- Co się tak wystroiłeś? Na ślub idziesz? – zaśmiałam się widząc Adama w czarnym
garniturze, białej koszuli i z krawatem oplatającym jego szyję. On poszedł do
mnie powoli i opierając się ramionami o blat zmusił mnie do tego, żebym
spojrzała mu prosto w oczy.
- Żebyś wiedziała – opowiedział, a ja odwróciłam się i
sięgnęłam po biały kubek wypełniony mlecznym Cappuccino.
- A jaka kretynka chciałby za ciebie wyjść? – upiłam łyk.
- Tak się składa, że ty – pocałował mnie w odsłonięte ramię. O
mało się nie zakrztusiłam. Kubek wypadł mi z drżącej dłoni rozsypując się na
miliony malutkich kawałeczków, a Cappuccino poplamiło moje ulubione spodnie i
idealnie wypastowane pantofle Adama. Zaśmiałam się nerwowo szukając w myśli
odpowiedniej odpowiedzi na jego nietypowe oświadczyny.
- Mogę zadać ci osobiste pytanie? – odwróciłam się do niego. – Czy ty nie jesteś
przypadkiem pod wpływem jakiś środków odurzających?
- A uczucie do ciebie też się liczy? – objął mnie w tali i przycisnął do piersi. Poczułam się
jak maleńka dziewczyna, która bezpieczeństwo znajduje w ramionach ojca, tylko
że ja nie miałam ojca, ale Adama, który zastępował mi cały świat. Przypomniałam
sobie jak widziałam go z Lili, jak bardzo mnie to bolało i już chciałam
powiedzieć, że nic z tego, ale nie myśląc o konsekwencjach pokiwałam głową. To
był dzień, w którym zdałam sobie sprawę z tego, że nawet w tym przeklętym domu mogę
być szczęśliwa.
- Ale jak? W kościele? – zadałam prozaiczne pytanie. – Przecież tak nie można. A
goście, moja matka?
- Ależ ty nie masz już matki. Zostawiłaś ją tak samo jak twój
ojciec zostawił was – pogłaskał mnie po włosach. – Gości nie będzie, tylko my,
Justin i Bastian. Zauważyłem, że nie przepadasz za moimi znajomymi.
- A Jake?
- Powiedział, że nie będzie patrzył na tą farsę. W moim pokoju
jest sukienka dla ciebie, powinna być czarna, ale w białym też będzie ci do
twarzy.
- Teraz? Nie za szybko? Przecież ja jestem nieprzygotowana, ludzie
miesiącami przygotowują się do ślubu, a ty dajesz mi kilka godzin…
- Dokładnie dwie godziny dwadzieścia minut – przerwał mi patrząc na swój szwajcarski zegarek, za
którego wartość można byłoby kupić jeden z lepszych samochodów.
- Adam po co to wszystko? – ogarnęły mnie wątpliwości.
- Bo nie wierzysz w to, że jesteś dla mnie najważniejsza – pocałował moje nieprzyzwyczajone do delikatnych
pocałunków usta.
- Jestem za młoda na ślub.
- Jeśli nie jesteś za młoda na seks, to jesteś wystarczająco
dorosła, żeby za mnie wyjść – pocałował mnie w kącik ust.
Przekupieni pracownicy urzędu cywilnego udzielili nam ślubu w
niespełna piętnaście minut. Bez formalności, wystarczyły jedynie nasze podpisy
i zaświadczenia o wolnym
stanie cywilnym. Mimo że nie był to ślub kościelny, mój partner zadbał o to,
żeby oczy wszystkich zwrócone były tylko na mnie. Miałam na sobie cudowną
sukienkę z białej koronki sięgającą ziemi, włosy upięte w niezbyt misterny kok,
żeby nie zasłaniały mi szyi i dekoltu, ale musiałam mieć lekki szal okrywający
plecy i tylko część ramion.
