środa, 25 stycznia 2012

Rozdział III




 
- Pewnie już jedli – stwierdziłam, kiedy zobaczyłam pusty salon. W przyległej kuchni też nikogo nie zastałam.
Postanowiłam udać się na małą wycieczkę po nowym domu. Szłam po woli, nie przejmując się niczym – nie było żadnego demona. Salon już widziałam, więc nic nie przyciągnęło mojego mojej uwagi, skierowałam się do kuchni. Poczułam głód, przypominałam sobie słowa Justina, że to teraz też mój dom, więc zaczęłam przygotowywać sobie coś do jedzenia. W lodówce był taki duży wybór jedzenia, że nie mogłam zdecydować się na nic konkretnego. Oparłam się o drzwiczki i wybrałam lekki jogurt. Po szybkim śniadaniu wybrałam się na dalsze zwiedzanie. Spotkało mnie ogromnie rozczarowanie – każde drzwi były zamknięte na klucz. Zrezygnowana wróciłam do pokoju. Jeszcze raz przejrzałam ubrania, które dostałam do mojej nowej „rodziny” i stwierdziłam, że nie były takie złe, tylko wszystkie były czarnie. Założyłam, więc sukienkę na ramiączka z odciętą talią, sięgająca do kolan, ale oczywiście nie mogłam znaleźć butów w odpowiednim rozmiarze – wszystkie były za małe. Założyłam czarne stópki i jedyne obuwie w dobrym rozmiarze – baleriny, w których byłam na dyskotece.
Zdecydowanie nacisnęłam na złotą klamkę, ale drzwi wejściowe nie miały najmniejszego zamiaru poddać się mojej sile. Zamknęli mnie w domu, ale nie przewidzieli, że ją jeszcze okna. Z łatwością otworzyłam najbliższe z nich i ostrożnie weszłam na parapet, po kilku sekundach znalazłam się na dworze. Coś mnie tchnęło i wróciłam do środka – postanowiłam zostawić wiadomość dla moich kochanych demonów. W przedpokoju odnalazłam plik zielonych karteczek i kilka długopisów. Zaczęłam pisać:

Moje drogie Demonki – Justinie, Jak’u, Adamie, Bastianie i Alexie…. :)
Postanowiłam wybrać się na wycieczkę po domu, ale zamknęliście wszystkie pokoje i nawet drzwi wyjściowe. Myśleliście, że nie uda mi się wyjść? Byliście w błędzie – wyszłam przez okno. Jeżeli jednak nie wrócę do dwunastej, zacznijcie mnie szukać.
Wasza Ap

Zostawiłam kartkę w widocznym miejscu i wyszłam.
W oddali słychać było przytłumiony śpiew ptaków, który przynosił letni wiatr; było chłodno jak na późny czerwiec. Drobny piasek zgrzytał pod podeszwami moich butów. Bez celu krążyłam po dużym podwórku, zaglądałam wszędzie, gdzie tylko mogłam, gdzie drzwi były otwarte. Po godzinie spacerowania doszłam do szopy, w której byłam przetrzymywana. Ku mojemu ogromnemu zdziwieniu drzwi otworzyły się bez najmniejszego oporu. Bałam się wejść ośrodka, ale ciekawość była silniejsza niż jakikolwiek strach. Ostrożnie stawiałam stopy na podłodze, starałam się zachowywać jak najciszej, w końcu nie mogłam być stuprocentowo pewna tego, że nie zastanę tu nikogo.
- Hej… jest tu ktoś?…. – szepnęłam.
Doszłam do miejsca, w którego kiedyś leżąc umierałam ze strachu. Nikłe światło docierające do mnie z dworu oświetlało ten fragment podłogi, więc doskonale widziałam grube sznury i ogniwa łańcucha przyspawanego płytek metalu zatopionych w lodowatym betonie. Nagły przypływ wspomnień, poczułam, że nie wytrzymam tam ani chwili dłużej.
Przebiegłam do domu. Zapłakana weszłam przez okno, zamknęłam je dokładnie i spostrzegłszy, że na stoliku była jeszcze pozostawiona przeze mnie kartki, zgniotłam ją w dłoni. Oznaczało to, że jeszcze nie wrócili, więc spokojnie obtarłam łzy z bladych policzków i skierowałam się do mojej sypialni.
Drogę zagrodził mi Bastian – jednak wrócili.
- A gdzie to Panienka spacerowała?
Chciałam go minąć, ale złapał mnie za ramie.
- Nie uciekaj, przecież nic ci nie zrobię – szepnął mi do ucha. – Myślisz, że nie wiem, że wczoraj podsłuchiwałaś?
