mi,
co on ci takiego zrobił? Nie był niczemu winny.
- On sprzedawał
tym dzieciakom narkotyki –wysyczał
mi w twarz.
- Nic
mnie to nie obchodzi –
odwróciłam się do niego plecami.
- Jak to nic?
Mówisz mi, że jest niewiniątkiem, dowiadujesz się, że przyczynił się do
złamania życia co najmniej kilkorgu twoim rówieśnikom i nie masz mi nic do
powiedzenia? No dalej baw się w obrońcę. On jest niewinny – przedrzeźniał mnie. – Chyba za wysoko się cenisz.
Chociaż muszę przyznać , że jesteś wspaniała – oblizał spragnione wargi. – Musisz pogodzić się z tym, że nie
ty jesteś tu najważniejsza, więc nie myśl sobie, że będę zabijał każdego, z kim
się zadajesz.
- Co
zrobić, żeby nie być już tym… potworem? –
odwróciłam się do niego, żeby móc zobaczyć jego reakcję.
- Jesteś
mną – w jego głosie słychać
było rodzaj zawodu.
- Jesteś
potworem, ja też nim jestem, już nie chcę – odpowiedziałam desperacko.
- Czyli kiedyś
chciałaś nim być? – zbliżył
się do mnie.
- Nigdy – syknęłam tak samo jak zwykł robić to
Alex.
- A te
pocałunki? Nikt cię do niczego nie zmuszał – chociaż był wyższy ode mnie, szeptał
mi to prosto w usta.
- Twoim zdaniem
znalazłam się tutaj z własnej woli? –
pominęłam wzmiankę o pocałunkach. Niestety Adam nie przestawał drążyć tematu.
- Sądziłaś, że
dzięki nim staniesz się jedną z nas? –
śmiał się kpiąco. – To zwykłe
kłamstwo, drwina, żebyś uwierzyła, że od początku byłaś, jak ty to
powiedziałaś, potworem.
- Efekt placebo? – przygryzłam dolną wargę.
- Chodziło tylko
o to, żebyś sama to zrozumiała. To Justin wyliczał te śmieszne procenty, żeby
było ci łatwiej. Byliśmy pewni, że kupisz tą żałosną bajeczkę o buziakach.
- Mogę cię jeszcze o coś zapytać? – nawet nie byłam na niego zła o to, że
mnie mnie okłamywał, nie myślałam o tym, chciałam jak najlepiej wykorzystać tą
sytuację i dowiedzieć się jeszcze czegoś. Chłopak pokiwał głową. – Na początku naszej znajomości,
czyli wtedy, kiedy był jeszcze Alex… –
głos mi się załamał na samą myśl o chłopaku – on
powiedział, że jeżeli spędzę z nim noc, to nic mi nie zrobicie.
- Jesteś taka
słodka i naiwna – ujął moją
twarz w dłonie i zaczął namiętnie całować moje dygoczące wargi.
W jednej chwili wszystko, czym żyłam do tej pory okazało się
jednym wielkim misternym kłamstwem. Zawalił się świat, który jednocześnie
kochałam i nienawidziłam. Prawda zniszczyła kłamstwo, w którym miałam oparcie,
w które uporczywie wierzyłam.
- Chciałabym
wrócić do domu – poprosiłam odsuwając się od niego.
- Nie ma mowy,
zostajesz na lekcjach –
złapał mnie w pół i z powrotem przysunął.
- To dlaczego
nie jestem teraz na historii? –
położyłam dłonie na jego umięśnionej klatce.
- Bo masz
biologię – uśmiechnął się
czule, nigdy się tak do mnie nie uśmiechał.
- W takim razie
pójdę na jego pogrzeb –
powiedziałam stanowczo, a jego uśmiech zniknął z twarzy.
- Ty? Przecież
jesteś niewierząca – zdziwił
się.
- Kto tak
powiedział?
- Ja.
- Wierzę, wierzę w siebie, przecież sam tak powiedziałeś.
- I ta wiara w siebie każe ci iść na protestancki pogrzeb?
- Pójdę na pogrzeb DJ’a, nie ważne czy byłby protestancki,
prawosławny czy katolicki. Nawet gdyby zakopali go w dole przed domem, też bym
tam poszła.
- Po jakiego diabła chcesz tam iść?
- Diabła? – roześmiałam się. – Chcę się z nim pożegnać.
- I udawać, że
nad nim płaczesz? – zakpił.
- Nie
muszę udawać.
- Założymy się, że nie uronisz ani jednej łzy?
- Co? Znowu wyciągniesz z kieszeni pęk kluczy i co? Zamkniesz mnie
tutaj?
- Dobry pomysł, ale może innym razem – pochylił się nade mną, ale nie
pozwoliłam mu na pocałunek. – Nie
udawaj takiej niedostępnej, znam cię lepiej niż myślisz. Wiem, że cię to kręci.
- Czego ty ode
mnie chcesz? – wyrwałam mu
się z objęć, chociaż doskonale wiedziałam, że chłopak miał rację. Dlaczego znał
mnie tak dobrze? Wiedział to, czego nie chciałam nikomu mówić.
Adam nie spuszczał
ze mnie wzroku, jego oczy były nadzwyczaj rozbiegane, jakby oprócz mnie chciał
objąć cały pokój. Chciałam już wyjść, ale mogłam się ruszyć. Wziął do ręki moją
dłoń i zaczął delikatnie całować opuszki moich palców. Przeszedł mnie zimny
dreszcz.
- Pani drży, ze
strachu czy z podniecenia? –
nie odrywał wzroku z mojej twarzy.
- Ani mnie nie
przerażasz, ani nie podniecasz –
wysyczałam przez zaciśnięte zęby i wybiegłam na korytarz. Spodziewałam się, że
Adam w cale nie miał zamiaru za mną wyjść, ale czekałam. Po kilkunastu minutach
zrezygnowałam i poszłam na parking przed szkołą. Wytężyłam wzrok, żeby pośród
szeregu aut znaleźć te właściwe. Zatęskniłam za dawnym życiem, za matką, za
nieżyjącym ojcem, którego twarzy już nie pamiętałam. Pamiętałam za to doskonale
twarz konającego Alexa.
- Idź na lekcje – usłyszałam szorstki głos Adama.
- Chcę jechać z
tobą – oparłam się o srebrne
drzwi.
- Czy ty
w ogóle mnie słuchasz? – nie
zważając na mnie otworzył drzwi.
- Naprawdę
chcesz, żebym tam poszła? –
zapytałam w przekonaniu, że jego odpowiedź będzie negatywna.
- Idź do diabła! – krzyknął i odjechał z piskiem
opon.
Zrobiłam tak, jak mi kazał na Adam - godzinę później byłam już na
cmentarzu. Z daleka widziałam Julię i Kelly, ale nie chciałam podchodzić
bliżej. Adam miał rację, on zawsze ma rację. Jeżeli on naprawdę był dilerem, to
nie mógł być dobrym człowiekiem, a to już stanowiło pretekst do zabicia
kolejnego „winnego”. Nie mogłam pogodzić się z ich zasadami – zabijanie ludzi,
bo kiedyś popełnili błąd. Powinnam zostać zabita jako pierwsza. Nie wiedziałam,
że tak trudno będzie mi zapomnieć o tym, co zrobiłam, że wszyscy będą mi o tym
przypominać.
Patrzyłam tępo w jesienny krajobraz, słowa księdza plątały się
pośród zeschniętych liści, a łzy uporczywie nie chciały napłynąć do oczu.
Przegrałam absurdalny zakład. Ostatni raz byłam na cmentarzu, kiedy… nie, nie
chciałam o tym myśleć. Chciałam wtulić się w czyjeś ramiona, które obroniłyby
mnie przez złem tego całego świata.
Nie zauważyłam nawet kiedy umilkł głos księdza, a ludzie zaczęli
się rozchodzić. Całe tłumy nastolatków, których powinnam znać, zapłakani
rodzice, którym powinnam składać kondolencje. Czułam jak ocierają się o mnie,
ale nie czułam ciepła ludzkiego ciała.
Kleryk, którego słów nie słuchałam stanął przede mną. Spuściłam
oczy.
- Przepraszam,
śpieszę się – powiedziałam
zanim on zdążył otworzyć usta.
Nie miałam ochoty na umoralniające
rozmowy. Chciałam jak najszybciej znaleźć się domu. Nie tak wyobrażałam sobie
pożegnanie z chłopakiem, którego imienia nawet nie znałam.