- I ślubuję ci… – z podniecenia nie mogłam skupić się na
tym co mówi mój przyszły mąż. Wszystko potoczyło się tak szybko. Patrząc mu w
oczy powtórzyłam słowa przysięgi, kiedy tylko powiedziałam „tak” porwał mnie w
objęcia i całował tak jak jeszcze nigdy dotąd, kochał tak jak mi się nawet nie
śniło. Dopiero po jakimś czasie zdałam sobie sprawę z tego, że jeszcze nigdy
nie powiedział wprost, że mnie kocha. Pomimo tego, że dzień ślubu powinien być
najpiękniejszym dniem w życiu, wspomnienie tych gorących pocałunków przyćmiło
samą ceremonię. Nigdy już nie miałam przypomnieć sobie wszystkich słów Adam.
Bastian podał mi kwiaty i całując w policzek szepnął miły
komplement, a Justin wręczając mi małe pudełeczko owinięte niebieskim papierem,
dodał:
- Bądź dobrą żoną, on gotowy jest cię zmienić – bynajmniej nie chodziło mu o rozwód, ale
o wyraźny wpływ Adama na mnie. Pozwoliłam, żeby pocałował mnie w czoło i
podziękowałam, bo wiedziałam, że musiał udzielić Adamowi zgodę na tą
uroczystość.
Adam wziął mnie na ręce i zaniósł do wynajętego samochodu, w taki
dzień nie chciał prowadzić, chciał zająć się tylko mną. Pomachałam chłopcom na
pożegnanie i przymknęłam oczy rozkoszując się miękkością skóry, mocnym zapachem
jego perfum i bąbelkami szampana pękającymi w zetknięciu z moim podniebieniem.
Jedno pytanie wciąż zaprzątało mi głowę, nawet kiedy w hotelu
przed recepcją goście i obsługa zaczęli nam gratulować i życzyć szczęścia na
nowej drodze życia. Do pensjonatu jechaliśmy ponad godzinę, bo Adam uznał, że
ten w naszym mieście jest za skromny. Jednak podróż nie dłużyła się nam, bo mój
mąż na zmianę prawił mi komplementy i całował przyciskając do piersi, a
podstarzały szofer z uśmiechem wciąż zerkał w lusterko, dopóki nie ograniczył
jego pola widzenia ruchomą, czarną szybą.
Adam wynajął najpiękniejszy i co za tym idzie najdroższy pokój,
żebym mogła poczuć się jak
prawdziwa księżniczka. Pozwolił boyowi wnieść nasze dwie skromne walizeczki i z
satysfakcją zawiesił na klamce tabliczkę z napisem „Nie przeszkadzać” po czym
usiadł na ogromnym łóżku przykrytym atłasową narzutą. Z wewnętrznej kieszeni marynarki
wyciągnął srebrną papierośnicę i identycznie zdobioną zapalniczkę. Zapalił
papierosa wciągając dym głęboko do płuc i wydychając w moją stronę. Denerwował
mnie tym, ale ja nigdy nie zwróciłam mu uwagi na temat jego postępującego
nałogu. Przyciągnął mnie do siebie i patrzył na mnie tak, jakby tylko zachwycał
się moją sukienką, bez słowa.
- Ile miałeś żon? – zapytałam bystro patrząc na jego twarz
doszukując się reakcji. Nie był zaskoczony, ale nie od razu odpowiedział.
Uśmiech na chwilę zniknął z jego twarzy, zaciągnął się. – To nic nie zmieni.
- Jeżeli sądzisz, że to nic nie zmieni, to dlaczego pytasz? – wstał, żeby móc patrzeć mi w oczy bez zbędnego
nadwyrężania karku. – Musisz
pytać mnie o to w taką noc? Jest tyle dni w roku, a ty wybrałaś właśnie ten?
Komu chcesz zepsuć noc poślubną, mi czy sobie? Tak, miałem dziesięć żon. To
chciałaś usłyszeć, że nie jesteś jedyną? Nie mam dwudziestu pięciu, tylko
trzysta. A i dodaj do tego wszystkie dziwki, które przypadkiem znalazły się w
moim łóżku. Zaliczałem matki, potem ich piękne córki i jeszcze piękniejsze
wnuczki.