- Dlaczego Alex cię uderzył? – popatrzyłam mu w oczy. Przestałam się bać – najwyżej mnie zabije, bo ile warte było moje życie?
Nachyli się nade mną i jeszcze mocniej ścisnął moje ramię.
- Nie domyślasz się? Jesteś taka inteligentna – oblizał wargi.
- April już wróciła? – usłyszeliśmy głos jednego z demonów.
- Tak, właśnie rozmawiamy – Bastian od razu mnie puścił.
W drzwiach jednego z pokojów, do których nie weszłam, stanął Adam.
- A gdzie reszta? – zmieniłam temat.
- Są w pracy – odparł Bastian ze śmiechem.
- Pracują?
Kpiący uśmiech ani na chwilę nie znikał z jego twarzy.
- Musimy przecież coś jeść.
- Alex ma ułatwione zadanie – zaczął Adam – w jednej szóstej jest wampirem…
- W jednej ósmej – przerwałam.
Chłopak przysunął się do mnie i musnął wargami moją szyję. Odruchowo odsunęłam się od demona.
- Wy zabijacie?... – szepnęłam prawie nie poruszając wargami.
- Wiesz jaka to adrenalina? To poczucie, że nikt nie jest silniejszy od ciebie, żaden śmiertelnik cię nie pokona, aż chce się żyć!
- I Alex też…. – nie miałam siły ani odwagi dokończyć pytania, słowo „zabija” nie chciało przejść mi przez gardło.
Chłopcy jakby na złość zwlekali z odpowiedzią, chociaż doskonale wiedzieli, że sprawia mi to ból, niewyobrażalny ból duszy.
- Mówiłem, żebyś nie rzucał się na tego faceta, tylko sobie rękę rozwaliłeś – usłyszeliśmy dobitny głos Justina.
- Wiesz, że jestem głodny… Teraz, kiedy jest u nas Ap boję się, że to ona będzie następna – wyrazicie słyszałam drżący półszept Alexa. Krew ze zranionej ręki obficie kapała na dywan w przedpokoju. Przełożony demonów od razu zauważył naszą niespodziewaną obecność. Wyprostował się.
- Przecież, prawie ją zabiłem – po każdym zdaniu robił długa pauzę, jakby napierając siły, by wypowiedzieć kilka następnych słów sprawiających ból jemu i mi. – Było tak blisko. Masz rację, chciałem ją zabić, ale… – nie skończył.
Spojrzał na mnie.
Bez chwili wahania podeszłam do niego odważnym, pewnym krokiem. Odepchnęłam Justina, który uważnie przyglądał się temu, co robiłam, bez najmniejszego oporu cofnął się do tyłu.
- Jak możesz być taki… taki… – nie wiedziałam jak go nazwać, żaden przymiotnik w pełni nie oddawał jego zachowanie, dokładnie nie opisywał jego charakteru, nie mówił o jego pozornej miłości, którą mnie darzył.
Milczał. Słychać było tylko kołatanie mojego serca, mój nierówny oddech i odgłos rozbryzgiwanych na podłodze kropel jego krwi, które w ciszy wsiąkały w jasny dywan, pozostawiając po sobie miliony nieregularnych plamek. Alex był jak ten dywan, tylko krew była zupełnie inna. Krew niewinnych ludzi nieustannie plamiła jego sumienie, o ile je miał. Zabijał innych, żeby w chwili załamania nie zabić mnie.
Bez zastanowienia wyjęłam z kieszeni jego spodni srebrny scyzoryk, ten sam, którym kilka dni temu rozciął mi usta.
- Jeśli uważasz, że masz prawo odbierać życie, to zabierz moje.
Stalowe ostrze wbiłam w skórę powyżej nadgarstka.
Alex udawał, że tego nie widzi. Dokładnie obwiązywał rękę bandażem, ukląkł przede mną i już miałam nadzieję, że chociaż na mnie spojrzy, zaprzeczy albo potwierdzi moje przypuszczenia. Skrzętnie zbierał krew z dywanu. Daremnie, moja krew mieszała się z jego.
Widziałam, jak porusza nozdrzami wdychają zapach mojej krwi.
Pozostałe demony z nieukrywanym zainteresowaniem przyglądali się nam oczekując na dalszy rozwój wypadków.
- Na co czekasz? Zrób to!
Rzucił się na mnie jak wygłodniała puma na bezbronne zwierzę, pewna swojej siły i przewagi nad ofiarą. Powalił mnie na ziemię i zaczął wypijać moją krew. Poddałam mu się… nie broniłam, nie krzyczałam, czułam jak życie wraz z krwią wypływa z moje ciała i karmi Alexandra.
