Właśnie żegnałam się z koleżankami, kiedy
zza pleców usłyszałam radosny głos Bastiana.
- Witam i od razu przepraszam, ale muszę
porwać wam tą ślicznotkę – wiedziałam, że żartuje, ale wnioskując po minach dziewczyn,
one nie uznały jego słów za dowcip.
- Bastian? – zdziwił mnie jego widok, bo
zawsze to Adam przyjeżdżał po mnie po zajęciach.
- Co tydzień to nowy przystojniak po ciebie
przychodzi – Kelly uśmiechnęła się do niego promiennie i mogłabym przysiąc, że
trzepocze rzęsami.
- Gdybym wiedział, że April ma takie urocze
koleżanki już dawno bym się tutaj pofatygował – odwzajemnił jej uśmiech. –
Niestety trochę się śpieszymy, więc – rzucił mi wymowne spojrzenie.
- Do zobaczenia jutro – przesłałam im w
powietrzu buziaki i ruszyliśmy w stronę jego samochodu.
- Dlaczego Adam po mnie nie przyjechał? –
zapytałam, kiedy znaleźliśmy się dostatecznie daleko, żeby moje koleżanki nas
nie usłyszały. – Coś się stało? – zaniepokoiłam się.
Zanim odpowiedział siedziałam już w jego
krwistoczerwonym aucie.
- Adam nie mógł przyjechać, gotuje dla nas
obiad – zapiął pasy i upewniwszy się, że ja też to zrobiłam, ruszył. – Mi
możesz powiedzieć po jaką cholerę zaprosiłaś tego całego Freda do naszego domu?
– myślałam, że jest zły, ale poprzez te pytanie przebijała się jedynie
ciekawość.
- Zadośćuczynienie za łuk brwiowy –
ustawiłam lusterko tylnie tak, żebym mogła zobaczyć siebie a nie drogę, po czym
poprawiłam nieułożone włosy.
- Tu nawet fryzjer nie pomoże – odebrał mi
lusterko. – Właśnie, ty masz zamiar tak iść na ten obiad?
Spojrzałam na swoje ciemne dżinsy i
delikatną białą bluzeczkę przyozdobioną dopinanym kołnierzykiem – nie
wyglądałam źle, ale zdaniem moich pobratańców tylko sukienka godna była
podkreślać uroki kobiecego ciała.
- Może powinnaś zmienić kolor włosów? Rudy,
ewentualnie blond.
- Nie, lubię mój naturalny kolor. Możesz
jechać trochę wolniej? – zapytałam chociaż jechał z mniejszą prędkością niż
zwykł robić to Adam. Prawda była taka, że mimo mojego wcześniejszego zdecydowania,
teraz ogarnęły mnie wątpliwości. Adama było stać na wiele, a szczególnie w
przypływie negatywnych emocji, czym najprawdopodobniej skończy się to
spotkanie, a Fred… on dał mi już dowód na to, że jest tak samo porywczy i
nieobliczalny.
Bastian wysłuchawszy mojej prośby jechał
wolniej, co znacznie opóźniło nasze przybycie. On przynajmniej nie próbował
udawać dżentelmena i nie przepuścił mnie w drzwiach. Zdjęłam kurtkę, odłożyłam
plecak na podłogę i poszłam w stronę jadalni. Przekroczywszy jej próg stanęłam
nieruchomo zaskoczona widokiem znajomej twarzy. Ares właśnie wstał z od
nakrytego już stołu i trzymając w rękach ogromny bukiet …
- Gdzie Adam? – zapytałam i instynktownie
zrobiłam krok w tył.
- Spokojnie, dzisiaj nic ci nie zrobię –
uśmiechnął się do mnie zadziornie – no może kiedy indziej. Adam zaraz przyjdzie
i uprzedzając twoje pytanie wie, że tu jestem. A ten twój kiedy tu będzie? Nie
lubię niepunktualnych ludzi – spojrzał na zegar wiszący na ścianie.
- To ty jesteś jego osobą towarzyszącą? –
usłyszeliśmy śmiech Bastiana, dopiero teraz pojawił się w jadalni. Kątem oka
zauważyłam, że porzucił wygniecioną koszulkę na rzecz błękitnej koszuli.