Nie takiej odpowiedzi się spodziewałam, ale mówił to z takim
emanującym spokojem, że sama usiadłam na łóżku i kiwnięciem głowy przyznałam mu
rację.
Adam ociężałym krokiem poszedł w stronę okrągłego stolika
podtrzymywanego przez trzy finezyjnie wygięte nogi. Na szklanym blacie stała
wcześniej przygotowana schłodzona butelka jednego z droższych szampanów, ale
nie sięgnął po nią, tylko przeszedł przez cały pokoju i z małego barku wyjął
pół litra.
- Weźmiesz jeden łyk, a będziesz spał na podłodze – powiedziałam twardo. Nawet się nie odwrócił.
- Chyba ty – zrezygnowawszy z kieliszka, przechylił
butelkę. – Pieprzone
feministki, robicie z nas idiotów, nazywacie szowinistycznymi świniami,
domagacie się równego traktowania, a jak się zachowujecie? Wielka pani nie
będzie spała na podłodze, a ja już mogę. Kto przepuszcza w drzwiach, kto płaci
za kolacje, kto kupuje kwiaty, do kogo są pretensje, kiedy zapomni o rocznicy?
A i jeszcze, kiedy przestajemy patrzeć wam w oczy, to od razu zboczeniec. Idź
do diabła – trzasnął
wypełnioną do połowy butelką w podłogę. Szkło rozbiło się i razem z kroplami
wódki rozprysło po pokoju, w końcu jego było stać na dewastowanie apartamentów.
Kiedy pił tak szybko, procenty od razu zaczynały pulsować w jego pozornie
spokojnym ciele.
Zniknął za drzwiami prowadzącymi do ogromnej łazienki, a ja
świadoma poniesionej porażki usiadłam na łóżku. Z trudem zdjęłam sukienkę i w
samej bieliźnie, wybranej przez Adama specjalnie na tą okazję, wślizgnęłam się
pod jedwabną pościel. Spodziewałam się, że on zaraz wróci do pokoju i zwinne
ominie potłuczone szkło, po czym położy się obok mnie. Zrobił tak jak sądziłam.
Mimo mroku panującego w apartamencie, zdołałam zauważyć, że pożegnał się z
eleganckim garniturem – miał na sobie tylko ciemne bokserki. Leżał na wznak,
ale czułam drażniący zapach wódki, z którym przegrały jego perfumy.
- Nadal chcesz, żebym spał na podłodze? – wsunął dłonie pod głowę, żebym mogła zobaczyć jego
napięte mięśnie. Mimowolnie się uśmiechnęłam.
- Wiem, że w naszym związku moje zdanie nic nie znaczy – przyjęłam inną taktykę.
- Już nie jesteś feministką?
- Jestem twoją żoną, a to zabrania jakichkolwiek innych praktyk.
- Nie żartuj ze mną w ten sposób, bo jeszcze długo nie będziesz
mogła spać na plecach – jego oczy błysnęły złowrogo –
przyciągnął mnie do siebie. –
Przepraszam – szepnął całując
mnie w czoło.
- Takim pocałunkiem nic nie zmienisz – rozchyliłam usta w oczekiwaniu na prawdziwy pocałunek,
czyli słodkie preludium tego, do czego miał doprowadzić mnie tej nocy. Nasze
ogniste temperamenty sprawiały, że godziliśmy się tak samo szybko jak
kłóciliśmy.
Po cudownych przeprosinach mój mąż podszedł do okna, uchylił je
nieznacznie, ale do pokoju i tak wdarły się podmuchy mroźnego wiatru. Odetchnął
świeżym powietrzem i poszedł do łazienki, żeby zaraz wrócić z papierośnicą i
zapalniczką w ręku. Zapalił papierosa, w ciemnym pokoju widać było tylko
żarzący się tytoń i mgławe światło ulicznych lamp. Znowu poczułam się
szczęśliwa, ale tylko przez tą krótką chwilę między jedną a drugą kłótnią.