 Nie widziałam jak Justin z Adamem próbowali odciągnąć go ode mnie, jak próbowali chronić moje kruche, nic nieznaczące życie.
- Coś ty zrobiła?!? – krzyczał do mnie Justin.
Bastian jak zahipnotyzowany przyglądał się scenie mojej śmierci. Śmierci w ramionach demona, wampira i człowieka w jednej osobie, który zabija mnie na mój wyraźny rozkaz…
Półmartwa leżałam na zakrwawionym dywanie. Nie straciłam przytomności, doskonale słyszałam, o czym mówią, ale nie mogłam zareagować.
- Kretynie! Zabiłeś ją!
Szarpali się nade mną, popychali i krzyczeli obwiniając się nawzajem. Grad wyzwisk i obelg odbijał się echem od ścian.
Z ogromnym trudem odciągnęli go ode mnie. Widziałam, jak Alex rzuca się, próbuje wyrwać z ciasnych objęć Justina i Adama, a potem jakby opadły z sił zsuwa się im na ramiona, by z dwojona mocą uderzyć jeszcze raz.
Z jego warg spływała krew, która gryzła się z bladością jego twarzy. Patrzył na mnie pożądliwym wzrokiem, czułam, że pragnie nie tylko mojej krwi, ale i mnie… mnie jako kobiety, której nie miał od czterech długich lat.
Zniknęli. Dochodziły do mnie przytłumione dźwięki, urwane słowa, których znaczenia nie byłam w stanie odgadnąć. Zakończyło je głośne trzaśnięcie drzwiami i odgłos zamykanych drzwi, które miały chronić mnie przed Alexem.
Bastian uklęknął obok mnie. Patrzyłam na niego nieprzytomnymi oczami, oddychałam powoli i spokojnie. Czułam jakbym była w najbezpieczniejszym miejscu na świecie, jakby nic mi nie zagrażało. Ból zmniejszał się w miarę upływu czasu, aż w końcu całkowicie zniknął. Zmęczona wtuliłam się w Morfeuszowe objęcia.




- Chyba się już obudziła.
Odruchowo naciągnęłam kołdrę na klatkę piersiową, ale dziesiątki kabelków krępowały moje ruchy. Otaczały mnie białe ściany, zewsząd czuła sterylną czystość i zapach świeżo wykrochmalonej pościeli.
Jake siedział na krześle kilka niedaleko mnie. Uchylone drzwi otworzyły się na oścież – w progu stanął Justin. Jak zwykle spokojny i delikatny, tylko wyraz jego oczu się zmienił, nie były już takie pogodne i dobre, bił od nich chłód i dystans.
Spojrzał na chłopaka, który od razu wyszedł i zamknął za sobą drzwi. Justin nie spuszczał ze mnie wzroku, usiadł na krześle i długo nic nie mówił.
- Po jaką cholerę to zrobiłaś?
Odwróciłam twarz do ściany.
- Odpowiadaj! – słyszałam zdenerwowanie w jego głosie. – Co chciałaś nam tym udowodnić? Chyba chciałaś dowieśćjak bardzo jesteś nieodpowiedzialna i głupia? Co ty sobie wyobrażałaś? Że nie będzie chciał cię zabić czy wręcz przeciwnie – liczyłaś na to? Matkę Teresę z siebie robisz? Nie udawaj, że aż tak bardzo obchodzi cię życie innych ludzi. Tysiące z nich umiera i tysiące się rodzi.
- Ile z tych tysięcy zabił Alex?– szepnęłam.
- Skąd mam to wiedzieć? Pewnie nawet Alex tego nie wie.
- Kiedy go zobaczę?
- Alex nie jest jeszcze gotowy na rozmowę z tobą, ma ogromne poczucie winy.
- Błagam cię – złapałam go za rękę – powiedz mu, że chce go zobaczyć…
- Jesteś zmęczona, nie wiesz, co mówisz.
- Muszę go zobaczyć – w oczach Justina znowu zagościła dobroć i pobłażliwość. Cień uśmiechu pojawił się na jego bladej twarzy.
- Przekażę, ale nic nie obiecuję– pogładził mnie po głowie.
Jeszcze długo po wyjściu przełożonego demonów, leżałam w półmroku bijąc się z myślami. Wciąż przed oczami widziałam kredowy odcień twarzy Alexa, jego rozpalone oczy i przekrwione usta.
