niedziela, 24 lutego 2013

Rozdział IV





- Słyszałem, że wybraliście się w nocy na romantyczną przejażdżkę – obudził mnie głos Bastiana.
Nakryłam głowę poduszką, nie miałam siły tłumaczyć mu tego, co stało się poprzedniej nocy, nie miałam ochoty w ogóle o tym myśleć.
- Czego ode mnie chcesz? – wymamrotałam. – Nie uważasz, że jest za wcześnie na tego typu pogawędki?
- Czas wrócić do normalnego życia – usłyszałam w odpowiedzi. – Źle się wyraziłem, czas do szkoły.
- Nie jestem przygotowana do zajęć, daj mi spokój.
- Dostałem polecenie, żeby przyprowadzić cię do kuchni i nawet twoje kaprysy połączone ze słodkim lenistwem nie przeszkodzą mi w osiągnięciu mojego celu.
- Jaki zdeterminowany – westchnęłam, ale nadal nie miałam zamiaru się podnosić. Mój słabo zauważalny protest na nic się nie zdał – kilka sekund później znalazłam się metr nad łóżkiem.  Debil – wymamrotałam cicho.
Bastian zaniósł mnie do jadalni i niczym małą dziewczynkę posadził na krześle na przeciwko Adama. Posłałam mu delikatny uśmiech, który po kilku sekundach został odwzajemniony. Powoli zaczęłam zapominać i stawać się szczęśliwa, o ile mogłabym stać się szczęśliwa w takim miejscu, z takimi ludźmi.
- Księżniczka miała małe opory co do wstania, ale siła argumentów zrobiła swoje – chłopak podał mi talerz, na którym znajdowały się dwie skromne kanapki z czymś na kształt plasterków salami.
- Chyba argument siły – zwróciłam twarz ku niemu. Moja słaba riposta ani na moment nie zachwiała jego pewnością siebie. – A co z moimi lekcjami? Od tygodnia nie zaglądałam do książek, mówiłam już przecież, że nie jestem przygotowana.
- Przestań, dasz sobie radę – do salonu wszedł Justin. – Jak nie ty, to kto?
- No tak, jestem przecież silna, silniejsza niż niejeden facet.
- Nie, tego nie powiedziałem.
- Zbieraj się – Adam zabrał mi sprzed nosa niedokończone kanapki i kazał jak najszybciej ubrać. Pobiegłam do swojego pokoju i jak zwykle nie miałam pojęcia, co na siebie włożyć. Tylko Jake mógł mi pomóc. Bez pukania weszłam do jego sypialni. Siedział na podłodze z przymkniętymi oczami i złowrogo zaciśniętymi ustami. Po chwili spojrzał na mnie z pogardą w oczach, miałam ochotę uciec stamtąd jak najszybciej, ale nogi odmówiły mi posłuszeństwa. Nigdy nie spodziewałam się, że po tym, co spotkało mnie do tej pory, że któregokolwiek z nich mogłabym bać się aż tak bardzo.
- To twoja wina, ty go zabiłaś – patrzył na mnie jak rozwścieczony pies.
- Nie chcę już więcej tego słuchać, nie chcę już nigdy więcej słyszeć jego imienia.
- Alex, Alex, Alex, Alex – powtarzał bez przerwy.
Odwróciłam się, ale nadal stałam w progu. Ten monotonny szept denerwował mnie, a jednocześnie sprawiał, że czułam się tak jakby nic się nie stało, jakby on ciągle był obok mnie.
- Zabiłaś go bo co? Bo chciałaś pokazać jaką jesteś wyrachowaną egoistką? Kochał cię, a ty musiałaś go zabić, żeby... Wytłumacz mi po co – rozkazał tonem nie znoszącym sprzeciwu. Mimowolnie odwróciłam się. Dopiero teraz w jego dłoni dojrzałam zdjęcie, zdjęcie jakiegoś chłopaka, niestety Jake zakrywał część fotografii i nie mogłam rozpoznać młodego mężczyzny. Przez myśl przeszło mi, że to Alex, ale zabraniałam nawet w myślach używać tego słowa, przestałam się nad tym zastanawiać.