- A ty w jakim charakterze tu jesteś?
Będziesz robić za przyzwoitkę?
- Nie chciałem, żeby ominęła mnie taka
masakra, bo na orgię to mi się tu nie zanosi.
- Jesteś bezczelny – w końcu wtrąciłam się
do rozmowy.
- Dziękuję April, ale potraktuję to jako
komplement. Ty za to masz śliczne… – doskonale wiedziałam, że patrzy na mój
biust – ... oczy.
- Jake dzwonił, że go nie będzie, a Justin,
że się spóźni i żebyśmy na niego nie czekali – Adam zabawie wyglądał w
materiałowych łapkach na dłoniach i wazą na zupę. Ochraniacze w kolorową kratkę
gryzły się z jego idealnie skrojonym garniturem. – April, kochanie nie stój
tak, weź kwiaty od naszego gościa.
- Możesz pozwolić ze mną na chwilę do
kuchni? – bezceremonialnie wyrwałam kwiaty z rąk Aresa i odwróciwszy się na
pięcie, poszłam do kuchni. Już w korytarzu dobiegł mnie głos Bastiana:
- Przyjaźnisz się ze wszystkimi facetami
swoich byłych? Nie wiedziałem, że na facebooku można mieć aż tylu znajomych.
I szybką odpowiedź gościa:
- Gdybyśmy byli teraz na mojej ziemi już
dawno byś na niej leżał.
- Od kiedy jesteś rolnikiem?
Przestałam ich słuchać, wystarczyło mi, że
słyszałam kroki podążającego za mną Adama. Oparłam się o blat, a on stanął
naprzeciwko mnie tak blisko, że czułam na twarzy jego oddech.
- Co to ma znaczyć? Ares i te kwiaty? –
rzuciłam bukiet do zlewu. – Po co go zaprosiłeś?
- A po co ty zaprosiłaś Freda? – wsparł się
ramionami o blat, żeby nie dać mi szansy na ucieczkę. – Zrobiłaś to, żeby mnie
zdenerwować, a ja nie mogę bawić się twoim kosztem? To taka mała próba sił.
- I dlatego udajesz wzorowego gospodarza?
- Prawda, że dobrze wyglądam w tym
garniturze? – syknął mi w twarz.
- Tak, wyglądasz wspaniale – odrzekłam
bezradnie.
Ktoś zapukał do drzwi. Adam pocałowawszy
mnie w czoło pobiegł otworzyć, a ja powoli i ze sztucznym uśmiechem na ustach
podążyłam za nim. W korytarzu stał już Fred w dżinsach i bladoniebieskiej
koszuli, właśnie zdejmował skórzaną kurtkę, a w prawej ręce trzymał kwiaty…
bukiet pięknych kolorowych frezji, w lewej natomiast podłużną ozdobną torebkę,
w środku na pewno znajdowała się butelka.
Odgarnęłam włosy do tyłu i otrzymawszy kwiaty w podziękowaniu pocałowałam go w policzek. Chciałam zobaczyć reakcję Adama, ale ten nawet nie drgnął. Stał wyprostowany, jakby na baczność i zachwalał kilkunastoletnią pięćdziesięcioprocentową whisky. Przeszliśmy do jadalni. Stół nakryty był tym samym czarnym obrusem wykorzystywanym tylko w bardzo ważnych okolicznościach, na jego tle wybijała się biała porcelana i przezroczyste, cienkie szkło. Zajęliśmy miejsca: Adam jako gospodarz zajął zaszczytne miejsce u szczytu stołu, po jego prawej ja, a przy mnie Fred, z kolei po jego lewej Ares, a następnie Bastian. Siedziałam jak zahipnotyzowana, ktoś nalał mi odrobinę zupy, zjadłam ją, ale nie czułam smaku, nie słuchałam banalnej rozmowy o pogodzie. Dopiero kiedy któryś z nich wyraźniej zaakcentował moje imię, ocknęłam się i na chwilę spojrzałam w rozognione Adamowe czy. Tak, to właśnie była próba sił, a raczej próba gry aktorskiej, bo ani ja, ani Bastian nie byliśmy w stanie uwierzyć, że Adam dobrowolnie zaprosił Aresa i nie zwymyślał jeszcze faceta, który boleśnie rozciął mu wargę.
- Fred, a ty czym się zajmujesz? – zapytał Ares
pomiędzy jednym a drugim kęsem pieczeni rzymskiej, zresztą jak zwykle
niedoprawionej.
- Ja uprawiam wolny zawód – odpowiedział lekko
zmieszany.
- Jesteś artystą?
- Można tak powiedzieć.
Zapadła krępująca cisza, którą przerywał tylko brzdęk
srebra o porcelaną. Czułam się nieswojo pośród tych czterech mężczyzn, niby tak
bliskich, a tak odległych ode mnie. Adam na pozór spokojny chwytał każdy mój
ruch, wyłapywał przyśpieszony, płytki oddech. Kiedy na stole pojawił się
prezent przyniesiony przez Freda, od razu odwróciłam moją szklaneczkę do góry
dnem, żeby żadnemu z nich nie przyszło do głowy mi nalać. Obiad przebiegł w
zadziwiająco spokojnej atmosferze, nikt nie ucierpiał, niczyja krew się nie polała.
- Przepraszam na chwilę – powiedział Bastian wstając
od stołu. Adam skinął głową. Czułam, że wszyscy trzej patrzą na mnie, ale nie
byłam w stanie podnieść wzroku znad pustego już talerza.
- Fred – zaczął Ares – tylko ty z nas nie spałeś
jeszcze z April, to prawda?
- Przestań – z trudem spojrzałam mu prosto w oczy.
Fred wyraźnie rozbawiony tym pytaniem, oparł się wygodnie o oparcie i szczerze
opowiedział:
- Niestety prawda, nie wpuściła mnie do mojej własnej
sypialni.
Zdenerwowana wstałam do stołu i już chciałam wybiec,
ale powstrzymał mnie silny uścisk Adama. Czułam, że łzy napływały mi do oczu,
ale nie mogłam płakać, nie przy nich. Oni świetnie się bawili, kiedy to ja
chciałam po prostu zniknąć.
- Już rozumiem, to ma być taka nauczka dla mnie, tak?
– mówiłam jak obłąkana. – Już wiem, mam nie sypiać z innymi, bo należę tylko do
ciebie – zwróciłam się do wysokiego bruneta.
- Coś mnie ominęło? – w drzwiach pojawił się do tej
pory nieobecny Justin. – Widziałem piękne kwiaty w kuchni, April dlaczego nie
przyniosłaś ich tutaj? – jego wzrok zatrzymał się na mojej twarzy. – Witam
wszystkich, jestem Justin – przedstawił się Ferdowi, podał mu rękę, następnie
ten sam gest uczynił w stronę Aresa.
- Farrokh Wilkis – mój znajomy przedstawił się
seniorowi domu.
- Dużo o tobie słyszałem. Długo zabawisz w mieście?
Czułam się odsunięta na dalszy tor, zawsze to ja byłam
w centrum zainteresowania, a tu proszę jak nie wiele brakuje, żeby odwrócić
uwagę demonów. Mogłabym zrobić się nawet niebieska, a oni i tak nie dostrzegliby
tej zmiany. Adam miał rację powtarzając, że jestem tylko naiwną, rozpieszczoną
dziewczynką niedorosłą jeszcze to trudów dorosłego życia. Właśnie patrzyłam na
swoje zniekształcone odbicie w łyżeczce do herbaty, kiedy dostrzegłam, że mino
żywo toczącej się rozmowy, Ares uporczywie mi się przyglądał. Brakowało tylko
tego, żeby zaczęli rzucać w siebie jedzeniem. Chciałam jak najszybciej znaleźć
się w łóżku wtulona w adamową pierś, ale wskazówki zegara jakby znieruchomiały.
- Mam nadzieję, że nie masz mi tego za złe, że April
przenocowała u mnie? – Fred zwrócił się do Adama.
- Ależ nie, nikt nie zająłby się nią lepiej niż ty.
- Wino się skończyło – zauważył Ares.
Adam pełniąc honory gospodarza domu już chciał iść do
kuchni po nową butelkę, ale uprzedził go Justin, mówiąc:
- Ty przygotowałeś obiad, ja pójdę po wino – na kilka
minut opuścił salon.
- Wiem, że w twojej sypialni była bezpieczna – podał
po chwili.
- Skąd wiesz, że z nim nie spałam? – upuściłam
łyżeczkę na podłogę, a echo brzdęku wypełniło pokój.
- Powiedział, że do niczego między wami nie doszło –
spojrzał na mnie swoimi rozognionymi oczami.
- I ty mu wierzysz? – wstałam.
- Nie tym tonem – Fred stanął po jego stronie. Tymi
słowami bez problemu skupiłam na sobie ich uwagę.
- Jest cudowna, kiedy tak się złości – Ares podniósł z
podłogi srebrny sztuciec.
- Nie, nie jestem cudowna. Jestem potworem, tak samo
jak wy, jak wy wszyscy! – Adam złapał mnie od tyłu za ręce i krzyżując je na
moich plecach bez słowa wyprowadził mnie na korytarz. Nawet nie próbowałam się
wyrywać. Ważne, że nie musiałam już dłużej słuchać tej przesłodzonej rozmowy.
Po kilku sekundach znaleźliśmy się w moim pokoju, jak mała dziewczyna będę
odbywać karę stojąc w kącie.
Usiadłam na łóżku, a on na blacie biurka oparłszy się
o nie umięśnionymi ramionami. Westchnął głęboko i nic nie mówił. Miał do mnie
żal. Obydwoje byliśmy świadomi, że powiedziałam o kilka słów za dużo, ale na
szczęście o kilka za mało.
- Nigdy
wcześniej nie widziałam tak nieodpowiedzialnej osoby jak ty. Ty masz wino zamiast
mózgu? Może od razu ogłoś całemu światu, że jesteś demonem. Czy ty chociaż
przez chwilę zastanawiasz się nad tym co robisz? Jeśli uważasz, że to to też
ujdzie ci bezkarnie, to się mylisz, do tej pory za dużo uchodziło ci płazem –
nie krzyczał na mnie w obawie przed tym, że ton jego głosu może uchylić rąbka
tajemnicy. Gdybyśmy byli sami, rzuciłby się na mnie z palącą furią w oczach i
rozszarpał na kawałki. Wyszedł, a ja nie miałam odwagi iść za nim.
Jeszcze długo biłam się z myślałam, ale nie byłam w stanie
wykonać najmniejszego gestu. Adam chciał mnie chronić, ale ja nie potrafiłam
tego docenić, sama narażałam nas wszystkich na zgubę, dzięki mnie w jednej
chwili mógł zawalić się nasz oparty na doskonałym kłamstwie, cudowny świat. Ale
czy ja chciałam burzyć to wszystko? Kiedy okazało się, że moje poprzednie życie
także było jedną, wielką mistyfikacją, przekonałam się, że życie u boku demonów
było uosobieniem marzeń i pragnień. Miałam wszystko: dom, pieniądze, łóżko
dzielone z Adamem i upragnioną wolność, której nie była w stanie dać mi matka.
Wtuliłam głowę w ramiona, jak mała dziewczyna, kiedy
zawstydzona nie chce spojrzeć rozmówcy w oczy. Czekałam tylko, aż usłyszę
czyjeś kroki, odgłos zamykanych drzwi i znowu kroki, ale tym razem skierowane
do mojego pokoju, skrzypnięcie klamki i zobaczę zawiedzione oczy Justina. Tak,
to właśnie on powinien tu przyjść, nie chciałam widzieć tego niewidzialnego
bólu przelewającego się po jego nieruchomej twarzy.
Zgasiłam światło.
Zmrużyłam oczy, kiedy ktoś je zapalił. W pierwszej
chwili nie mogłam rozpoznać „rozmówcy”, którego tak się bałam. Poznawszy jego
tożsamość, odetchnęłam z ulgą, ale nie jego się spodziewałam – w drzwiach stał
Bastian. Poprawił kołnierzyk i usiadł obok mnie.
- Niezłe przedstawienie, przez chwilę myślałem, że
udajesz.
- Możesz się ze mnie nie nabijać? – warknęłam.
- Myślałaś, że przyjdzie tutaj Adam i przeleci cię jak
gdyby nigdy nic? – położył mi dłoń na udzie. – Na to nie licz – ściszył głos –
mogę powiedzieć ci w sekrecie, że jest na ciebie wściekły – musnął moją dłoń
ustami – i to nie tylko z tego powodu.
- A ty nie jesteś zły? – zdziwiła mnie jego reakcja.
- Pomyśl przez chwilę, czy Fred uwierzyłby w twoją
bajeczkę? Zwykły człowiek, który nie widzi jak zabijamy? W najgorszym wypadku
mógłby pomyśleć, że powinnaś mieć żółte papiery. Adam za ostro zareagował i
zrobił to na oczach Justina, więc nie spodziewaj się ułaskawienia. Jakby
powiedziała to moja babcia – zaczął udawać głos starszej kobiety – Adaś to
złoty chłopak, ale zbyt narwany. Powinnaś być dzisiaj dla niego bardzo miła –
uśmiechnął się przesuwając swoją rękę nieco wyżej. – Dzisiaj możesz spać
spokojnie, przynajmniej z mojej strony nic ci nie grozi. Aż dziwię się, że Adam
jeszcze nie rozszarpał cię na kawałki. To
zaskakujące jak szybko kobieta potrafi doprowadzić mężczyznę do szału – patrzył
na mnie z uznaniem. – Mała rada, zostań teraz w pokoju i nie lepiej nie rzucaj
się nikomu w oczy.
Posłał mi całusa w powietrzu i wyszedł. W domu było
cicho, ale ja i tak owładnięta panicznym strachem, nie mogłam zasnąć. Leżałam
na łóżku w ubraniach tępo wpatrując się w sufit. Jedynym celem było przetrwanie
tej nocy. Dopiero przed pierwszą usłyszałam kroki, jakby ktoś maszerował. Kilka
sekund później w moim pokoju byli już wszyscy czterej. Jake i Bastian brutalne
wywlekli mnie na korytarz nie zważając na mój krzyk i domaganie się wyjaśnień.
Adam nawet na mnie nie spojrzał, szedł razem z Justinem przed nami głośnio
wciągając chłodne powietrze do płuc. Przestałam się szamotać – w starciu z
ramionami dwóch demonów i tak nie miałam najmniejszych szans. Zamiast szybko
zaciągnąć mnie do szopy i rzucić mnie na przesiąknięty krwią beton, ciągnęli
mnie powoli pozwalając na to, żeby ostre krawędzie kamieni rozdzierały moje
spodnie, a potem skórę. Próbowałam podnieść się z klęczek, ale to było trudniejsze
niż myślałam. Zdrętwiały mi ramiona, zrezygnowana opadłam z sił, zanim zamknęłam oczy, spostrzegłam, że Adam częstuje
Justina papierosem i sam wkłada jednego do ust. Nigdy dotąd nie widziałam, żeby
palił. Pił – owszem, ostatnio nawet za dużo i za często, ale ja byłam ostatnią
osobą, która z tego tytułu mogła robić mu wymówki. Na pewno teraz też w jego
żyłach pulsowała procentowa krew, pozwalająca mu na podniesienie na mnie ręki,
nigdy nie spodziewałabym się, że to właśnie za jego sprawą będę odczuwać nie
tylko ból psychiczny, ale też czysto fizyczny.
I mam pytanie wolisz, żeby było więcej opisów czy dialogów? - mi to bez różnicy. :) pisz, jak tobie będzie lepiej. :P
OdpowiedzUsuńrozdział faktycznie długi, ale ciekawy. wchodzę i myślę: jej, dziewczyno, ale się rozpisałaś. :)
według mnie to wgl nie potrzebie go zapraszała, tylko nieprzyjemności z tego wynikły. :/
a na kija oni ją tam wyciągnęli?
żeby tylko jej tam krzywdy nie zrobili. :o
i potem powiedzieli, że to 1 kwietnia, ale raczej nie mam racji.. :(
tylko może bym miała jedną uwagę.
Usuńfajnie by było, gdybyś trochę zwężyła kolumnę z postami - łatwiej bedzie czytać :)