Zdałam sobie sprawę, co tak naprawdę zrobiłam. Już nie liczyło się to, że mogłam umrzeć, ale to, że to właśnie Alex miałby pozbawić mnie życia. To jemu wyrządziłam krzywdę, nawet nie potrafiłam wyobrazić sobie, co on może teraz przeżywać. Chociaż Justin nie powiedział mi wprost, że Alex obwinia mnie o to, co się stało, byłam przekonana, że właśnie tak jest. Co gorsza czułam, że pozostałe demony maja podobne zdanie, co do mojego zachowanie i mają zupełną rację. Oczami wyobraźni widziałam już kpiący uśmiech Bastiana, rozpalone oczy Adama i opartą na dłoniach pochyloną głowę Alexa, szarość jego oczu i ten przeszywający moje bijące ostatkiem sił serce, chłód…
Tak bardzo chciałam z kimśporozmawiać, ale nie miałam nikogo bliskiego, w nadal obcym i wrogim dla mnieświecie demonów.
Sen nie przyniósł mi ukojenia, sen płytki i krótki, co chwila przerywany nagłymi pobudkami, zrywałam sięzalana potem, roztrzęsiona, nie wiedząc czy to sen czy jawa, nadal chciałam uciekać. Koszmary powtarzały się z tym, że każdy następny nieznacznie różniłsię od poprzedniego, najistotniejsze szczegóły były takie same – wszystkie sny wieńczyła moja śmierć, śmierć zadana przez zwierzęta, żadne mojej krwi.
Biegłam przez ciemny las, tylko gwiazdy wskazywał mi drogę, którą powinnam wybrać. W oddali zamajaczył jakiś cień. Przyśpieszyłam. Ostatkiem sił iść dopadłam do starego domu, który, miałam nadzieję zapewni mi azyl. Energicznie zapukałam, ale w odpowiedzi usłyszałam tylko wycie wilków i szum wiatru. Odnalazłam klamkę, jednak zanim zacisnęłam na niej roztrzęsione palce zawahałam się, ale strach był silniejszy niż racjonalne myślenie. Drzwi zaskrzypiały opornie dając mi do zrozumienia, że nie powinnam tam wchodzić. Przywitała mnie fala gorąca. Duszne powietrze po chwili zmieszało się z moim przyśpieszonym oddechem. Bałam się postawić stopy na spróchniałej podłodze. Z lękiem przekroczyłam próg. Stare deski jęknęły. Lodowaty podmuch wiatru zatrzasnął z mną ciężkie drzwi, które nie miały siły mu się oprzeć. Poczułam przypływ nadziei, strach robił się coraz mniejszy. Po chwili jednak obawy wróciły, zalał mnie zimny pot, kiedy pod drzwiami małej chatki w samym środku lasu zaczęły wyć wilki. Stanęłam tyłem do wejścia. Całym moim ciałem przywarłam do pleśniejącego drewna. Na szyi czułam lodowaty oddech wiatru, gorący oddech dzikich zwierząt. Bałam się mrugnąć, oddychanie stanowiło dla mnie ogromny problem. Rozejrzałam się po chacie. Mrok zamazał przedmioty, które być może mogłyby uratować mi życie. Wyostrzyłam wzrok… lśniąca kłódka leżała na stole, na wyciągnięcie ręki. Znowu poczułam ulotny przypływ nadziei. Sięgnęłam po zamek nie odrywając drugiej dłoni od drzwi. Odetchnęłam myśląc, że to już koniec koszmaru.
Spokój w moim sercu nie zagościł na długo. Podmuch z ogromną siłą otworzył okno. Szklana tafla chroniąca mnie przed mieszkańcami lasu roztrzaskała się na miliony kawałków. Łzy popłynęły mi po policzkach. Przerażenie, niepokój, lęk i panika napełniły całą moją duszę. Nie potrafiłam oddychać. Następny podmuch okrutnego wiatru zaatakował drzwi. Zamknęłam oczy nie chcąc patrzyć już na zamazane kształty, zniekształcone myśli krążyły po mojej głowie. Jedna za drugą fala zimnego powietrza wlewała się przez otwarte okno. Strach i ziąb przeszywały moje ciało na wylot. Grube, lecz spróchniałe i zapleśniałe drzwi, sypiące sięcegły, słomiany dach i otwarte okno dzieliło mnie od wygłodniałych zwierząt. Kłódka połyskiwała w świetle księżyca wlewającego się do chaty pogrążonej w mroku.