- Ty jeszcze w piżamie? – usłyszałam zza pleców ponaglający głos Adma.
- Już idę – odpowiedziałam ledwo dosłyszalnym szeptem, ale nie mogłam oderwać wzroku z chłopaka i chociaż już nic nie mówił czułam jak wiele jeszcze ma mi do zarzucenia i na pewno dowiem się tego jeszcze szybciej niż się tego spodziewałam.
Adam stał nade mną kiedy szykowałam się do wyjścia. Nie interesowało mnie już to, w co się ubiorę, to nie miało już dla mnie żadnego znaczenia. Stałam w milczeniu przed lustrem malując rzęsy cienką warstwą tuszu, żeby po chwili zmyć ten prawie niezauważalny makijaż i zacząć jeszcze raz. Po którymś już z kolei demakijażu obok mojego nieruchomego odbicia zobaczyłam coraz to bardziej zniecierpliwioną twarz chłopaka. Poszłam do szkoły z niepomalowanymi rzęsami.
- Masz pierwszą biologię – wysyczał Adam zaciskając dłonie na kierownicy.
Wiadomość zbyteczna. Trzy niepotrzebne nikomu słowa wisiały w samochodzie i nie dały mi spokoju.
- Nie chcę iść do szkoły. Jedźmy gdzieś gdzie będę mogła odpocząć.
- Dostałem polecenie, żeby zawieść cię o szkoły i właśnie to zrobię.
Po kilkunastu minutach znaleźliśmy się przed moją szkołą. Adam zaprowadził mnie pod same drzwi do sali biologicznej i postanowił czekać ze mną, żeby nie przyszło mi do głowy uciec z lekcji. Obydwoje staliśmy oparci o ścianę w tym on przygadał mi się z uporem jakby chciał wiedzieć, o czym myślę.
- Żałujesz, a nie powinnaś.
- Czy wy wszyscy musicie przypominać mi o tym, co zrobiłam? – zapytałam umawiając spokój.
- Co powiedział ci Jake?
- Właściwie to nic, ale i tak to wystarczyło.
Przestałam o tym myśleć. Zdziwiłam się, że ani Julia, ani Kelly nie podeszły do nas choćby tylko po to, żeby powzdychać do mojego ochroniarza. Adam nie protestował, kiedy ciągnęłam go za sobą w ich stronę. Na mój widok po ich twarzach przemknął cień nikłego uśmiechu. Siedziały na parapecie i patrzyły na przemian to na mnie to na Adma. Usiadłam pomiędzy nimi – stąd miałam doskonały widok na resztę korytarza. Uderzyło mnie dziwne zachowanie uczniów, a raczej ich wygląd, wszyscy byli ubrani na czarno.
- Co się dzieje? – spojrzałam na dziewczyny, które też miały na sobie czarne ubrania. – Ktoś umarł?
- To ty nie wiesz? – Julia była jeszcze bardziej zdziwiona ode mnie.
- Nikt ci nie powiedział? – Kelly spojrzała na mnie niewyraźnie.
- Powiecie mi wreszcie co się stało czy mam zapytać kogoś innego?
- DJ nie żyje.
Adam nawet nie drgnął.
- Zaraz do was wrócę – wykrztusiłam przez zaciśnięte gardło.
Nie zdążyłam przejść kilku metrów, a już usłyszałam głos Julii:
- Leć za nią.
Nie spodziewałam się, że Adam pójdzie za mną i będzie chciał rozmawiać. Jednak się pomyliłam – chłopak tylko szedł obok mnie, a mi łzy płynęły po policzkach delikatnymi strużkami. Zatrzymałam się przed drzwiami z napisem „archiwum”.
- Adam, słuchaj, ja wiem, że to wasza sprawka.
- Nie będziemy o tym teraz rozmawiać, na pewno nie tutaj.
- Zawsze tak jest, nigdy nic nie chcecie mi powiedzieć. Dlaczego zawsze muszę dowiadywać się ostatnia?
- Właśnie dlatego.
Rzuciłam mu spojrzenie pełne pogardy, ale on oczywiście niczym się nie przejął.
Zabrzmiał dzwonek, ale nie chciałam iść na lekcje, jeszcze nie teraz. Póki Adam stał obok mnie miałam jeszcze nadzieję, że powie mi prawdę. Łudziłam się, że zdołam wyciągnąć z coś z tego konsumpcyjnie i egoistycznie nastawionego do świata chłopaka.
- Założymy się, że otworzę te drzwi? –zmienił temat.
- Znowu to samo – westchnęłam załamując ręce.
- Rozumiem, że zakład przyjęty – wyciągnął dłoń w moja stronę.
- Jeśli cię to uszczęśliwi.
Uczniowie nieśpiesznie rozchodzili się do swoich klas, żaden nauczyciel nie zwrócił na nas uwagi. Adam odczekał do momentu, w którym zamknęły się ostatnie drzwi. Spodziewałam się, że zaraz użyje swojej siły i bez problemu upora się z zamkiem. Też tak potrafię – pomyślałam i zaraz skarciłam się w duchu – nie chciałam być taka jak oni.
Chłopak wyjął z kieszeni pęk kluczy i bez namysłu wydzielił jeden z nich, przez chwilę obracał go w palcach. Zniecierpliwiona oglądaniem tego prymitywnego przedstawienia, chrząknęłam znacząco.
Weszliśmy do środka. Adam beznamiętnie wodził wzrokiem po regałach usłanych stosami segregatorów i wylewających się z teczek papierów. Po kilku sekundach całą swoja uwagę skupił na mnie. Poczułam się przygnieciona ciężarem wpatrujących się oczu – nie byłam w stanie się odezwać, tylko łzy kapały z niesłyszalnym hukiem na podłogę.
- Dobrze, że nie pomalowałaś oczu, tusz by ci się rozmazał – uśmiechnął się do mnie figlarnie.
- Zabiłeś niewinnego człowieka tylko dlatego, bo się ze mną zadawał, tak? – przerwałam już i tak za długą już ciszę.
- My się chyba nie rozumiemy – spojrzał na mnie z ukosa.
- Zabiliście go, bo…
- Dlaczego liczba mnoga? – przerwał mi. – Doskonale wiesz który z nas to zrobił.
- Dobrze ty go zabiłeś – położyłam nacisk na „ty”. – Tylko powiedz mi, co on ci takiego zrobił? Nie był niczemu winny.
- On sprzedawał tym dzieciakom narkotyki –wysyczał mi w twarz.
- Nic mnie to nie obchodzi – odwróciłam się do niego plecami.
- Jak to nic? Mówisz mi, że jest niewiniątkiem, dowiadujesz się, że przyczynił się do złamania życia co najmniej kilkorgu twoim rówieśnikom i nie masz mi nic do powiedzenia? No dalej baw się w obrońcę. On jest niewinny – przedrzeźniał mnie. – Chyba za wysoko się cenisz. Chociaż muszę przyznać , że jesteś wspaniała – oblizał spragnione wargi. – Musisz pogodzić się z tym, że nie ty jesteś tu najważniejsza, więc nie myśl sobie, że będę zabijał każdego, z kim się zadajesz.
- Co zrobić, żeby nie być już tym… potworem? – odwróciłam się do niego, żeby móc zobaczyć jego reakcję.
- Jesteś mną – w jego głosie słychać było rodzaj zawodu.
- Jesteś potworem, ja też nim jestem, już nie chcę – odpowiedziałam desperacko.
- Czyli kiedyś chciałaś nim być? – zbliżył się do mnie.
- Nigdy – syknęłam tak samo jak zwykł robić to Alex.
- A te pocałunki? Nikt cię do niczego nie zmuszał – chociaż był wyższy ode mnie, szeptał mi to prosto w usta.
- Twoim zdaniem znalazłam się tutaj z własnej woli? – pominęłam wzmiankę o pocałunkach. Niestety Adam nie przestawał drążyć tematu.
- Sądziłaś, że dzięki nim staniesz się jedną z nas? – śmiał się kpiąco. – To zwykłe kłamstwo, drwina, żebyś uwierzyła, że od początku byłaś, jak ty to powiedziałaś, potworem.
- Efekt placebo? – przygryzłam dolną wargę.
- Chodziło tylko o to, żebyś sama to zrozumiała. To Justin wyliczał te śmieszne procenty, żeby było ci łatwiej. Byliśmy pewni, że kupisz tą żałosną bajeczkę o buziakach.
- Mogę cię jeszcze o coś zapytać? – nawet nie byłam na niego zła o to, że mnie mnie okłamywał, nie myślałam o tym, chciałam jak najlepiej wykorzystać tą sytuację i dowiedzieć się jeszcze czegoś. Chłopak pokiwał głową. – Na początku naszej znajomości, czyli wtedy, kiedy był jeszcze Alex… – głos mi się załamał na samą myśl o chłopaku – on powiedział, że jeżeli spędzę z nim noc, to nic mi nie zrobicie.
- Jesteś taka słodka i naiwna – ujął moją twarz w dłonie i zaczął namiętnie całować moje dygoczące wargi.
W jednej chwili wszystko, czym żyłam do tej pory okazało się jednym wielkim misternym kłamstwem. Zawalił się świat, który jednocześnie kochałam i nienawidziłam. Prawda zniszczyła kłamstwo, w którym miałam oparcie, w które uporczywie wierzyłam.
- Chciałabym wrócić do domu – poprosiłam odsuwając się od niego.
- Nie ma mowy, zostajesz na lekcjach – złapał mnie w pół i z powrotem przysunął.
- To dlaczego nie jestem teraz na historii? – położyłam dłonie na jego umięśnionej klatce.
- Bo masz biologię – uśmiechnął się czule, nigdy się tak do mnie nie uśmiechał.
- W takim razie pójdę na jego pogrzeb – powiedziałam stanowczo, a jego uśmiech zniknął z twarzy.
- Ty? Przecież jesteś niewierząca – zdziwił się.
- Kto tak powiedział?
- Ja.
- Wierzę, wierzę w siebie, przecież sam tak powiedziałeś.
- I ta wiara w siebie każe ci iść na protestancki pogrzeb?
- Pójdę na pogrzeb DJ’a, nie ważne czy byłby protestancki, prawosławny czy katolicki. Nawet gdyby zakopali go w dole przed domem, też bym tam poszła.
- Po jakiego diabła chcesz tam iść?
- Diabła? – roześmiałam się. – Chcę się z nim pożegnać.
- I udawać, że nad nim płaczesz? – zakpił.
- Nie muszę udawać.
- Założymy się, że nie uronisz ani jednej łzy?
- Co? Znowu wyciągniesz z kieszeni pęk kluczy i co? Zamkniesz mnie tutaj?
- Dobry pomysł, ale może innym razem – pochylił się nade mną, ale nie pozwoliłam mu na pocałunek. – Nie udawaj takiej niedostępnej, znam cię lepiej niż myślisz. Wiem, że cię to kręci.
- Czego ty ode mnie chcesz? – wyrwałam mu się z objęć, chociaż doskonale wiedziałam, że chłopak miał rację. Dlaczego znał mnie tak dobrze? Wiedział to, czego nie chciałam nikomu mówić.
Adam nie spuszczał ze mnie wzroku, jego oczy były nadzwyczaj rozbiegane, jakby oprócz mnie chciał objąć cały pokój. Chciałam już wyjść, ale mogłam się ruszyć. Wziął do ręki moją dłoń i zaczął delikatnie całować opuszki moich palców. Przeszedł mnie zimny dreszcz.
- Pani drży, ze strachu czy z podniecenia? – nie odrywał wzroku z mojej twarzy.
- Ani mnie nie przerażasz, ani nie podniecasz – wysyczałam przez zaciśnięte zęby i wybiegłam na korytarz. Spodziewałam się, że Adam w cale nie miał zamiaru za mną wyjść, ale czekałam. Po kilkunastu minutach zrezygnowałam i poszłam na parking przed szkołą. Wytężyłam wzrok, żeby pośród szeregu aut znaleźć te właściwe. Zatęskniłam za dawnym życiem, za matką, za nieżyjącym ojcem, którego twarzy już nie pamiętałam. Pamiętałam za to doskonale twarz konającego Alexa.
- Idź na lekcje – usłyszałam szorstki głos Adama.
- Chcę jechać z tobą – oparłam się o srebrne drzwi.
- Czy ty w ogóle mnie słuchasz? – nie zważając na mnie otworzył drzwi.
- Naprawdę chcesz, żebym tam poszła? – zapytałam w przekonaniu, że jego odpowiedź będzie negatywna.
- Idź do diabła! – krzyknął i odjechał z piskiem opon.
Zrobiłam tak, jak mi kazał na Adam - godzinę później byłam już na cmentarzu. Z daleka widziałam Julię i Kelly, ale nie chciałam podchodzić bliżej. Adam miał rację, on zawsze ma rację. Jeżeli on naprawdę był dilerem, to nie mógł być dobrym człowiekiem, a to już stanowiło pretekst do zabicia kolejnego „winnego”. Nie mogłam pogodzić się z ich zasadami – zabijanie ludzi, bo kiedyś popełnili błąd. Powinnam zostać zabita jako pierwsza. Nie wiedziałam, że tak trudno będzie mi zapomnieć o tym, co zrobiłam, że wszyscy będą mi o tym przypominać.
Patrzyłam tępo w jesienny krajobraz, słowa księdza plątały się pośród zeschniętych liści, a łzy uporczywie nie chciały napłynąć do oczu. Przegrałam absurdalny zakład. Ostatni raz byłam na cmentarzu, kiedy… nie, nie chciałam o tym myśleć. Chciałam wtulić się w czyjeś ramiona, które obroniłyby mnie przez złem tego całego świata.
Nie zauważyłam nawet kiedy umilkł głos księdza, a ludzie zaczęli się rozchodzić. Całe tłumy nastolatków, których powinnam znać, zapłakani rodzice, którym powinnam składać kondolencje. Czułam jak ocierają się o mnie, ale nie czułam ciepła ludzkiego ciała.
Kleryk, którego słów nie słuchałam stanął przede mną. Spuściłam oczy.
- Przepraszam, śpieszę się – powiedziałam zanim on zdążył otworzyć usta.
Nie miałam ochoty na umoralniające rozmowy. Chciałam jak najszybciej znaleźć się domu. Nie tak wyobrażałam sobie pożegnanie z chłopakiem, którego imienia nawet nie znałam.

5 komentarzy:

  1. Świetny rozdział :) zapraszam tez na mojego bloga :) http://veronicaaa.bloog.pl/?podglad=1
    Pozdrawiam :D

    OdpowiedzUsuń
  2. Podoba mi się twoje opowiadanie, a ten rozdział super taki "naturalny" z życia wzięte. Zapraszam http://to-co-kocham-to-czego-nienawidze.blogspot.com/
    Obserwuje ;> Liczę na rewanż.

    OdpowiedzUsuń
  3. Świetne. Tylko tyle mogę powiedzieć ;)

    OdpowiedzUsuń
  4. Cudny ^^ Wczułam się w tą całą sytuację i wcale się nie dziwię, że nie potrafi poradzić sobie z zabiciem Alexa... Zresztą, sama się jeszcze nie przyzwyczaiłam, że go nie ma :)

    OdpowiedzUsuń