Wilki znowu zaczęły wyć. Ptaki lecące na skrzydłach wiatru nie dodawały mi otuchy. Kołatające serce podchodziło mi do gardła, bałam się coraz bardziej. Uświadomiłam sobie, że nie ma dla mnie ratunku. Podeszłam do drzwi. Nie chciałam czekać na śmierć. Nie chciałam konać z głodu lub zamarznąć. Zaczęłam mocowaćsię z klamka, ale kłódka, która miała mnie chronić utrudniła mi tylko osiągnięcie celu. W ciemnościach nie miałam szans, by odnaleźć klucz, który mógłby skrócićmoją mękę. Ostatnią nadzieja zostało okno. Oparłam się o ramę, z której wystawały ostre odłamki szkła. Nie zważając na rozdzierający ból, krew sączącąsię z moich dłoni wyszłam na zewnątrz. Wilki od razu wyczuły krew kapiącą naśnieg. Największy ze stada popatrzył na mnie swoimi dobrymi, psimi oczami i poprzez ciche, ale wyraźne warknięcie dał sygnał do ataku. Kiedy pozostałe wilki warcząc zataczały koło wokół mnie, ten odsunął się, żeby nadzorowaćswoich towarzyszy.
Pierwszy zaatakował najmniejszy z wilków. Podchodził do mnie powoli, rozkoszował się moim strachem, przyglądał mi sięuważnie, jakby chciał odgadnąć moje myśli, jakby przewidywał moje ruchy. Ani na chwilę nie odrywał ode mnie swoich szarych oczu. Pozostałe, równie czujne wilkiśledziły, każdy mój ruch. Poczułam tylko jak ostry kieł napastnika wbił się w moja ciało. Upadłam na śnieg czerwony od mojej krwi…
Ocknęłam się żałując, że to był tylko sen.
To nie byłostatni koszmar, który nawiedził mnie po wyjściu Justina. Wystarczało, że przymknęłam zmęczone powieki, a już boski Morfeusz pochwycał mnie w swoje ramiona.
Na twarzy czułam ciepłe promienie jesiennego, chylącego się ku zachodowi słońca. Rozkoszowałam oczy pięknymi widokami, zapachem liści i nadchodzącego ze wschodu zmierzchu. Leżałam na wilgotnej od rosy trawie wpatrując się w fioletoworóżowe niebo, nie myśląc o niczym, niczym się nie przejmując. Nagle zerwał się silny wiatr. Chciałam poderwać się z ziemi, ale jakaś niewidzialna siła przytrzymywała mnie bez ruchu. Nad sobą ujrzałam szare ślepia dzikiego zwierzęcia, który swojąinteligencją przewyższał nie jednego mojego rówieśnika czy dorosłego. Pies bez szelestnie obchodził moje unieruchomione ciało.
Słońce zaszło za horyzont. Cały świat spowił mrok, nawet gwiazdy przysłoniły przygnane przez szalejącą wichurę chmury.
Widziałam jak jego nozdrza poruszają się rytmicznie, kiedy wdychał mój zapach. Wiedziałam, że zaraz rzuci się do ataku.
Wiatr rozwiewał mi włosy, lodowaty pot operlił czoło.
Lęk przerodziłsię w strach, strach w przerażenie.
Bestia spojrzała mi prosto w oczy, chłód szarości tęczówek zmroził krew w moich żyłach. Chociażbestia wciąż pozostała bestią, wydał mi się jakby wystraszona, to, czego miała zaraz dokonać najwyraźniej ją przerosło.
Wilk położyłprzednią, prawą łapę na mojej piersi sygnalizując tym swoje zwycięstwo nade mną. Zawył przeciągle, ale nadal nie przystąpił do ataku. Nachylił się nade mnąi szorstkim językiem dotknął mojej szyi. Białe kły wbił tuż nad obojczykiem, nie odrywając ich od mojej bladej z przerażenia skóry, nakreślił dwie równoległe do siebie rysy. Po kilku setnych sekund lodowata krew zaczęła czerwienić się na mojej skórze. Żądna mojego życia bestia zlizała jąchropowatym językiem. Do ostatniej chwili łudziłam się, że przeżyje, nawet nie wiedziałam, jak bardzo mogłam się mylić.
Zwierze jeszcze raz wbiło zakrwawione kły w moje wątłe, delikatne ciało. Ciągle robiło tylko płytkie rany, czekając z ostatnim ciosem na odpowiedni moment, jakby jego celem nie była tylko chęć pożywienia się świeżym mięsem, ale rozkoszowanie sięwidokiem mojego konania.
Krew, którąskrupulatnie zlizywał wilk, coraz obficiej wytryskiwała z moich ran.
Niespodziewanie zwierze wymierzyło ostatni, śmiertelny cios. Szczęką objął moją szyję i bardzo powoli zatapiał w niej zęby.
Zostawił mnie krwawiącą i z czerwonym od mojej krwi zniknął w mroku nocy.
Zabił mnie wyłącznie dla samej przyjemności płynącej z mordowania.

 

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz